James Rollins

Tygiel zła


Скачать книгу

się, ale na lotnisku wybuchła awantura. Ktoś chciał je porwać… zapewne ci sami ludzie, którzy zamordowali te pięć kobiet. Jason jest w kontakcie z ochroną rodziny i Interpolem, próbuje zdobyć dokładniejszy opis napastników.

      Gray wyobraził sobie młodego człowieka usadowionego w centrum komunikacyjnym Sigmy niczym przysłowiowy pająk w sieci.

      – Według zeznań naocznych świadków – ciągnął Painter – te dwie uciekły i obecnie ukrywają się razem.

      Gray domyślał się, co będzie dalej.

      – Chcę, żebyś tam pojechał – oświadczył dyrektor. – Natychmiast. Potrzebujemy kogoś na miejscu, w razie gdybyśmy potwierdzili lokalizację. Kowalski już jedzie na lotnisko. Nawet jeśli to nie ma nic wspólnego z napadem na twój dom, nie możemy dopuścić, żeby technologia Mary Silviery wpadła w niepowołane ręce. Ale jeśli wolałbyś zostać w Stanach, dopóki nie dowiemy się czegoś więcej o Seichan i córkach Monka, całkowicie to rozumiem. Mogę wyznaczyć kogoś innego.

      Zanim jeszcze Painter skończył mówić, Lisa wypadła na korytarz z telefonem w ręce. Do pokoju weszły dwie pielęgniarki. Edmonds wydawał im zirytowanym głosem pospieszne instrukcje. Gray usłyszał słowo „Odłączyć”.

      Najwyraźniej Monk podjął decyzję i zaryzykował wszystko, w nadziei że odkryje przyczynę napaści i porwania.

      Czy mogę zrobić mniej? – pomyślał Gray.

      – Jadę prosto na lotnisko – rzucił do telefonu. – I spotkam się tam z Kowalskim.

      – Dobrze. Wysyłam też z wami Jasona.

      – Jasona?

      – To nasze etatowe komputerowe cudowne dziecko. Jeśli zabezpieczymy program Mary, chcę go tam mieć.

      To miało sens.

      Młody człowiek służył wcześniej w marynarce, podobnie jak Kat – która osobiście go wybrała i zwerbowała. W wieku dwudziestu lat został wykopany ze służby za włamanie na serwery Departamentu Obrony przy użyciu jedynie BlackBerry i prowizorycznego iPada. Jeśli ktoś mógł zrozumieć projekt Mary Silviery, to tylko Jason.

      – Zarezerwowaliśmy prywatny odrzutowiec, który podkołuje za dwadzieścia minut – ciągnął Painter. – Wylądujecie w Lizbonie za pięć godzin, około siedemnastej miejscowego czasu.

      – Zrozumiałem.

      – I Gray, pamiętaj, że te dwie młode kobiety się boją. Jeśli je wytropimy, postarajcie się ich nie przestraszyć.

      – Więc może lepiej zostawię Kowalskiego na płycie lotniska.

      Painter westchnął.

      – Po prostu je znajdźcie.

      7

      Lizbona, Portugalia

      25 grudnia, godzina 13.18 czasu miejscowego

      – Szkoda, że moja matka tego nie widzi – powiedziała Carly.

      Obie pochylały się nad laptopem. Mara rozumiała uczucia przyjaciółki. Ją też częściowo motywowało do pracy pragnienie, żeby doktor Carson była z niej dumna, chęć pokazania jej, że słusznie zainwestowała w młodą wieśniaczkę z O Cebreiro. Straciwszy matkę w młodym wieku, Mara wiedziała, że doktor Carson stała się dla niej kimś więcej niż mentorką.

      Kątem oka przyglądała się Carly.

      Chociaż nie mogła pokazać swojej pracy doktor Carson, przynajmniej jej córka będzie świadkiem. Po zasadzce na lotnisku zmieniały taksówki trzy razy, potem pojechały metrem do hotelu Mary w dzielnicy Cais do Sodré. Liczyły, że wybierając okrężną drogę, zgubią każdego, kto próbował je śledzić. Na miejscu Carly włączyła telefon i wysłała siostrze wiadomość składającą się tylko z jednego słowa – BEZPIECZNA – po czym znowu wyłączyła telefon i wyjęła baterię.

      W drodze do hotelu obie się zgodziły, żeby najpierw zabezpieczyć urządzenie Xénese, zanim poszukają pomocy.

      – Jest taka piękna – szepnęła Carly, wpatrując się w ekran laptopa. Bezwiednie przesunęła dłonią po biodrze. – Chciałabym mieć jej krągłości.

      Mara zerknęła na nią.

      – Nie masz jej czego zazdrościć.

      Słońce rozświetlało blond loki Carly, nadając im złocisty, miodowy odcień i zmieniając je w jaśniejącą anielską aureolę. Wprawdzie nie miała tak zmysłowych kształtów jak naga Ewa, ale jej szara bluzka i wąskie czarne spodnie podkreślały wysportowaną figurę, szczupłą i umięśnioną po latach trenowania samoobrony i biegania w maratonach.

      Carly błysnęła uśmiechem.

      – Za to tobie mogłaby zazdrościć nawet Ewa.

      Mara zaczerwieniła się i skrzyżowała ramiona na piersi. Zmieniła temat.

      – To tylko program.

      Znowu skupiła uwagę na ekranie, ukrywając nie tylko rumieniec, ale również coś, co poruszyło się głęboko w niej, coś, do czego sama przed sobą nie chciała się przyznać.

      Patrzyła, jak awatar Ewy powoli przesuwa się przez jej wirtualny Eden. Ewa nie wyciągała już rąk z ciekawością, absorbując dane zamknięte w każdym listku, gałązce i kropli wody. Po prostu stała na kamienistym pagórku i spoglądała na ciemnobłękitne morze. Nad cyfrowym horyzontem zbierał się sztorm. Ciemne chmury zdawały się odzwierciedlać postawę i minę Ewy: sztywne plecy, zmarszczone brwi. W jej oczach odbijały się błyskawice.

      Pojawił się niepokój. Czy Ewa mogła już zmieniać swoje otoczenie, żeby pasowało do jej nastroju? Jeśli tak, dokonała tego znacznie szybciej niż poprzednio, co znowu wzbudziło w Marze podejrzenia, że jakaś pozostałość oryginalnego oprogramowania mogła przetrwać czystkę w laboratorium, niczym duch pierwszej iteracji.

      Carly wyciągnęła palec do ekranu.

      – To wszystko jest takie realistyczne. Popatrz na fale rozbijające się o skałę. – Nachyliła się bliżej. – Po co włożyłaś w to wszystko tyle szczegółów?

      – Z kilku powodów. Przede wszystkim żeby Ewa poznała świat poprzez rozpoznawanie wzorców. Większość neurologów wyznaje teorię, że rozpoznawanie wzorców stanowiło nasz pierwszy krok na drodze do inteligencji. Dało naszym przodkom ewolucyjną przewagę, a także większość naszych dzisiejszych zdolności. Kreatywność i inwencja, język i podejmowanie decyzji, nawet wyobraźnia i magiczne myślenie… wszystko można przypisać faktowi, że jesteśmy po prostu najlepszymi maszynami do rozpoznawania wzorców.

      Carly kiwnęła głową.

      – Jak niemowlę uczy się mówić przez powtarzanie, przez słuchanie powtarzających się raz po raz wzorców mowy.

      – Albo jak IBM uczy program wszystkich ruchów szachowych i każe mu raz po raz rozgrywać pojedynki w wirtualnym środowisku… aż w końcu może pobić mistrza w jego własnej grze i pozornie staje się mądrzejszy od człowieka. – Mara wskazała na ekran. – To właśnie tutaj robię, każę Ewie poruszać się po tym wirtualnym świecie, zbierać dane i uczyć się wzorców. To pierwszy krok pozwalający jej doświadczyć pełnego spektrum ludzkich doznań. Niewdzięczne zadanie.

      – I tańsze.

      Mara obejrzała się, zdziwiona tym komentarzem. Na Uniwersytecie Nowojorskim Carly studiowała inżynierię z naciskiem na mechanikę.

      – Zbudowanie robota z siłownikami pozwalającymi mu badać rzeczywisty świat i z precyzyjnie dostrojonymi sensorami do analizy wszystkiego to astronomiczny koszt – wyjaśniła. – Jeśli to w ogóle