cały świat, zakompleksionych buraków, którym nagle ktoś wtłoczy do łbów taką wizję świata. Myślisz, że jak bardzo by protestowali przeciwko odebraniu nam wszystkich obywatelskich uprawnień i godności?
– Nie każdy mężczyzna nienawidzi kobiet, Olka. To jakieś wyssane z palca bzdury, nic więcej! Sto słów dziennie? Nie rozśmieszaj mnie! – Teraz Iwona była naprawdę ubawiona.
– Pożyczę ci tę książkę i zobaczymy, jak głośno będziesz się śmiać!
– Nie będę tego czytać. Mam większe problemy.
– Przeczytasz. Zaczniesz i nie odłożysz, dopóki jej nie skończysz, zobaczysz. Kończę, bo muszę wynieść pranie. Pa! – Olka cmoknęła w słuchawkę i przerwała połączenie.
Kawę wypiła na balkonie. Po zimnym początku miesiąca nagle zrobiło się niemal gorąco i pomyślała, że może faktycznie powinna przestać rozpaczać po rozstaniu z Piotrem. Kochała go, a może tak tylko jej się wydawało i przeżyli naprawdę coś fantastycznego, ale ile można ciągnąć coś, co nie ma przyszłości – zastanawiała się, oparta o barierkę.
* * *
Do Wrzeszcza dotarła godzinę później, ubrana w starą kwiecistą kieckę, z byle jak spiętymi włosami i postanowieniem, że nie będzie czuć się gorsza tylko dlatego, że przyszła bez pary.
– Cześć, piękna! – Przepasana kuchennym fartuszkiem siostra pocałowała ją w policzek i od razu na wejściu wręczyła jej kieliszek białego wina.
– Hej.
– Właź, zanim Fiodor ucieknie – ponagliła ją Olka, bojąc się o kota, i zatrzasnęła frontowe drzwi.
– Co słychać? – zapytała Iwona, kiedy weszły do kuchni.
– To, co zwykle. Piorę, sprzątam, gotuję i ogarniam cały ten chaos.
– A poza tym?
– A poza tym nic. Umieram z frustracji na myśl, że moje życie zamyka się w czterech ścianach tego domu, supermarkecie i szkole bliźniaczek.
– Daj spokój, dramatyzujesz – parsknęła Iwona i dolała sobie wina.
– Obawiam się, że nie.
– Olka, przecież masz fajnych znajomych, chodzisz na hiszpański, wyrywasz się czasem na babski weekend.
– Babski weekend? Kiedy? Trzy lata temu w Porto! Trzy lata, Iwona. Poza tym pranie, prasowanie, codzienne obiady dla Tomka i księżniczek, ogarnianie chlewu, jaki cała trójka za sobą zostawia i coraz częstsze kłótnie. Smarkule nie mają jeszcze nawet jedenastu lat, a już pyskują, Tomek ciągle coś do mnie ma. Wczoraj zwrócił mi uwagę, że w łazience na górze jest brudno, wyobrażasz sobie?! Rzuciłam mu w twarz ścierką od podłogi i kazałam mu posprzątać. Obraził się i spał na kanapie.
– Grubo.
– Owszem. A wiesz, o co kłócimy się ostatnio najczęściej? O trzecie dziecko.
– Nie macie trzeciego dziecka.
– Właśnie. Nie mamy i gdyby to ode mnie zależało, nic w temacie by się nie zmieniło. Ale Tomek nalega, zafiksował się na tym pomyśle i nie ustępuje. Doszło do tego, że chowam blister z tabletkami w piwnicy, bo boję się jego reakcji, gdyby je znalazł.
– Ty chyba żartujesz, Olka?!
– Nie.
– Dziecko to obopólna decyzja, do cholery! Nie może na ciebie naciskać, skoro nie masz na nie ochoty, zwłaszcza że to ty urodzisz i będziesz się nim musiała zajmować.
– Mnie to mówisz? – Olka dopiła porcję pomarańczowego soku i wyjęła z lodówki kolejny karton. – Nie chcę trzeciego dziecka, nie ma takiej opcji!
– Więc mu to powiedz.
– Myślisz, że nie mówiłam?! Naciska na mnie, jest naprawdę cholernie upierdliwy!
– Naciska? Olej to. Łykaj te tabletki, a jemu wmawiaj, że nie możesz zajść.
– Nie chcę tak żyć, Iwona. Nie chcę takich nieczystych gierek, okłamywania się, robienia sobie na złość. Chcę, żeby on zrozumiał, że nie mam siły na kolejnego bachora. – Olka zniżyła głos. – Kurwa, znowu się poryczałam! Nie wiem, co się ostatnio ze mną dzieje…
– Może jednak zaszłaś?
– Bardzo śmieszne! – Aleksandra posłała siostrze złe spojrzenie i zabrała się za otwieranie groszku do sałatki, a Iwona wyjęła z kredensu jedną z większych misek i pogłaskała siostrę po ramieniu.
– Wszystko będzie dobrze, wariatko. I nie przejmuj się aż tak tym, czego chce Tomasz. To ty rodzisz i ty decydujesz.
– A jeśli on odejdzie do innej? Jeśli to jakaś młodsza kobieta urodzi mu to dziecko albo…
– Czy ty siebie słyszysz?! Naprawdę aż tak słabo wierzysz w wasze małżeństwo?
– O złudnej trwałości małżeństwa ty akurat powinnaś sporo wiedzieć. Jakub nie miał wielu skrupułów, kiedy dosłownie z dnia na dzień zostawił cię samą z trzylatkiem, prawda?
– Jakub był niedojrzałym palantem, który nigdy nie dorósł do roli męża i ojca – podsumowała Iwona, krzywiąc się na wspomnienie byłego.
– A skąd mam wiedzieć, na ile dojrzały jest Tomasz?
– Daj spokój, Olka. Masz zły dzień i tyle.
– Nie mam złego dnia, Iwona! Mówię ci, kurwa, że nienawidzę mojego życia, a ty to bagatelizujesz?! – wybuchła. – Nienawidzę obierania marchewki na pierdolone soki, ciągłego nastawiania pralki, rozwrzeszczanych dziewczynek, które od rana do nocy piszczą i gonią się po domu! Nie znoszę tej cholernej rutyny, w której ugrzęzłam, i tej nudy, która dosłownie mnie zabija! Tego, że każdy dzień wygląda tak samo, że wszystko jest na mojej głowie, a Tomasz…
– Co ja? – Mąż Olki zjawił się w kuchni z młotkiem w lewej i butelką piwa w prawej ręce.
– Nic. – Olka odwróciła się do niego plecami i otarła z policzków łzy.
– Tak bardzo się ze mną nudzisz, że musisz się wypłakiwać siostrze?! – naskoczył na nią.
– Mamy chyba prawo rozmawiać?!
– Obgadujesz mnie za moimi plecami! – zarzucił jej.
– Bo jesteś egoistycznym, leniwym dupkiem, który traktuje mnie jak darmową pomoc domową!
– Kurwa, nie wierzę! Tobie jeszcze jest źle?! Tyram całymi dniami, żeby było nas stać na ten dom, pomagam ci, jak mogę, a ty…
– Pomagasz mi?! Niby w czym?! Twoje skarpety leżałyby w każdym kącie, gdybym regularnie ich nie zbierała, bo przez prawie czternaście lat naszego małżeństwa nadal do ciebie nie dotarło, że kosz na brudną bieliznę stoi w łazience!
– Olka, uspokój się… – Iwona usiłowała załagodzić sytuację, ale Aleksandra nawet na nią nie spojrzała.
– Tak, nudzę się z tobą! Bo nie chce ci się już nawet zabrać nas w weekend na Hel! Potrafisz tylko żłopać to piwo, oglądać sportowe kanały i pieprzyć o tym, jak bardzo chciałbyś mieć jeszcze jednego bachora!
– Bachora? Wow. – Tomasz położył niedopite piwo na pełnym warzyw blacie i bez słowa wyszedł z kuchni.
– Wiesz co? Pierdolę to wszystko! Chrzanię robienie sałatek, jego gości i tego przeklętego grilla! Chodź, zrobimy sobie babski dzień! – Olka zdjęła fartuch, cisnęła do zlewu trzymaną w dłoni obieraczkę do warzyw i wybiegła z kuchni.
Chwilę