Diana Palmer

Dżinsy i koronki


Скачать книгу

      – Nie potrafię powstrzymać swych uczuć – wyszeptała.

      Pieścił wzrokiem idealny wykrój jej ust, rozchylonych i nabrzmiałych z pożądania. Pomimo podniecenia jej oczy miały senny wyraz. Wstrzymał dech, gdy oblizała wargi.

      Odwrócił dłoń, by delikatnie przesuwać palcami wzdłuż jej szyi. Miała aksamitną skórę. Jej dotyk go odurzał. Przysunął się jeszcze bliżej i stał, górując nad nią, tak blisko, że sutkami dotykała jego torsu.

      Gdy Bess spojrzała na niego, w jej oczach malowało się niespełnione pragnienie. Płonęła z podniecenia i namiętności, pragnęła go całować, chociaż zaledwie jej dotknął. Intensywność uczuć, jakie w niej wzbudzał, zaskoczyła ją i wystraszyła.

      Przekrzywił lekko głowę.

      – Co byś dała, żeby móc mnie pocałować, Bess? – zapytał powoli głosem, którego nie poznawała… głębokim, jedwabistym.

      Poczuła na ustach jego oddech i całą jej powściągliwość diabli wzięli. Miała gdzieś dumę, pragnęła go, i to już!

      – Wszystko! – odparła bezwstydnie. – Jeszcze tego nie wiesz? Wszystko, Cade.

      Gładziła jego ramiona, wbijała w nie paznokcie, przylegała do niego całym ciałem. Nie był w stanie opierać się dłużej, bo kipiała w nim latami powstrzymywana żądza. Spojrzał na jej usta. Mógłby pochylić głowę o ułamek centymetra i spełnić jej skrywane marzenia. Mógłby skosztować jej ciepłych, miękkich ust i zmiażdżyć je swoimi ustami. Mógłby ją trzymać, dotykać i przez kilka sekund należałaby do niego. Mógłby pożywić się jej łagodnym, słodkim pożądaniem, które latami skrywała w sobie dla niego. Wyłącznie dla niego.

      Już się ku niej nachylał, ich oddechy się zmieszały, jej ciało błagało, by wziął ją w objęcia, gdy naraz poczuł ciężar ciążącej na nim odpowiedzialności.

      W kwestii uczuć Bess była jeszcze dzieckiem, niewinną i trzymaną na uwięzi córeczką mamusi.

      Ta myśl sprawiła, że oprzytomniał. Bess go pożądała, ale nic ponad to. Kierował nią kult bohatera i dopiero co odkryte uczucie, jakim była żądza. Jasne, mógł spełnić jej marzenia, ale wówczas jego marzenia ległyby w gruzach, bo było jeszcze za wcześnie. Za wcześnie może nawet o całe lata.

      Uniósł głowę i oderwał dłoń od jej miękkiej szyi.

      – Nie – powiedział.

      Nie zabrzmiało to szorstko, ale to jedno stanowcze słowo wystarczyło, by cofnęła się o krok. Głośno wciągnęła powietrze, bo będąc tak blisko jego muskularnego ciała, w ogóle przestała oddychać. Szukała jego wzroku, odrzucając niesforny kosmyk. Widać było, że jest zawstydzona, ale trudno się dziwić, skoro na dobrą sprawę dopiero co błagała go, żeby się z nią kochał.

      – Jesteś dla mnie zbyt młoda i niedoświadczona, Bess. – Zmusił się, by powiedzieć te zimne słowa. – Wracaj do mamy. – Sięgnął za siebie, wziął szkatułkę z perłami i rzucił ją Bess tak niedbale, jakby zawierała kamyki.

      Złapała ją drżącymi rękami. Nie pożądał jej. Ale przecież od dawna o tym wiedziała, prawda? On tylko się z nią droczył, dokuczał jej. Tak samo jak wtedy, gdy miała dwadzieścia lat, a on zdecydowanie ją odrzucił. Tylko że teraz był jeszcze bardziej okrutny, bo najpierw ją podpuścił i zmusił, by pokazała, jak bardzo go pragnie.

      Zamknęła oczy, gdy zalała ją fala bólu i wstydu.

      – Skoro nie chcesz tych pereł, dostaniesz pięćdziesiąt centów za dolara, jak inni inwestorzy – powiedziała nieswoim głosem.

      – I tak już podarłem umowę, którą zawarłem z twoim ojcem – odparł krótko. – Mogłaś sobie darować jazdę do Lariatu.

      – I nie narażać się na upokorzenie – dodała ochryple.

      – Jakie upokorzenie? – spytał cicho. – Wiem, że mnie pragniesz. Zawsze o tym wiedziałem.

      Odwróciła się. Po jej twarzy spływały łzy.

      – Dostaniesz swoje pieniądze, Cade. Jeszcze nie wiem jak, ale co do centa – powiedziała niepewnie.

      W jej głosie zabrzmiała nuta szaleństwa, co w połączeniu ze łzami bardzo go zaniepokoiło. Pomyślał, że jeśli potraktuje jego słowa poważnie, to jest gotowa związać się z innym mężczyzną, i wściekł się nie na żarty.

      – Nie zrobisz nic głupiego, mam nadzieję? – zapytał, ruszając ku niej.

      – Na przykład czego?

      – Na przykład nie pozwolisz, żeby Gussie wydała cię za jakiegoś łysego brzuchatego milionera tylko po to, żeby mnie spłacić?

      Urażona odetchnęła głęboko, sięgając za plecami do klamki.

      – A co cię to obchodzi?! – krzyknęła. – Nie chcesz mnie, nigdy mnie nie chciałeś, więc dlaczego igrasz ze mną jak kot z myszą? Jesteś okrutny, Cade! Nienawidzę cię!

      Wysłuchał tego z kamienną miną, ale w jego oczach mignął gniewny błysk. Przechylił głowę i uśmiechnął się do niej lodowato.

      – Czyżby? I dlatego błagałaś, żebym cię pocałował? Ponieważ mnie nienawidzisz?

      Jej pąsowa twarz zbladła w jednej chwili. Jak zawsze się poddała i ze wstydu zamknęła oczy.

      – Nie. Niestety. Ale żałuję, że nie potrafię cię znienawidzić – wyznała łamiącym się głosem. – Chociaż staram się od lat… – Zamrugała, by powstrzymać łzy. – Przyjechałam tu, bo było mi przykro, że przez mojego ojca tak dużo straciłeś, i chciałam ci pomóc. Ale ty nie chcesz pomocy, a już na pewno nie mojej. Wiem, że mnie nie pragniesz. Zawsze o tym wiedziałam. A tak bym chciała być piękna, Cade! Tak bym chciała, żebyś mnie pożądał i żebym cię mogła odepchnąć i patrzeć, jak cierpisz tak samo jak ja teraz!

      Szarpnęła za klamkę i wypadła na zewnątrz, z hukiem zatrzaskując drzwi. Cade to straszny człowiek. Okrutny, zimny… i już go nie pragnęła, tylko nienawidziła…

      A jednak go kochała! Jego usta były niedościgłym marzeniem, rozkoszą, o jakiej nawet nie śniła, ale zdradziła się z tym w pożałowania godny sposób. Bo on się z nią tylko drażnił, zabawiał się, by na koniec wszystko zniszczyć kąśliwą, okrutną uwagą.

      Tymczasem Cade gapił się na zamknięte drzwi. Miotały nim różne uczucia, przede wszystkim jednak wściekłość na swoje okrucieństwo i na to, jak bezbronna w tym wszystkim była Bess. Wcale nie zamierzał jej poniżyć, chciał tylko obronić ją przed samą sobą. Gdyby ją zaczął całować, pewnie nie zdołałby się powstrzymać. A Bess nie potrzebuje kolejnych komplikacji wynikających ze związku, który nie miał przyszłości. Nie chciał jednak sprawić jej bólu.

      – Cholerne życie! – rzucił pod nosem, kipiąc ze złości. Nienawidził przepraszać, teraz też nie zamierzał tego robić. Choć może zdołałby złagodzić cios, który jej zadał?

      Ale kiedy wyszedł za drzwi, zobaczył, jak na końcu długiego korytarza Bess wypłakuje się jego matce w ramię.

      Elise znacząco spojrzała na rozjuszonego syna. W jej smutnym wzroku było nie mniej potępienia co w słowach Bess. A nawet więcej. Łypnął wściekle na matkę, na plecy Bess, i wrócił do gabinetu. Ale nie trzasnął drzwiami. O dziwo, miał wrażenie, że właśnie popełnił największy błąd w całym swym życiu.

      – No już, już – szeptała Elise, gładząc miękkie włosy Bess, które uwolniły się z koka i rozsypały na karku. – Wszystko będzie dobrze, kochanie.

      –