Kristen Ashley

Od pierwszego wejrzenia


Скачать книгу

wypić piąte martini – Martini Zidiocenia – i z tego, co pamiętałam, spędziłam resztę wieczoru, stojąc obok Hanka i chichocząc; chyba nawet przez większość tego czasu trzymałam go za rękę. Dobry Boże! Na szczęście, zanim zdążyłam wypić szóste martini – Martini Wymiotne – wujek Tex odwiózł mnie do hotelu. Leżałam w łóżku, czekając, aż pokój przestanie wirować, i w końcu zasnęłam.

      Po przebudzeniu czułam się tak, jakby przejechała mnie ciężarówka. Stałam długo pod prysznicem, nie byłam w stanie otworzyć oczu bez poczucia, że zamieniają się w płonące dziury w mojej głowie. Ułożyłam jednak włosy i zrobiłam makijaż. Zdecydowałam się włożyć jeansy, bo wszystko do nich pasowało, a naprawdę nie byłam w stanie przemyślnie kompletować stroju. W końcu mieliśmy poniedziałek, więc Hank z pewnością pracował, nie było szans na spotkanie go w ciągu dnia. Nie musiałam wyglądać jak Kosztowna Szprycha aż do wpół do siódmej wieczorem.

      Założyłam białą koszulę, która zamiast kołnierza miała uroczy żabocik. Okrągłe kolczyki i obróżka to nie był zbyt ekstrawagancki dodatek do srebrnych baletek.

      Wtoczyłam się do Fortnum po przejechaniu czterech przecznic. Tex, Duke i Indy spojrzeli na mnie ponad kolejką klientów.

      – Cholera, dziewczyno! – zawołał wujek, gdy już przepchnęłam się na początek kolejki, ignorując wszystkich dookoła.

      – Kawusię…! – wydyszałam.

      – Halo, teraz moja kolej! – zawołał facet, stojący tuż przy ladzie.

      Odwróciłam się w jego stronę.

      – Wczoraj golnęłam pięć martini, a potem całowałam się z nieznajomym przystojniakiem. Dwa razy – powiedziałam mu.

      – Dobra, zasłużyłaś na pierwszeństwo! – zgodził się.

      Usłyszałam śmiech Indy.

      Spojrzałam na udekorowaną pianę na szczycie kubka z karmelową latte i zrozumiałam, dlaczego zatrudniła Texa.

      – Wujku, to jest śliczniutkie! I przepyszne!

      – Masz piankę na ustach – odpowiedział.

      Zlizałam ją, zauważając, że Duke się na mnie gapi.

      – Czy moglibyśmy mieć, powiedzmy, tydzień przerwy, zanim następna taka wtoczy się tymi drzwiami? – zapytał, przenosząc wzrok na wujka.

      – Bierz, co dają! – Tex wzruszył ramionami.

      – O czym oni mówią? – spytałam Indy, pociągając kolejny łyk.

      Pogrzebała w torebce i wydobyła fiolkę ibuprofenu, podała mi dwie tabletki.

      – Czy Tex ci mówił o kłopotach Jet? – spytała.

      Popiłam tabletki kawą.

      – Chodzi o gwałciciela, pożyczkę i tatusia, którego wyrzucono z pędzącego samochodu?

      Stojący najbliżej mnie facet wybałuszył oczy, ale obie go zignorowałyśmy.

      – No wiesz, załatwiliśmy to w piątek, a już w niedzielę zjawiłaś się ty. Widząc cię z Hankiem, no wiesz…

      – Co wiem?

      – Chyba Duke nieco się martwi.

      – Nieco, akurat! Hank ma przesrane! – Spojrzał na mnie. – Bez urazy, ale podejrzewam, że przejedziesz go jak walec. I z pewnością wszystkim dookoła też się dostanie!

      Zamrugałam.

      – Zostanę w mieście tylko kilka dni.

      – Co nie zmienia faktu – odparł Duke.

      – Alleluja! – zagrzmiał Tex. – Nie ma co się obijać, złociutka, już ty im pokażesz!

      – Chyba się porzygam… – Spojrzałam na Indy.

      – Czyżby kacunio? – spytała.

      – To też – odrzekłam, a ona się zaśmiała, choć nie widziałam w moim żałosnym stanie niczego zabawnego.

      W tym momencie do środka wkroczyła Daisy, ubrana w obcisły różowiutki welurowy dresik, z zamkiem bluzy rozchylonym tak, by jej „dolina śmierci” była wyraźnie widoczna. Pleciona opaska frotté upodabniała ją do młodszej wersji jakiejś upiornej mieszanki Dolly Parton z Jackie Stallone.

      – Hey, Roxie! Wpadłam zapytać, czy nie masz ochoty na energiczny spacerek, póki Tex pracuje – zawołała.

      Zaburczało mi w brzuchu.

      – Chyba że po cheesburgera! – wypaliłam, bo było to moje jedyne skuteczne lekarstwo na kaca. Po ostatnim kęsie i popchnięciu fryteczkami miałabym kwadrans nirwanicznego ukojenia.

      – Złotko, cheesburger kłóci się z ideą raźnego spacerku! – zrugała mnie Daisy.

      Jak oni wszyscy unikali kaca? Przecież łoiliśmy równo, wszyscy razem, jednym tempem! To niemożliwe! To chyba kwestia szerokości geograficznej.

      – No to szoruj energicznym spacerkiem do burgerowni i z powrotem! – zasugerowała Indy.

      – Albo na Syberię i tam zostań – wtrącił Duke.

      Rzuciłam mu morderczy grymas.

      – Kuuuurna, Hank ma przejebane!

      – Hank będzie jebany, jeśli ktoś chce znać moje zdanie! – zaświergotała Daisy.

      – To jest dom wariatów! – rzuciłam w stronę stojącej obok zdezorientowanej klientki.

      – Tutaj jest tak zawsze – odparła. – Dlatego tu przychodzę. To jak wejście do wysokobudżetowego sitcomu!

      Zaczynałam nabierać złych przeczuć. Daisy chwyciła mnie za ramię i poprowadziła raźnym krokiem do burgerowni na rogu Broadway i Alamedy. Gdy czekałyśmy w kolejce na odbiór największego cheeseburgera i góry frytek, zagadnęła:

      – No dobra, a teraz wyspowiadaj się ładnie Daisy!

      – Z czego? – spytałam.

      – Z tego, co cię trapi.

      Nie sądziłam, że tak łatwo mnie przejrzeć.

      – Nic mnie nie trapi – skłamałam.

      Przez moment uważnie mi się przyglądała, gdy odbierałam od obsługującego mnie chłopaka torbę z zamówieniem.

      – Jak będziesz w końcu chciała się komuś zwierzyć, to wiesz, gdzie mnie szukać.

      Skinęłam głową. Polubiłam ją jeszcze bardziej przez to, że nie naciskała. Nie za wiele miałam do wyznania, ale to i tak mnie uwierało.

      Wracałyśmy już spokojnym tempem, głównie dlatego, że pochłaniałam wielkiego cheeseburgera, a Daisy w tym czasie wbijała kontakty do mojej komórki, tak „na zaś”, jak sama to określiła.

      W Fortnum dopiłam dietetyczną colę (wiecie, jest taka niepisana dziewczyńska zasada, która mówi, że nawet jeśli się nażresz jak świnia, to popij czymś niskokalorycznym!) i zamówiłam na deserek kolejną karmelową latte.

      Klienci już się przerzedzili. Daisy i Indy gawędziły przy regałach z książkami, Duke się ulotnił, a wujek obsługiwał ekspres.

      – A tamten twój chłopak patałach jest już ekschłopakiem, jak mniemam? Tak się wczoraj z Hankiem za rączki trzymaliście… – zauważył.

      – Czy możemy teraz o tym nie mówić? – westchnęłam.

      – Szanuję Hanka, to dobry facet – ciągnął Tex. – Powiedz, że skończyłaś z tamtym śliskim