się domyślał, Bob Woodmark zostawił towar przy tylnych drzwiach. Chwycili skrzynki i wsunęli je do chłodni, sprawdziwszy przedtem, czy główna sala jest w porządku.
French Touch była francuskim przyczółkiem w sercu North Beach, włoskiej dzielnicy San Francisco. Małe, ale przytulne wnętrze udekorowano na wzór francuskiego bistra z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Boazerie, rzeźbiony sufit, podłoga z kafelków tworzących mozaikę, wielkie secesyjne lustra, stare afisze przedstawiające Josephine Baker, Maurice’a Chevaliera i Mistinguett. Restauracja serwowała dania tradycyjnej kuchni francuskiej, proste i bezpretensjonalne. Na czarnej tablicy wiszącej na ścianie można było przeczytać: ślimaki w cieście francuskim z miodem, pierś kaczki z pomarańczami, briosza z kremem…
– Tato, mogę dostać loda? – spytał Charly, siadając przy błyszczącym cynowym bufecie zajmującym całą boczną ścianę głównej sali.
– Nie, skarbie. Zjadłeś tonę lodów w samolocie. Poza tym o tej porze powinieneś dawno spać.
– Ale przecież mam ferie…
– No, Jonathan, odpuść dziecku! – dorzucił Marcus.
– Ty się nie wtrącaj!
– Ale przecież to Boże Narodzenie!
– Para dzieciaków! – Jonathan nie mógł powstrzymać uśmiechu. Podszedł do lady w oknie kuchni, przez które goście mogli częściowo oglądać proces przygotowywania dań.
– Na co masz ochotę? – spytał synka.
– Na Białą Damę! – wykrzyknął chłopczyk z entuzjazmem.
Jonathan, bawiąc się w kucharza, zgrabnie połamał tabliczkę gorzkiej czekolady i wrzucił kawałki do małej metalowej miski stojącej w garnuszku z grzejącą się wodą.
– A ty? – spytał Marcusa.
– Może otworzymy winko?
– Dobra.
Na twarz Marcusa wypłynął szeroki uśmiech. Szybko podniósł się z fotela i pobiegł do swego ulubionego miejsca w restauracji, czyli do piwnicy z winami.
Tymczasem Jonathan, uważnie obserwowany przez Charly’ego, włożył do specjalnego pucharu dwie kulki lodów waniliowych i kawałek bezy. Kiedy czekolada się roztopiła, dodał do niej łyżkę tłustej śmietanki. Wylał gorącą czekoladę na lody, na to nałożył bitej śmietany i wszystko obsypał prażonymi migdałami.
– Smacznego! – rzucił do synka, wsuwając w kulkę lodów maleńką papierową parasolkę.
Usiedli obaj przy stoliku obok siebie, na miękkiej kanapie. Charly z błyszczącymi oczami spróbował lodów długą łyżeczką.
– Spójrz na to cudo! – usłyszeli entuzjastyczny głos Marcusa wyłaniającego się z piwnicy.
– Screaming Eagle rocznik tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty siódmy? Zwariowałeś? To wino zarezerwowane dla klientów!
– No, zgódź się! To będzie mój prezent gwiazdkowy!
Jonathan trochę jeszcze pozrzędził dla formy i zgodził się na otwarcie wspaniałej butelki. W sumie wolał, żeby Marcus napił się w restauracji, przynajmniej będzie mógł go przypilnować. W przeciwnym razie Kanadyjczyk zrobiłby rundkę po barach, a kiedy był podpity, szybko wydarzały się katastrofy. Już nieraz kompani od wspólnego picia wykorzystali jego naiwność i serdeczność, ogrywając go w pokera i każąc podpisywać rozmaite weksle, które Jonathan musiał potem odzyskiwać prawie z narażeniem życia.
– Zobacz, jaki ten nektar ma kolor! – wykrzyknął Marcus, przelewając zawartość butelki do karafki z grubym denkiem.
Marcus był synem z nieprawego łoża ojca Franceski i kanadyjskiej piosenkarki country. Po śmierci ojca, bogatego nowojorskiego biznesmena, nie odziedziczył ani centa. Jego matka zmarła stosunkowo niedawno, a z przyrodnią siostrą widywał się sporadycznie. Nie przejmował się zupełnie tym, że został praktycznie bez pieniędzy, miał w nosie, jak wygląda, i był kompletnie nieobyty. Spał dwanaście godzin na dobę, co jakiś czas pomagał w restauracji, chronicznie się spóźniał, a nakazy nie miały na niego żadnego wpływu. Był z lekka zwariowany, naiwny, ale uroczy; miał w sobie coś dziecinnego i rozbrajającego, nawet jeśli konsekwencje jego lekkomyślności potrafiły być na co dzień męczące.
Przez cały czas trwania swego małżeństwa Jonathan widział w Marcusie kretyna, z którym nie miał nic wspólnego. Ale kiedy Francesca go opuściła, jedynie Marcus, ten walnięty szwagier, stanął po jego stronie. W owym czasie nawet konieczność zajęcia się Charlym nie zapobiegła depresji Jonathana. Spędzał czas bezczynnie, ogarnięty rozpaczą, topiąc smutki w alkoholu.
Na szczęście jakimś cudem Marcus zmobilizował się i po raz pierwszy w życiu wziął wszystkie sprawy w swoje ręce. Zauważył gdzieś tę zniszczoną włoską restaurację, która dopiero co zmieniła właściciela, i użył całej swej siły perswazji, żeby namówić nowych posiadaczy na założenie w jej miejsce francuskiego bistra i na oddanie kuchni we władanie jego szwagra. To pozwoliło Jonathanowi wynurzyć się na powierzchnię. Ale gdy tylko Marcus spostrzegł, że Jonathan jest uratowany, znów stracił całą energię i popadł w dawne lenistwo.
– Twoje zdrowie! – rzucił teraz, wręczając Jonathanowi napełniony kieliszek.
– Czyli mamy przyspieszone Boże Narodzenie! – stwierdził Jonathan, włączając secesyjny odbiornik radiowy, który wynalazł na targu staroci w Pasadenie.
Odszukał stację nadającą rock. Rozległy się dźwięki transmisji na żywo z jakiegoś koncertu i pierwsze takty piosenki Light My Fire.
– Ach, to wspaniałe! – wykrzyknął Marcus, sadowiąc się wygodnie na kanapie. Nie było wiadomo, czy ma na myśli cabernet, czy muzykę Doorsów.
Jonathan również starał się odprężyć. Rozpiął kołnierzyk koszuli i zdjął marynarkę, ale kiedy jego wzrok padł na leżący na stole telefon Madeline, zmarszczył brwi. Przez tę historię z telefonami stracę mnóstwo rezerwacji, pomyślał. Niektórzy z regularnych gości restauracji dysponowali jego osobistym numerem. Był to przywilej, dzięki któremu mogli dostać stolik nawet wtedy, kiedy lokal był pełny.
Marcus wyciągnął rękę i wziął ze stołu komórkę Madeline. Jonathan patrzył na synka, który, zwinięty na kanapie, powoli zasypiał. Jonathan żałował, że nie może wziąć z dziesięć dni wolnego, żeby poświęcić się całkowicie Charly’emu. Nie mógł sobie na to pozwolić. Dopiero niedawno wyszedł z wielkich kłopotów finansowych, które kilka lat wcześniej niemal go wykończyły, co definitywnie wyleczyło go z zaciągania kredytów, debetów na koncie i innych długów oraz kar za opóźnienia w ich spłacaniu.
Zmęczony, przymknął oczy i zobaczył Francescę, tę z ostatniego spotkania na lotnisku. Mimo że minęły już dwa lata, wciąż tak samo cierpiał. To było prawie nie do wytrzymania. Otworzył oczy i łyknął wina, żeby odepchnąć od siebie jej obraz. Trudno, może nie jest tak, jak sobie wymarzył, ale przecież żyje, jest zdrów, pracuje…
– Niezła dupa! – rzucił Marcus, dotykając tłustymi palcami ekranu, by przejrzeć wszystkie fotografie z komórki.
Zaintrygowany Jonathan zajrzał mu przez ramię.
– Pokaż!
Niektóre ze zdjęć młodej kobiety były z lekka erotyczne. Czarno-białe, sugestywne pozy utrwalone przez aparat: delikatna koronka, satynowe podwiązki, dłoń zakrywająca wstydliwie nagą pierś czy dotykająca biodra. Niewinne w porównaniu z tym, co niektórzy wrzucają do internetu.
– Tato? Mogę zobaczyć? – spytał Charly, otwierając oczy.
– Nie, śpij, to nie dla dzieci.