Magdalena Witkiewicz

Cymanowski chłód


Скачать книгу

szybą w kredensie stała jeszcze jedna flaszka wina i kusiła jak jasna cholera, ale Adam wiedział, że jeśli ją otworzy, to parę łyków mu nie wystarczy. Żeby jej nie widzieć, wyszedł na zewnątrz i zaczerpnął haust chłodnego październikowego powietrza.

      – Trudno, raz kozie śmierć – szepnął. – Jak spadać, to z wysokiego konia.

      Dwumetrowy mięśniak, który zapukał do drzwi punktualnie o dwudziestej, przedstawił się jako Waldek i kazał Kostuchowi iść za sobą. Przy wjeździe na podwórze stało zaparkowane grafitowe audi Q7 na warszawskich numerach. Za jego kierownicą siedział ciemnowłosy mężczyzna z bródką. Potężny silnik pracował, a reflektory były włączone.

      – Nie spękałeś? – zapytał kierowca.

      – Teraz już i tak za późno – burknął Waldek.

      – W sumie racja – zgodził się z nim brunet. – Wskakuj, chłopie, na tylne siedzenie.

      Kostuch wykonał polecenie, a wielkolud usiadł obok niego i powiedział:

      – Nie zakrywamy z Damianem przed tobą ryjów, kolego, i podajemy ci nasze prawdziwe imiona. Domyślasz się pewnie, co to znaczy?

      – Chyba tak – odparł Adam, uświadamiając sobie, że właśnie przekroczył granicę, przez którą nie da się wrócić.

      Ruszyli.

      Damian starał się przestrzegać przepisów, a Waldek wyczarował skądś flaszkę czystej, karton soku jabłkowego i plastikowy kubek. Nalał Kostuchowi mniej więcej setkę.

      – Trzymaj, kolego, na rozluźnienie. Mamy przed sobą kawałek drogi.

      Dalsze wypadki tej nocy potoczyły się tak szybko, że Adam niewiele z tego wszystkiego pamiętał. Wiedział tylko, że jechali może trzy i pół godziny, a potem Damian zatrzymał samochód. Waldek wyjął z bagażnika granatowy kombinezon, jaki noszą czasem mechanicy samochodowi, i kazał Kostuchowi go założyć. Potem dał mu klucz od zamka antywłamaniowego i wytłumaczył, jak dojść do właściwego domu.

      – W środku będzie tylko obiekt. Dom jest parterowy, jeśli będzie się świeciło w środku, to poczekasz, aż zgaśnie i jeszcze potem przynajmniej pół godziny.

      – Ale nie powinno się świecić, bo przed chwilą mijaliśmy ten budynek i było pogaszone – wtrącił kierowca.

      – Masz tu latarkę i teleskopową pałkę. Obiekt lubi sobie popić przed snem, więc to nie będzie trudne zadanie. Do sypialni prowadzą drugie drzwi po prawej, zapamiętasz? – Mięśniak poświecił w oczy, jak na przesłuchaniu.

      – Tak. Jakieś psy? Alarm? Kamery? – zapytał Adam.

      – Są kamery, ale zaraz dostaniesz kominiarkę – odparł Waldek.

      – Bystrzak z ciebie, chłopie – dodał z uznaniem Damian. – Dostaniesz też rękawiczki, ale pamiętaj, żeby starać się zostawić jak najmniej śladów. Od tego zależy nasza przyszłość. A twoja zwłaszcza.

      Kostuch uderzył z całej siły, ale nie trafił czysto. Pałka ześlizgnęła się po atłasowej kołdrze, a po chwili ktoś poderwał się z łóżka. Powietrze przeszył przenikliwy kobiecy krzyk. Adam na moment znieruchomiał. Był pewien, że „obiektem” będzie mężczyzna, a snop światła padał na młodą blondynkę w jasnoniebieskiej koszuli nocnej. Kobieta obficie krwawiła, a jej krzyk nagle ustał.

      – Proszę, niech pan mi nie robi krzywdy – jęknęła i uklękła, składając dłonie jak do modlitwy.

      Adam zawahał się przez ułamek sekundy i poczuł, jak pod wpływem mocnego szarpnięcia rękojeść pałki wysuwa mu się z dłoni. Upuścił latarkę i rzucił się do przodu. Blondynka nie zdążyła zrobić użytku z wyrwanego napastnikowi narzędzia. Kostuch przewrócił ją na ziemię i dosięgnął dłońmi szyi. Już wtedy wiedział, że wykona zadanie tak, jak należy, a potem znacznie dłużej, niż to było konieczne, wpatrywał się w gasnące oczy ślicznej blondynki, która – gdyby ją spotkał w innych okolicznościach – być może mogłaby zostać jego dziewczyną.

      Wychodząc, sięgnął po latarkę. Snop światła omiótł pomieszczenie, wyławiając z ciemności stojące na komodzie zdjęcie. Przedstawiało ono szpakowatego mężczyznę koło pięćdziesiątki, kobietę, która teraz już nie żyła, i dwójkę dzieci. Chłopiec mógł mieć może dziesięć lat, a dziewczynka, bardzo podobna do leżącej na ziemi blondynki, była o jakieś trzy lata młodsza.

      Wszyscy na fotografii się uśmiechali i wyglądali na bardzo szczęśliwych.

2018

      Czarna beemka przejechała przez tory i zbliżała się do Cymanowskiego Młyna. Jej kierowca zwolnił, cały zatopiony we wspomnieniach.

      Widział te twarze od ponad czterech lat tak wyraźnie, jakby obraz wyrył mu się na wewnętrznej stronie powiek. Później to samo zdjęcie, z celowo rozmazanymi już twarzami, pojawiło się w ogólnopolskich tabloidach, które pisały o porachunkach gangów i bestialskim zabójstwie w jednej z miejscowości na Mazurach. W mediach pokazywano też ujęcie z kamery, przedstawiające szczupłą sylwetkę mężczyzny, którego przynajmniej do 2 listopada 2018 roku nikt nie rozpoznał. Policja nie podawała żadnych szczegółów dotyczących ewentualnych poszlak czy śladów wykrytych na miejscu zbrodni. Szukano z pewnością przede wszystkim w półświatku i nikomu nie przyszło do głowy, że sprawcą może być niepozorny, nigdy nienotowany młody mężczyzna z kaszubskiej wioski.

      Adam zatrzymał auto na parkingu, na którym stało kilka samochodów. W Cymanowskim Młynie śnieg padał bardziej obficie i były one przykryte cienką białą warstewką. Kostuch wysiadł i podszedł do żółtego fiata pandy należącego do Karoliny, a potem na przedniej szybie narysował palcem koślawe serce przebite strzałą, po czym skulił się od podmuchu lodowatego północnego wiatru i biegiem ruszył w stronę pensjonatu.

      Karolina stała w progu, otulona chustą w kaszubskie wzory.

      – Gdzieś ty się tyle czasu podziewał? – zapytała z udawanym wyrzutem, spoglądając jednocześnie w stronę swojego auta. Jej oczy się śmiały.

      – Powinnaś się cieszyć, że w ogóle dałem radę przedrzeć się do ciebie przez tę śnieżycę – odparł Adam i wziął ją w ramiona, a potem pocałował.

      Drzwi do pensjonatu były otwarte. Z wnętrza biło przyjemne ciepło, zmieszane z zapachami domowych potraw.

      – Mój bohater! – rzekła dziewczyna, wyswobadzając się z uścisku. – Masz tu listę zakupów i zmykaj.

      – Wejdę chociaż na chwilę. – Sprytnie minął Karolinę w progu. – Dasz mi łyk gorącej herbaty? Strasznie zmarzłem…

      Wtedy zauważył narzeczoną Zawiślaka, która wyłoniła się z kuchni. Gdy na niego spojrzała, natychmiast zrezygnował z dalszych przekomarzanek, tylko odwrócił się na pięcie i wziął listę zakupów od swojej dziewczyny.

      Zawsze to samo. Nie to, żeby pani Ania go nie lubiła. Miał ujmujący sposób bycia i chyba potrafił ją sobie zjednać już wtedy, gdy się poznali. Ale od jakiegoś czasu miał wrażenie, że ona chciałaby mu… Sam nie wiedział, jak to określić – może „prześwietlić myśli” albo „wniknąć do głowy”? Ten jej wzrok, który był lodowaty nawet wtedy, gdy się uśmiechała, peszył go i zbijał z pantałyku. Zdawał sobie sprawę, że ta kobieta bardzo polubiła Karolinę,