Sonia Rosa

Hotel 69


Скачать книгу

Och, Alicja wyjechała, wszystko jasne! Ustawiasz sobie grafik bzykania na czas bycia słomianym wdowcem?!

      – Znowu będziemy się kłócić? Powiedziałem, że tęsknię, a ty…

      – Ja też za tobą tęsknię – westchnęła. – Bądź jutro koło południa – dodała, zanim się rozłączyła.

      – Umówiłaś się z nim, prawda? – zapytała Olka, kiedy Iwona wróciła na balkon.

      – Nie potrafię tak po prostu tego zakończyć.

      – Więc cierp. Cierp na własne życzenie.

      – A mam jakieś wyjście?! – wybuchła.

      – Masz. Zerwij z nim, zmień numer, zapomnij.

      – Zapomnieć?! Każdy kamień w tym pieprzonym mieście przypomina mi nasze randki! Dworek Sierakowskich, molo, uliczki Górnego Sopotu, przystań rybacka, tunel pod torami w okolicach Czyżewskiego, Grodzisko i kawiarenki przy samej plaży, każdy pieprzony zakątek! Mam rzucić pracę i stąd wyjechać, żeby zapomnieć?!

      – Masz zrozumieć, że to nie jest dla ciebie dobre.

      – A co jest dla mnie dobre, Olka? Masz pojęcie, jaka cisza bywa w pustym domu, w którym czeka na ciebie tylko flaszka wina i pilot od pieprzonej plazmy?

      – Masz syna, nie jesteś sama.

      – Syna?! Kocham Błażeja ponad wszystko, ale mówimy teraz o czymś zupełnie innym, Olka! Nie potrafię dłużej udawać, że jest mi dobrze, bo nie jest. Chcę kogoś mieć.

      – Kogoś czy Piotra?

      – Piotra.

      – Ale on jest żonaty.

      – Ludzie się rozwodzą. Sama dziś o tym mówiłaś.

      – Ludzie tak, on nie. Gdyby naprawdę tego chciał, zostawiłby żonę dawno, dawno temu.

      – To nie jest takie proste, Ola. Ona półtora roku temu poroniła, wcześniej ich starsza córka długo chorowała, wiele razem przeszli i…

      – Tak sobie to tłumacz – weszła jej w słowo Aleksandra.

      – Oceniasz mnie?! Ty, która nie masz pojęcia, co zrobić ze swoim własnym życiem?! – Wytrącona z równowagi Iwona oskarżycielsko wycelowała w siostrę palec. – Gdzie idziesz? – zapytała chwilę później, kiedy Aleksandra odstawiła na stolik kubek po kawie i weszła do pokoju. – Olka, nie wygłupiaj się!

      – Pójdę już. Chcę się przejść, pomyśleć.

      – Zostań. Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało, jestem idiotką…

      – Nie przejmuj się. W końcu nie pierwszy raz się pożarłyśmy. – Ola przytuliła starszą siostrę i odgarnęła jej z czoła kosmyk włosów.

      – Ale nie idziesz się utopić?

      – W Bałtyku? W tym syfie? Gdybym miała się topić, wybrałabym jacuzzi na Kanarach.

      – Kamień z serca. – Iwona uśmiechnęła się.

      – Zadzwonię – obiecała Aleksandra, sięgając po leżące na komodzie przy wyjściu kluczyki.

      – Trzymaj się, mała. I pamiętaj, że pochopne decyzje rzadko kiedy są słuszne. Może i umierasz z nudów, ale nie masz takiego złego życia. Więc dobrze się zastanów, zanim kopniesz Tomka w dupę.

      – Chyba że on pierwszy kopnie w nią mnie. – Olka krzywo się uśmiechnęła, posłała siostrze całusa i otworzyła frontowe drzwi. – Pa, wredna małpo!

      – Pa, smarkulo!

      Kiedy zamknęła za siostrą, wróciła na górę, sięgnęła po zostawiony na balkonie telefon i wybrała numer Piotra.

      – Jeśli masz czas, możesz jednak wpaść teraz – powiedziała.

      – Teraz? Nie, teraz nie bardzo…

      – Bo?

      – Przed chwilą umówiłem się z kimś w Gdańsku.

      – Z kimś? – zapytała złośliwym tonem.

      – Iwona, nie zaczynaj! Widzimy się jutro! – rzucił i zaraz później dodał, że musi kończyć.

      Zrozumiała, że on kogoś ma. I nie chodziło tu o Alicję. W jego życiu była kolejna kobieta, która zafascynowała go na tyle, żeby wdać się z nią w romans. Chyba że… Nie, nie było innej opcji. Jego nagła oschłość, odwoływanie spotkań, coraz większa wybuchowość… Tak, musiał mieć inną i albo dopiero wokół niej krążył, albo już ją posuwał. Nienawidziła się za to, że ciągle się nad sobą użala i znowu się popłakała na myśl o tym, że facet, którego najchętniej nie spuszczałaby z oczu, właśnie definitywnie jej się wymyka.

      * * *

      Dobry nastrój odzyskała dopiero rano. „Głupia! Po co by dzwonił, gdyby miał inną?” – pocieszyła się, nakładając wyjątkowo staranny makijaż.

      Piotr zjawił się nieco przed czasem, z bukietem róż w ręku.

      – Pięknie wyglądasz – powiedział, wręczając jej kwiaty. – Błażeja nie ma?

      – Nie. Poszedł z kolegą na plażę. Mamy przynajmniej godzinę.

      – Tylko godzinę? – Piotr wsunął dłoń pod sukienkę Iwony i pieszcząc jej pośladki przez cienki materiał koronkowych majtek, dodał, że mu się śniła. – Robiłaś mi loda przy fontannie Neptuna. Klęczałaś przede mną naga, w padającym śniegu, a tłum turystów pstrykał nam fotki.

      – Marzyciel – parsknęła, rozpinając klamrę od jego paska.

      Tym razem wziął ją na stojąco, w wąskim korytarzu przy frontowych drzwiach, a kiedy skończyli, długo ją do siebie tulił.

      – Przepraszam, że mówię ci o tym teraz, ale w końcu i tak musielibyśmy porozmawiać. Alicja jest w ciąży – powiedział, kiedy poprawiała sukienkę. – I tym razem wygląda na to, że ją donosi.

      – Co? – Iwona znieruchomiała, z podniesionymi z podłogi majtkami w ręku. – O czym ty mówisz, Piotr?

      – Mówię, że nie możemy dłużej tego ciągnąć. Moja żona jest w ciąży, a ja…

      Nagle zrozumiała. Prawda była tak szokująca, że aż zabrakło jej tchu.

      – Wiedziałeś o tym od dawna, prawda?! Przychodziłeś tu i rżnąłeś mnie, wiedząc, że ona nosi twoje dziecko i nigdy jej dla mnie nie zostawisz!

      – Nigdy ci tego nie obiecywałem, Iwona – powiedział cicho Piotr. – Pójdę już.

      – Pójdziesz już?! Jasne, idź już! Wypierdalaj, wynoś się, chuju złamany! Kurwa, jaka ja byłam głupia, że kiedykolwiek ci ufałam! Który to miesiąc, co?! Czwarty?! Piąty?!

      – Szósty – powiedział, zanim złapał za klamkę i bez słowa wyszedł z jej domu.

      – Szósty? – wykrztusiła, chociaż on był już na zewnątrz.

      Zatrzasnęła za nim drzwi i z płaczem opadła na schody. Idiotka! Pieprzona, skończona idiotka! Myślała, że traci nią zainteresowanie, bo wpadła mu w oko inna, ale on wił ciepłe gniazdko ze swoją przeklętą żoną! To dlatego Alicja wydawała jej się grubsza i dziwnie opuchnięta na twarzy, kiedy ostatnio w przelocie ją widziała. Była w ciąży…

      – Nie daruję ci tego, gnojku! Tego jednego ci, chuju, nie wybaczę! – syknęła.

      7.

      Pokój 117

      Konrad