prawie wszyscy wiedzieli, kim jest: Jonathanem Lempereurem, byłym najbardziej kreatywnym szefem kuchni swojego pokolenia, Mozartem kuchni, byłym szefem najlepszej restauracji na świecie.
Byłym, byłym, byłym…
Dziś już był nikim lub prawie nikim. Z prawnego punktu widzenia nie mógł nawet otworzyć restauracji. Kiedy zmuszono go do sprzedaży licencji na prowadzenie lokalu pod własnym nazwiskiem, zobowiązał się trzymać z dala od interesu restauracyjnego. French Touch nie należała do niego, jego nazwisko nie było wykorzystywane ani na stronie internetowej restauracji, ani na wizytówkach.
W jakimś artykule pewna dziennikarka z „Chronicle” poruszyła ten drażliwy temat, ale przyznała, że skromny lokal, w którym obecnie działał Jonathan, nie miał nic wspólnego ze słynnym Imperatorem. Jonathan zresztą skorzystał z usług tej dziennikarki, żeby do końca wszystko wyjaśnić: tak, w nowej restauracji podaje się wyłącznie posiłki proste i tanie; nie, nigdy już nie wymyśli żadnego nowego dania, na zawsze stracił wenę; nie, już nigdy nie zamierza ubiegać się o żadne nagrody kulinarne. Przynajmniej postawił sprawy jasno i artykuł uspokoił szefów kuchni, którzy bali się, że Lempereur znów wróci do garnków.
– Tato, mogę spróbować groszku z wasabi? – poprosił Charly, wpatrzony w stoisko, na którym jakiś stary Azjata serwował również kacze języki i zupę żółwiową.
– Nie, kochanie, nie będzie ci smakowało, to bardzo ostre.
– Ale tato, proszę cię! To wygląda tak smacznie!
Jonathan wzruszył ramionami. Dlaczego już od najmłodszych lat człowiek wzbrania się przed usłuchaniem rozsądnych rad?
– Jak chcesz.
Znów zaciągnął się papierosem i zmrużył oczy, bo raziło go słońce. Liczni ludzie na rolkach, pieszo i na rowerach korzystali z pięknej pogody, żeby powłóczyć się nad brzegiem morza; w dali błyszczał ocean, a na intensywnie błękitnym niebie widać było stada mew gotowych w każdej chwili zapikować po wszystko, co przypominało jedzenie.
Po doświadczeniu z suszoną wołowiną Charly powinien bardziej uważać; ale piękny zielony kolor groszku wzbudzał zaufanie. Bez obawy więc dzieciak połknął kęs chrzanowego przysmaku i…
– Fu! Ale piecze! – krzyknął, wypluwając wszystko z powrotem.
Pod rozbawionym wzrokiem starego Japończyka chłopiec odwrócił się do ojca.
– Mogłeś mi powiedzieć! – W jego głosie zabrzmiał żal, ale starał się ukryć niezadowolenie.
– Chodź, stawiam ci czekoladę! – zaproponował Jonathan. Zgasił papierosa i z powrotem wziął Charly’ego na barana.
*
W tym samym czasie w Paryżu…
Było trochę po siódmej wieczorem, kiedy goniec przekroczył próg Jardin Extraordinaire. Mimo późnej pory w kwiaciarni było pełno klientów i Madeline krzątała się, jak mogła, żeby zadowolić wszystkich.
Goniec ściągnął kask. Miał wrażenie, że znalazł się w innym świecie. Kwiaty w jesiennych barwach, oszałamiające zapachy, huśtawka, stara metalowa konewka – pracownia kwiaciarska przypominała mu dziwnie ogród w domu na wsi jego babci, w którym w dzieciństwie spędzał większość wakacji. Zdumiony nieoczekiwanym urokiem tej wysepki – ogrodu botanicznego – miał wrażenie, że po raz pierwszy od dawna oddycha naprawdę.
– Słucham pana? – przywitał go Takumi.
– Federal Express – odpowiedział, schodząc gwałtownie z powrotem na ziemię. – Przyszedłem odebrać paczkę.
– Tak, oto ona.
Goniec wziął usztywnioną kopertę z rąk Takumiego.
– Dziękuję, życzę przyjemnego wieczoru.
Wyszedł na ulicę i wsiadł na skuter. Wcisnął sprzęgło, przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył w kierunku bulwaru. Przejechał około dziesięciu metrów, kiedy w lusterku wstecznym zauważył kobietę, która do niego machała. Zahamował i wjechał na chodnik.
– Jestem Madeline Greene, to ja wypełniłam przez internet formularz z prośbą o ekspresowe wysłanie tej paczki, ale… – powiedziała kobieta, podchodząc do niego.
– Chce pani anulować wysyłkę?
– Bardzo pana przepraszam, ale tak, i chciałabym odzyskać paczuszkę.
Młody człowiek bez namysłu oddał Madeline przesyłkę. Widocznie był przyzwyczajony, że nadawcy zmieniają zdanie w ostatniej chwili.
Madeline podpisała oświadczenie, że odebrała paczkę na własne życzenie, i dała chłopakowi dwadzieścia euro za fatygę.
Wróciła do kwiaciarni, przyciskając paczuszkę do piersi. Zastanawiała się, czy powzięła słuszną decyzję. Wiedziała, że prowokuje Jonathana, nie zwracając mu telefonu. Jeśli w ciągu kilku nadchodzących dni będzie milczał, odeśle mu go, ale gdyby sprawy przyjęły inny obrót, będzie musiała skontaktować się z nim bezpośrednio.
Oby to nigdy nie nastąpiło.
*
San Francisco
Jonathan kontynuował zakupy pod arkadami Ferry Building. Budynki starej morskiej przystani sterczały dumnie wzdłuż Embarcadero. W latach dwudziestych ubiegłego wieku była to największa przystań na świecie, przyjmowała pasażerów z całej kuli ziemskiej. Dziś jej główny gmach został przerobiony na elegancką galerię handlową, w której mieściły się stoiska wytwórców serów, piekarnie, niemieckie, włoskie i żydowskie delikatesy oraz inne eleganckie sklepy z żywnością z całego świata, odwiedzane przez wybredną klientelę.
Jonathan skończył zakupy na owocach jesienno-zimowych, wziął: winogrona, kiwi, cytryny, granaty, pomarańcze; a potem, tak jak obiecał, zafundował synkowi wielką filiżankę czekolady w jednej z kafejek na nabrzeżu.
Charly z przyjemnością zapił słodkim kakao smak palącego wasabi, który został mu w ustach. Jonathan zadowolił się filiżanką czerwonej herbaty. Myślami był zupełnie gdzie indziej. Już po pierwszym łyku spojrzał na ekran komórki. Wciąż żadnych wiadomości od Madeline.
Wewnętrzny głos ostrzegał go, żeby na tym poprzestał. Dlaczego to robił? Czego szukał? Co, prócz kłopotów, mogło mu przynieść to wścibstwo?
Ale nie chciało mu się słuchać głosu rozsądku. Ostatniej nocy metodycznie otworzył wszystkie aplikacje w telefonie Madeline. Jedna z nich wydała mu się naprawdę podejrzana. Było to miejsce do przechowywania plików dużych formatów, PDF-ów lub wideo, po przeniesieniu ich z komputera. Jeśli Madeline ukrywała jakieś pliki w swojej komórce – a wyglądało na to po przejrzeniu pamięci telefonu – musiały się one znajdować właśnie tu.
Niestety, ta aplikacja była strzeżona hasłem!
ENTER PASSWORD
Jonathan obserwował migający kursor, zapraszający go do wprowadzenia sekretnego kodu. Na chybił trafił spróbował jedno po drugim słowa: MADELINE, GREENE, potem PASSWORD.
Ale nie spodziewał się sukcesu.
Kiedy zawiodła go trzecia próba, popatrzył na zegarek. Okazało się, że jest bardzo późno! W weekendy zatrudniał co prawda do pomocy w restauracji młodego pomocnika, ale on nie miał kluczy, a nie było co liczyć na punktualność tego lenia Marcusa.
– Majtku, zwijamy żagle! – zawołał do Charly’ego.
Chłopczyk włożył kurtkę.
– Tato, czy możemy jeszcze pójść do fok?
Charly uwielbiał odwiedzać