czystą płócienną szmatkę i starannie wytarł nią rapier, zbierając krew demona aż do ostatniej kropli. – Wybaczcie, że się uniosłem.
– Jesteście też demonologiem? – zapytał Rożek.
– Nie, uchowajcie niebiosa. – Forco Ambrozzi skrzywił się, jakby ugryzł coś niesmacznego. – Nie, nigdy nie trudniłem się goecją. Moja podstawowa działalność to horoskopy i wróżby. Ale do wróżb potrzebne są komponenty, a krew demona to cenny towar w handlu wymiennym. Lorraine, jak się czujesz? Chcesz wody? Może eliksiru z pięciolistu?
– Dziękuję, nic mi nie jest – odrzekła dziewczyna, chociaż jej blada twarz i spotniałe czoło sugerowały co innego.
– To chodźcie do salonu, nie będziemy rozmawiać na stojąco.
Lorraine, choć nadrabiała miną, wcale nie czuła się dobrze. Kiedy wyszli na korytarz, nagle zachwiała się i oparła o ścianę. Rożek podtrzymał ją troskliwie. Skierowała na niego półprzytomny wzrok. Jej rozszerzone źrenice przypominały dwie czarne studnie.
– Stało się – powiedziała cicho.
– Co takiego? – spytali jednocześnie wszyscy trzej: Rożek, Zazel i Ambrozzi.
– Demony osiągnęły swój cel. Wiedziałam, że tak będzie.
* * *
Klasztor araitek w Bel Ingre mieścił się w starym, białym budynku, który wznosił się na niewielkim wzgórzu ponad dzielnicą manufaktur. Z otoczonego niskim murem dziedzińca widać było głównie dachy i dymiące kominy. Na tyłach budynku znajdował się ogród warzywny i maleńki sad.
Każdego ranka przed furtą ustawiał się ogonek potrzebujących, którzy zgłaszali się do klasztornej kuchni po chleb i gorącą zupę. Araitki nie ograniczały się do karmienia biednych, pytały też, czy ktoś nie potrzebuje ciepłej odzieży albo leków. Ale tego dnia na zgromadzonych w kolejce nędzarzy czekała niespodzianka – duża skrzynia nowiutkich koszul, którą poprzedniego wieczoru przywieźli słudzy jakiegoś bogatego darczyńcy.
Wśród chętnych na darmowy posiłek był między innymi kulawy Kadde, który kiedyś pływał po morzu na kupieckich okrętach, ale spadł z rei, złamał nogę i krzywo mu się zrosła, a potem się rozpił. Zjadł zupę, chleb starannie schował w zanadrze i wziął koszulę, co miał nie wziąć. Zabrał jeszcze drugą dla córki.
Bezzębna starowinka, która zarabiała na życie, handlując wieńcami przy cmentarnym murze, wzięła tylko jedną. Za to stojący za nią mężczyzna o chytrej twarzy i przekrwionych, kaprawych oczach zgarnął aż cztery, twierdząc, że ma siedmioro dzieci.
Sto koszul zniknęło ze skrzyni w czasie znacznie krótszym niż potrzeba, żeby kilkadziesiąt wygłodniałych gardeł rozprawiło się z kotłem rzadkiej zupy.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.