Mona Kasten

Dream again


Скачать книгу

szybko, a następnie wzięłam szmatkę ze zlewu, polałam ją obficie detergentem i zaczęłam ścierać z podłogi plamy, którymi Blake znaczył swoją drogę. Przy stole wyprostowałam się. Nie patrząc na Blake’a, wróciłam do kuchni odłożyć szmatkę.

      Pobiegłam na piętro, do łazienki. Otworzyłam apteczkę nad umywalką. W najdalszym zakątku odkryłam spray do dezynfekcji i gazę, w dolnej szufladzie znalazłam plastry, które wyglądały, jakby miały już kilka lat, ale w tej chwili nie miało to znaczenia. Odpowiednio uzbrojona wróciłam na parter, po drodze zaglądając do kuchni po nożyce do plastra.

      Blake z obrzydzeniem wpatrywał się w swoją stopę. Był tak blady, że bałam się, że lada chwila zemdleje. Wtedy, podczas pobierania krwi, naprawdę stracił przytomność, bo za szybko wstał.

      Odepchnęłam od siebie to wspomnienie.

      – Tylko nie patrz.

      Łypnął na mnie jak na nachalną muchę. Zatrzymał wzrok na plastrach w mojej dłoni.

      – Co ty wyprawiasz?

      – Opatruję twoją ranę.

      Uklękłam przed nim. Nie czekając na jego reakcję, spryskałam skaleczenie płynem dezynfekującym. Wzięłam gazik, delikatnie zbierałam nadmiar płynu, uważałam jednak, by go niepotrzebnie nie dotykać. I bez tego był wystarczająco spięty.

      Obejrzałam rozcięcie na podbiciu stopy. Na szczęście nie było chyba zbyt głębokie. Na wszelki wypadek jeszcze raz zdezynfekowałam ranę, odcięłam spory kawałek plastra, oderwałam pasek zabezpieczający i zakleiłam ranę.

      Kiedy skończyłam, odstawił nogę na ziemię. Dopiero wtedy podniosłam na niego wzrok, przy okazji jednak przesunęłam spojrzeniem po jego brzuchu. Już wcześniej widok jego nagich pleców sprawił, że zaparło mi dech w piersiach, ale gdy zobaczyłam napięte mięśnie jego brzucha, naprawdę wiele kosztowało mnie powściągnięcie chęci po prostu gapienia się na nie.

      – Może tak być? – zapytałam ochryple. Odchrząknęłam, zanim ponownie spojrzałam mu w twarz.

      Niepotrzebnie szykowałam się na chłód, z jakim traktował mnie od mojego przyjazdu do Woodshill. Zniknął z jego oczu, twarzy, z całego ciała. Teraz była w nich tylko niepewność. Jakby sam nie wiedział, co myśleć o mnie, o tej sytuacji. Powoli przesuwał po mnie wzrokiem. Jak zahipnotyzowany skinął głową.

      Dopiero teraz dotarło do mnie w pełni, że klęczę między jego kolanami, a on – półnagi – siedzi na krześle.

      Poczułam, że rumienię się po uszy. Odsunęłam się tak szybko, że straciłam równowagę i klapnęłam na pupę. Tak energicznie, że przejechałam jeszcze dobre pół metra.

      Kiedy podniosłam na niego wzrok, skrzyżował ręce na piersi, a kąciki jego ust drgały leciutko, jakby ze wszystkich sił starał się nie okazać rozbawienia moją niezdarnością. W tej chwili tak bardzo przypominał dawnego Blake’a, mojego Blake’a, że na moment zapomniałam języka w gębie. Mogłam tylko patrzeć w milczeniu, czując, jak w gardle rośnie mi coraz większa, twarda gula.

      – No i czemu ciskasz talerzami po całej kuchni? – wyrzuciłam z siebie w końcu. Autentycznie nie mogłam ruszyć się z miejsca. Po raz pierwszy, odkąd tu byłam, w oczach Blake’a pojawiły się dawne iskry.

      – W pierwszej chwili myślałem, że jesteś duchem.

      Jego słowa wyrwały mnie z rozkosznego oszołomienia. Pytająco przekrzywiłam głowę.

      – Bo odezwałaś się szeptem. To było niesamowite – wyjaśnił.

      Teraz to ja uśmiechnęłam się leciutko. Czułam, że muszę za wszelką cenę zapamiętać wyraz jego oczu, na wypadek, gdyby ta lekkość między nami miała za chwilę zniknąć.

      – Najwyraźniej nadal panicznie boisz się krwi i duchów – rzuciłam. Jego oczy spochmurniały.

      – Krew jest obrzydliwa. To nie ma nic wspólnego ze strachem.

      – A duchy?

      – Wobec duchów czuję respekt, który powinien odczuwać każdy, kto nie chce być nawiedzony.

      Wyrwał mi się krótki chichot. Zabrzmiał dziwnie w moich uszach, nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak rozluźniona. Dopiero kiedy poczułam na sobie spojrzenie Blake’a, uśmiech zamarł na moich ustach.

      W tym, jak na mnie patrzył, był jakiś ciężar. Ułamek tego, co od naszego rozstania było gdzieś ukryte, a teraz na sekundę wypłynęło na powierzchnię. Moje serce oszalało. Czułam, jak szamocze się w piersi. Między nami było tak wiele niewypowiedzianych słów. Nasza przekreślona przeszłość otaczała nas mroczną chmurą, zdawała się nas dławić.

      Blake głęboko nabrał powietrza i zaraz wypuścił je z płuc. Pokręcił głową.

      – Jezu, Jude – mruknął ledwie słyszalnie.

      Te słowa przyprawiły mnie o gęsią skórkę. Objęłam kolana ramionami. Musiałam się czegoś trzymać, bo ziemia zakołysała się pode mną. Świat wirował, tylko Blake stanowił stały punkt. Był tam cały czas, nie odrywał ode mnie wzroku. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Po raz pierwszy od przyjazdu do Woodshill nie czułam, że jestem najgorszym, co go w życiu spotkało. Przez chwilę miałam wrażenie, że wracamy do przeszłości. Do czasu, gdy mogliśmy rozmawiać o wszystkim i ze wszystkiego się śmiać. Do czasu, gdy mi ufał.

      On także o tym myślał, widziałam to wyraźnie. Teraz, gdy niechęć na chwilę ustąpiła, czytałam w jego twarzy jak w książce. Postanowiłam wykorzystać tę szansę.

      Spojrzałam na szynę na nodze. Odchrząknęłam.

      – Bardzo cię boli? – zapytałam ostrożnie.

      Przez dłuższą chwilę milczał, potem dotknął uda.

      – Tak, trochę. Ale po operacji było o wiele gorzej.

      Słysząc słowo: operacja, wzdrygnęłam się. Domyślałam się, że była to poważna kontuzja, skoro od dawna chodzi o kulach i nie zdejmuje szyny nawet na noc, ale mimo wszystko. Po operacji nigdy nic nie wiadomo.

      – Co się stało? – Nie odrywałam wzroku od szyny.

      – Typ na mnie wpadł, obracałem się podczas skoku, źle wylądowałem. Zerwane więzadło.

      – Jezu. – Podniosłam na niego wzrok.

      Blake tylko wzruszył ramionami.

      Jeszcze z dawnych czasów wiedziałam, że taki uraz to chyba najgorsza rzecz, która może się przydarzyć sportowcowi. Wiedziałam także, że Blake mdleje na widok krwi i że zapewne bardzo bał się operacji. Nie wspominając o tym, że pewnie do dzisiaj nie było wiadomo, czy po rehabilitacji będzie mógł wrócić do gry, czy może jego kariera sportowa legła w gruzach.

      – Tak mi przykro.

      Błysk w jego oczach zniknął tak szybko, jakby ktoś zgasił światło. Powoli pokręcił głową.

      – Czyżby, Jude? – zapytał cicho.

      Zesztywniałam, gdy w pełni dotarło do mnie znaczenie jego słów. Gula w gardle rosła z każdą sekundą, im dłużej na mnie patrzył.

      – Oczywiście, że mi przykro – wymamrotałam.

      Wystarczyło kilka sekund, by wściekłość i chłód wróciły na jego twarz. Zabolała mnie świadomość, że nasz moment zakończył się tak nagle. Pod jego lodowatym wzrokiem czułam, że muszę po prostu wyjść stąd, jeżeli nie chcę, by sytuacja jeszcze się zaogniła.

      – Nie wiem, czy dobrze to zrobiłam – mruknęłam, patrząc na jego stopę. – Rozcięcie