Sonia Rosa

Hotel 69


Скачать книгу

cały świat, zakompleksionych buraków, którym nagle ktoś wtłoczy do łbów taką wizję świata. Myślisz, że jak bardzo by protestowali przeciwko odebraniu nam wszystkich obywatelskich uprawnień i godności?

      – Nie każdy mężczyzna nienawidzi kobiet, Olka. To jakieś wyssane z palca bzdury, nic więcej! Sto słów dziennie? Nie rozśmieszaj mnie! – Teraz Iwona była naprawdę ubawiona.

      – Pożyczę ci tę książkę i zobaczymy, jak głośno będziesz się śmiać!

      – Nie będę tego czytać. Mam większe problemy.

      – Przeczytasz. Zaczniesz i nie odłożysz, dopóki jej nie skończysz, zobaczysz. Kończę, bo muszę wynieść pranie. Pa! – Olka cmoknęła w słuchawkę i przerwała połączenie.

      Kawę wypiła na balkonie. Po zimnym początku miesiąca nagle zrobiło się niemal gorąco i pomyślała, że może faktycznie powinna przestać rozpaczać po rozstaniu z Piotrem. Kochała go, a może tak tylko jej się wydawało i przeżyli naprawdę coś fantastycznego, ale ile można ciągnąć coś, co nie ma przyszłości – zastanawiała się, oparta o barierkę.

      * * *

      Do Wrzeszcza dotarła godzinę później, ubrana w starą kwiecistą kieckę, z byle jak spiętymi włosami i postanowieniem, że nie będzie czuć się gorsza tylko dlatego, że przyszła bez pary.

      – Cześć, piękna! – Przepasana kuchennym fartuszkiem siostra pocałowała ją w policzek i od razu na wejściu wręczyła jej kieliszek białego wina.

      – Hej.

      – Właź, zanim Fiodor ucieknie – ponagliła ją Olka, bojąc się o kota, i zatrzasnęła frontowe drzwi.

      – Co słychać? – zapytała Iwona, kiedy weszły do kuchni.

      – To, co zwykle. Piorę, sprzątam, gotuję i ogarniam cały ten chaos.

      – A poza tym?

      – A poza tym nic. Umieram z frustracji na myśl, że moje życie zamyka się w czterech ścianach tego domu, supermarkecie i szkole bliźniaczek.

      – Daj spokój, dramatyzujesz – parsknęła Iwona i dolała sobie wina.

      – Obawiam się, że nie.

      – Olka, przecież masz fajnych znajomych, chodzisz na hiszpański, wyrywasz się czasem na babski weekend.

      – Babski weekend? Kiedy? Trzy lata temu w Porto! Trzy lata, Iwona. Poza tym pranie, prasowanie, codzienne obiady dla Tomka i księżniczek, ogarnianie chlewu, jaki cała trójka za sobą zostawia i coraz częstsze kłótnie. Smarkule nie mają jeszcze nawet jedenastu lat, a już pyskują, Tomek ciągle coś do mnie ma. Wczoraj zwrócił mi uwagę, że w łazience na górze jest brudno, wyobrażasz sobie?! Rzuciłam mu w twarz ścierką od podłogi i kazałam mu posprzątać. Obraził się i spał na kanapie.

      – Grubo.

      – Owszem. A wiesz, o co kłócimy się ostatnio najczęściej? O trzecie dziecko.

      – Nie macie trzeciego dziecka.

      – Właśnie. Nie mamy i gdyby to ode mnie zależało, nic w temacie by się nie zmieniło. Ale Tomek nalega, zafiksował się na tym pomyśle i nie ustępuje. Doszło do tego, że chowam blister z tabletkami w piwnicy, bo boję się jego reakcji, gdyby je znalazł.

      – Ty chyba żartujesz, Olka?!

      – Nie.

      – Dziecko to obopólna decyzja, do cholery! Nie może na ciebie naciskać, skoro nie masz na nie ochoty, zwłaszcza że to ty urodzisz i będziesz się nim musiała zajmować.

      – Mnie to mówisz? – Olka dopiła porcję pomarańczowego soku i wyjęła z lodówki kolejny karton. – Nie chcę trzeciego dziecka, nie ma takiej opcji!

      – Więc mu to powiedz.

      – Myślisz, że nie mówiłam?! Naciska na mnie, jest naprawdę cholernie upierdliwy!

      – Naciska? Olej to. Łykaj te tabletki, a jemu wmawiaj, że nie możesz zajść.

      – Nie chcę tak żyć, Iwona. Nie chcę takich nieczystych gierek, okłamywania się, robienia sobie na złość. Chcę, żeby on zrozumiał, że nie mam siły na kolejnego bachora. – Olka zniżyła głos. – Kurwa, znowu się poryczałam! Nie wiem, co się ostatnio ze mną dzieje…

      – Może jednak zaszłaś?

      – Bardzo śmieszne! – Aleksandra posłała siostrze złe spojrzenie i zabrała się za otwieranie groszku do sałatki, a Iwona wyjęła z kredensu jedną z większych misek i pogłaskała siostrę po ramieniu.

      – Wszystko będzie dobrze, wariatko. I nie przejmuj się aż tak tym, czego chce Tomasz. To ty rodzisz i ty decydujesz.

      – A jeśli on odejdzie do innej? Jeśli to jakaś młodsza kobieta urodzi mu to dziecko albo…

      – Czy ty siebie słyszysz?! Naprawdę aż tak słabo wierzysz w wasze małżeństwo?

      – O złudnej trwałości małżeństwa ty akurat powinnaś sporo wiedzieć. Jakub nie miał wielu skrupułów, kiedy dosłownie z dnia na dzień zostawił cię samą z trzylatkiem, prawda?

      – Jakub był niedojrzałym palantem, który nigdy nie dorósł do roli męża i ojca – podsumowała Iwona, krzywiąc się na wspomnienie byłego.

      – A skąd mam wiedzieć, na ile dojrzały jest Tomasz?

      – Daj spokój, Olka. Masz zły dzień i tyle.

      – Nie mam złego dnia, Iwona! Mówię ci, kurwa, że nienawidzę mojego życia, a ty to bagatelizujesz?! – wybuchła. – Nienawidzę obierania marchewki na pierdolone soki, ciągłego nastawiania pralki, rozwrzeszczanych dziewczynek, które od rana do nocy piszczą i gonią się po domu! Nie znoszę tej cholernej rutyny, w której ugrzęzłam, i tej nudy, która dosłownie mnie zabija! Tego, że każdy dzień wygląda tak samo, że wszystko jest na mojej głowie, a Tomasz…

      – Co ja? – Mąż Olki zjawił się w kuchni z młotkiem w lewej i butelką piwa w prawej ręce.

      – Nic. – Olka odwróciła się do niego plecami i otarła z policzków łzy.

      – Tak bardzo się ze mną nudzisz, że musisz się wypłakiwać siostrze?! – naskoczył na nią.

      – Mamy chyba prawo rozmawiać?!

      – Obgadujesz mnie za moimi plecami! – zarzucił jej.

      – Bo jesteś egoistycznym, leniwym dupkiem, który traktuje mnie jak darmową pomoc domową!

      – Kurwa, nie wierzę! Tobie jeszcze jest źle?! Tyram całymi dniami, żeby było nas stać na ten dom, pomagam ci, jak mogę, a ty…

      – Pomagasz mi?! Niby w czym?! Twoje skarpety leżałyby w każdym kącie, gdybym regularnie ich nie zbierała, bo przez prawie czternaście lat naszego małżeństwa nadal do ciebie nie dotarło, że kosz na brudną bieliznę stoi w łazience!

      – Olka, uspokój się… – Iwona usiłowała załagodzić sytuację, ale Aleksandra nawet na nią nie spojrzała.

      – Tak, nudzę się z tobą! Bo nie chce ci się już nawet zabrać nas w weekend na Hel! Potrafisz tylko żłopać to piwo, oglądać sportowe kanały i pieprzyć o tym, jak bardzo chciałbyś mieć jeszcze jednego bachora!

      – Bachora? Wow. – Tomasz położył niedopite piwo na pełnym warzyw blacie i bez słowa wyszedł z kuchni.

      – Wiesz co? Pierdolę to wszystko! Chrzanię robienie sałatek, jego gości i tego przeklętego grilla! Chodź, zrobimy sobie babski dzień! – Olka zdjęła fartuch, cisnęła do zlewu trzymaną w dłoni obieraczkę do warzyw i wybiegła z kuchni.

      Chwilę