Szczepan Twardoch

Pokora


Скачать книгу

g"/>

      Spis treści

      Karta redakcyjna

      O autorze

      Dedykacja

      Część 1. Niemcy muszą umrzeć, żebyśmy mogli żyć

      Część 2. Pōdź, Lojziczku, idymy

      Część 3. Der Krieg ist vorbei

      Część 4. Nieder mit der Welt

      Część 5. Może zostaniesz, Alois?

      Część 6. Żadnych gwałtownych ruchów

      Część 7. Nie masz już nade mną władzy

      Przypisy

      Opieka redakcyjna: WALDEMAR POPEK

      Redakcja: WOJCIECH ADAMSKI

      Konsultacja historyczna: RYSZARD KACZMAREK

      Konsultacja filologiczna: GRZEGORZ KULIK, STANISŁAW DZIDA

      Adiustacja: EWELINA KOROSTYŃSKA

      Korekta: JACEK BŁACH, EWA POLAŃSKA, ANETA TKACZYK, ELŻBIETA ZARYCH

      Projekt okładki i stron tytułowych: RAFAŁ KUCHARCZUK

      Na okładce wykorzystano obraz George’a Grosza Panorama. Down with Liebknecht, 1919

      © Estate of George Grosz, Princeton, N.J. / VG Bild-Kunst, Bonn 2020

      Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ

      © Copyright by Szczepan Twardoch

      © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2020

      Wydanie pierwsze

      ISBN 978-83-08-07182-3

      Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.

      ul. Długa 1, 31-147 Kraków

      tel. (+48 12) 619 27 70

      fax. (+48 12) 430 00 96

      bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40

      e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

      Konwersja: eLitera s.c.

      Pożądanie. Władza. Uległość.

      11 listopada 1918 roku kończy się stary świat. Porucznik Alois Pokora tego dnia wychodzi ze szpitala na ulice zrewoltowanego Berlina.

      Syn górnika z Górnego Śląska, zrządzeniem losu wyrwany z proletariackiej rodziny, wszędzie spotyka się z pogardą i odrzuceniem. Samotny i prześladowany, wierzy tylko w erotyczną relację z perwersyjną, dominującą Agnes.

      Czy uda mu się obronić swoją godność?

      Jaki będzie nowy świat?

      Powieść o miłości, wojnie i rewolucji.

      Szczepan Twardoch (ur. 1979), autor bestsellerowych powieści: Morfina (2012), Drach (2014), Król (2016), Królestwo (2018). Uhonorowany wieloma nagrodami, między innymi Paszportem „Polityki”, Nagrodą im. Kościelskich, Brücke Berlin-Preis, Śląskim Wawrzynem Literackim, Nagrodą Kulturalną Onetu O!Lśnienie i Nagrodą Czytelników Nike. Mieszka w Pilchowicach na Górnym Śląsku.

      Krzysztofowi Łęckiemu

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      CZĘŚĆ 1

      NIEMCY MUSZĄ UMRZEĆ,

      ŻEBYŚMY MOGLI ŻYĆ

      O twojej twarzy myślę, gdy na czarnym niebie, jeszcze nisko nad horyzontem, rozbłyskuje pierwsza biała gwiazda. Miękki zarys żuchwy, policzki, nos, usta, oczy. Ty, Agnes. Geometria twoich rysów w mojej głowie wypalona głęboko, głębiej niż twarze moich rodziców.

      Gwiazda szrapnela rozpada się w kaskadach. Po chwili z daleka niesie się grzmot. Jeszcze nie czas, jeszcze czekamy, szepczę do mężczyzn, których kocham, szepczę, kiedy grzmot cichnie, szepczę ku ich sylwetkom uwieńczonym kopułami hełmów, ledwie widzę ich zarysy w zalanym księżycowym światłem okopie. Niedobrze, że księżyc, że flandryjskie niebo bezchmurne, wolałbym iść w ciemnościach nowiu, ale nie ja o tym decyduję. Nie decyduję prawie o niczym, nie jestem człowiekiem, tylko cząsteczką wielkiego organizmu, mój zug w mojej przydzielonej do sztabu dywizji kompanii, dywizja w armii, strzałki natarcia na sztabowych mapach, front, długie linie zaopatrzenia, nie ma mnie poza miejscem i funkcją w tej maszynerii, poza tym miejscem i funkcją nie istnieję.

      O twoich dłoniach, Agnes, myślę, kiedy spoglądam na fosforyzujące wskazówki zegarka w skórzanym etui, zgodnie z wojenną modą przypiętym paskiem na rękawie mundurowej bluzy, jest trzecia dwadzieścia siedem. Trzecia dwadzieścia siedem, dwudziesty trzeci października, Agnes.

      Jeszcze nie czas. Jeszcze nie czas, Ruhe, Männer, spokojnie, ludzie, mówię, i trwają bez ruchu, napięci jak łuczyska gotowe zaraz wypuścić strzałę. Słyszę, jak klęczącemu obok mnie strzelcowi nazwiskiem Gusinda szczękają zęby. Spokój, ludzie, spokój.

      Świszczy niebo wysoko nad nami i zaraz daleko rozbłyskują gwiazdy nowe, i grzmią, a ja myślę o twoich dłoniach, o tym, jak podałaś mi prawą dłoń do pocałunku, kiedy ostatni raz cię widziałem, sześć miesięcy i trzy dni temu. Nie sądziłem, że podasz mi dłoń, stałem przy drzwiach, założyłem już rękawiczki, więc kiedy wyciągnęłaś ją ku mnie, zacząłem te wojskowe rękawiczki pospiesznie z własnych dłoni zdzierać, zatrzymałaś mnie jednym spojrzeniem i zrozumiałem, że wcale nie chcesz, bym twoją dłoń ujmował w swoje, wcale nie chcesz, bym ją podniósł do ust. Nie uniosłaś dłoni wysoko, jesteś o wiele niższa ode mnie, musiałem się więc skłonić, splotłem ręce za plecami i złożyłem na twojej dłoni pocałunek, zaraz obok złotej obrączki. Poczułem twoje perfumy, dopiero wtedy. Wiem, co to za zapach, dostałaś je ode mnie kilka miesięcy temu, zapach wybrałaś sama, francuskie, przedwojenne, oczywiście Caron Narcisse Noir, bergamotka i kwiat pomarańczy, cywet i piżmo, i drzewo sandałowe, rzadkość w wojennej gospodarce, zrujnowały moje finanse na wiele miesięcy. Teraz wręczyłem ci w prezencie broszurkę, znalazłem ją w kieszeni angielskiego porucznika, który w naszej nawale artyleryjskiej stracił głowę. O tym, że głowa porucznika leżała u jego stóp, ciągle w płaskim hełmie, nie wspomniałem. Broszurka nosiła tytuł Prufrock and Other Observations nieznanego mi wcześniej poety nazwiskiem Eliot, w środku znalazłem wiersz pod tytułem The Love Song of J. Alfred Prufrock, który zrobił na mnie wielkie wrażenie. Chciałem się tym wrażeniem z tobą podzielić. Książeczkę przyjęłaś bez słowa.

      Nie cofnęłaś dłoni od razu i tak trwałem, wargami dotykając twojej skóry, z cieniem zapachu twoich perfum. Przez kilkoro otwartych drzwi amfilady widziałem twojego męża w bonżurce i domowych pantoflach, usadzonego w fotelu i ostentacyjnie skrytego za płachtą „Der Oberschlesische Wanderer”, musiał nas widzieć i musiał również udawać, że nie widzi. Po chwili oderwałaś dłoń od moich warg i przesunęłaś palcami przez moje włosy, jakbyś tarmosiła kosmatego psa, i dopiero wtedy się wyprostowałem i spojrzałem na ciebie. Patrzyłaś na mnie z uśmiechem, w którym tkliwość mieszała się z szyderstwem, a ja nie śmiałem wyjść, Agnes, i wiedziałem, że kiedy