Diana Palmer

Dżinsy i koronki


Скачать книгу

pewnie tylko kobietą, ale to nie znaczy, że jestem bezradna.

      Wyglądał jak zimny marmurowy posąg.

      – Prowokujesz mnie? – zapytał groźnym tonem, a w jego ciemnych oczach pojawiła się kpina. – Nie ty pierwsza. Ale śmiało, może akurat dopisze ci szczęście.

      Jego ostry wzrok onieśmielał mężczyzn, a Bess była tylko pogrążonym w żałobie cieniem kobiety.

      – Podziękuj, proszę, swojej matce za troskę – powiedziała cicho. – Na pewno masz ważniejsze rzeczy na głowie niż zajmowanie się nami.

      – Przyjaźniłem się z twoim ojcem – odparł zwięźle. – I bez względu na to, co się stało, ceniłem go. – Nie zaszczyciwszy jej choćby spojrzeniem, ruszył do wyjścia. – Będę się odzywał – obiecał i otworzył wielkie drzwi frontowe zaopatrzone w srebrną kołatkę. – Nic się nie martw. Coś wymyślimy.

      Zamknęła oczy. Była roztrzęsiona. Zaledwie przed tygodniem planowała przyjęcia i pomagała matce wybierać kwiaty na bal debiutantek, a teraz ich świat legł w gruzach. Straciły cały majątek, przyjaciele je opuścili. Były zdane na łaskę sądów. Panna Samson z Hiszpańskiej Hacjendy została nagle zwyczajną, pospolitą Bess.

      – Nie jest miło spaść z wysokiego konia – rzekł Cade. – Przeskoczyć od balów debiutantek do ubóstwa. Ale czasami trzeba spaść na samo dno, żeby zerwać z rutyną. Mogą się pojawić nowe wyzwania i możliwości albo może się skończyć katastrofą. Wszystko zależy od ciebie. Pamiętaj, nie okoliczności nas kształtują, tylko to, jak na nie reagujemy.

      Jak na niego było to prawdziwe przemówienie. Bess patrzyła na Cade’a spragnionym wzrokiem, żałując, że nie może się wypłakać w jego ramionach. Potrzebowała kogoś, na kim mogłaby się oprzeć, dopóki ból nie ustąpi. Gussie nie zauważyła, że jej córka jest pogrążona w rozpaczy, za to Cade jak nikt inny na świecie rozumiał, co się z nią dzieje. Zarazem jednak w jej obecności był zimny jak lód, jakby zupełnie go nie obchodziła.

      Uśmiechnęła się blado, myśląc o tym, jak niesamowicie Cade potrafi czytać w jej myślach.

      – Dzięki za mądre słowa. Ale chyba będę umiała żyć bez pieniędzy – powiedziała po chwili.

      – Ty może tak – odparł. – Ale twoja matka?

      – Da sobie radę…

      – Akurat! – Nasunął kapelusz na czoło i po raz ostatni otaksował ją wzrokiem. Boże, ależ była zmęczona! Wyobrażał sobie, jak Gussie stale czegoś od niej chce i jak się nią wysługuje. – Odpocznij. Wyglądasz jak śmierć na chorągwi. – Po chwili odjechał.

      Akurat go obchodzi, czy wyglądam jak śmierć, czy nie! – pomyślała histerycznie. Przez lata karmiła się nadzieją, że pewnego dnia spojrzy na nią i zobaczy w niej kogoś, kogo mógłby pokochać. Jak na ironię, Cade był zdolny do miłości, ale kochał jedynie Lariat – ranczo założone przez jednego z Hollisterów, gdy wrócił z wojny secesyjnej. Z Lariatem wiązał się kawał historii i w pewnym sensie Hollisterowie bardziej zasługiwali na miano założycieli Teksasu niż Samsonowie. Fortuna Samsonów powstała zaledwie przed dwoma pokoleniami, i to właściwie przez przypadek, a nie dzięki mądrej, żmudnej i wieloletniej pracy. Otóż stary Barker Samson, który przyjechał tu ze Wschodniego Wybrzeża, postanowił zaryzykować i kupił akcje spółki telefonicznej u zarania tego nowomodnego wynalazku, dzięki czemu kapitalik wkrótce przemienił się w kapitał. A Hollisterowie nadal byli ubodzy.

      Bess poszła na górę, by sprawdzić, co u Gussie. Przezwisko to brzmiało dziwnie, nie było zdrobnieniem od imienia Geraldine, ale ojciec Bess zawsze tak nazywał jej matkę.

      Gussie leżała na łóżku na eleganckiej różowej narzucie, przykładając chusteczkę do równie różowego nosa. Dzięki liftingom, corocznym wyjazdom do ekskluzywnego spa, ścisłemu przestrzeganiu diety oraz farbowaniu włosów na platynowy blond wyglądała na siostrę Bess, a nie na jej matkę. Zawsze była piękna, ale z wiekiem dojrzała, co dodało jej elegancji. Już wcześniej zrzuciła atłasowy szlafrok i leżała tylko w białym negliżu, na tle którego jej wielkie ciemne oczy wydawały się jeszcze ciemniejsze, a delikatna cera jeszcze bledsza.

      – Jesteś, kochanie… – Zaszlochała. – Czy on już sobie poszedł?

      – Tak, poszedł – odparła cicho Bess.

      Twarz matki pobladła. Gussie odwróciła wzrok.

      – Od lat ma do mnie pretensje – niemal wyszeptała. Widać było, że jeszcze nie otrząsnęła się z szoku. – To nie była moja wina, ale nigdy by mi nie uwierzył, nawet gdybym mu wyznała prawdę. Pewnie powinnyśmy się cieszyć, że nie ograbił naszych stajni, żeby odzyskać swoje pieniądze w naturze. Za te konie coś wpadnie…

      Znów to samo, pomyślała Bess.

      – Wiesz, że on by tak nie zrobił. Powiedział, że coś wymyślimy po pogrzebie.

      – Nikt mu nie kazał inwestować, do niczego nie zmuszał! – rzuciła Gussie z furią. – Mam nadzieję, że straci wszystko co do grosza. Może wtedy nie będzie taki arogancki!

      – Dobrze wiesz, że Cade nawet w łachmanach byłby arogancki – odparła Bess łagodnie. – Musimy sprzedać ten dom, mamo.

      Gussie była przerażona. Usiadła tak gwałtownie, że staranna fryzura rozsypała się i długie tlenione włosy opadły strąkami na ramiona.

      – Mam sprzedać mój dom? Niedoczekanie!

      – To jedyne wyjście, choć i tak wciąż zostaniemy z długami – powiedziała Bess, wyglądając przez okno na zacinający śnieg z deszczem. – Ale przecież ukończyłam dziennikarstwo. Może dostanę pracę w jakiejś gazecie.

      – Piękne dzięki, umarłybyśmy z głodu! Raczej poszukaj czegoś w agencji reklamowej. Tam płacą znacznie lepiej.

      Bess odwróciła się i wlepiła w nią wzrok.

      – Mamo, nie wytrzymam stresu związanego z pracą w agencji reklamowej.

      – No cóż, kochanie, z całą pewnością nie wyżyjemy z pensji początkującej dziennikarki – oświadczyła Gussie z wymuszonym uśmiechem.

      – Słucham? – Bess uniosła brwi. – Nie sądziłam, że będę musiała utrzymywać nas obie. Tak to widzisz?

      – Chyba nie sądzisz, że pójdę do pracy?! – wykrzyknęła Gussie. – Na Boga, dziecko, ja nic nie potrafię! Nigdy w życiu nie musiałam pracować!

      Bess przysiadła w nogach łóżka, cynicznie patrząc na matkę, która znów zaczęła szlochać. Cade mówił, że jej matka sobie nie poradzi. Może jednak znał ją całkiem dobrze?

      – Płacz nic ci nie da.

      – Dopiero co straciłam męża – rzuciła Gussie płaczliwe w chusteczkę. – A tak go uwielbiałam!

      Niewykluczone, że mówiła prawdę, choć Bess była przekonana, że w ich związku wszelkie czułe uczucia były po stronie ojca. Frank Samson ubóstwiał Gussie i zdaniem Bess to z powodu żądań żony, która domagała się wciąż nowych i coraz droższych błyskotek podkreślających jej status, zdesperowany ojciec poszedł na tak wielkie ryzyko. Tylko że interes nie wypalił. Pokręciła głową. Biedna matka! Gussie była lekkoduchem. Powinna wyjść za kogoś silniejszego od jej ojca, kogoś, kto ukróciłby to nieprzytomne szastanie pieniędzmi.

      – Jak on mógł nam zrobić coś takiego? – spytała Gussie przez łzy. – Jak mógł nas tak zniszczyć?

      – Na pewno nie miał takiego zamiaru.

      – Głupi, bezmyślny człowiek – padła ostra odpowiedź; pozory cierpienia na mgnienie oka