Kristen Ashley

Od pierwszego wejrzenia


Скачать книгу

mnie do arabskiej restauracji Jerusalem, na University Boulevard. Zamówiliśmy wielkie talerze pełne ryżu, kebabu, gyrosu, hummusu i innych wschodnich specjałów.

      – A niech mnie, przecież nie wepchnę w siebie tego wszystkiego! – rzekłam, gapiąc się w talerz.

      – Nie gadaj, tylko wcinaj, co z tobą? – zapytał wujek.

      Skubnęłam z talerza.

      – Roxanne Giselle – zaczął.

      – Rety, wujku, zabrzmiałeś zupełnie jak moja matka!

      Przez jego twarz przemknął jakiś zbolały grymas, aż pożałowałam, że ją wspomniałam.

      – Opowiem ci wszystko – rzuciłam szybko, żeby odwrócić jego uwagę od jakiegoś bolesnego wspomnienia.

      Opowiedziałam mu o Billym. Gdzieś w połowie, zdaje się, że przy akcji z młotem, wujek aż się opluł, wołając:

      – Zabiję tego skurwysyna!

      Obejrzałam się na sąsiednie stoliki.

      – Wujku, wyluzuj!

      – Mów, co było dalej! – zażądał, machając mi przed twarzą widelcem.

      No to dokończyłam.

      – Nie będziesz uciekać przed tym draniem. Wystarczy szepnąć słówko, a Lee go już załatwi na dobre!

      Nie, w życiu!

      – O nie, nikt nie może się o tym dowiedzieć! Ani Lee, ani Hank, ani Eddie, ani Indy! Nikt!

      – Lee to twardziel. Przy nim Hitler trząsłby się ze strachu w swoich wypolerowanych oficerkach, nawet z całą niemiecką armią za plecami!

      – Powiedziałam nie!

      – Roxie, kochanie, nie gniewaj się, ale twój plan jest do kitu!

      – Przez lata go opracowywałam!

      – Co nie zmienia faktu, że jest gówniany!

      Spojrzałam na niego kwaśno.

      – Sama się w to wpakowałam, więc sama się wyplączę.

      Pokręcił przecząco głową.

      – Nie ma mowy. Pogadam z chłopakami – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.

      Uderzyłam dłonią w stół, żeby wiedział, że nie żartuję.

      – Doceniam, że się martwisz i chcesz pomóc, i skorzystam z tej pomocy, gdy nadejdzie pora. Póki co jednak sama to załatwię.

      – Roxie…

      – Nie! – Opuściłam głowę, po czym znowu uniosłam na niego wzrok. – Wujku, codziennie rano patrzę sobie w twarz i myślę, że pozwoliłam komuś spieprzyć siedem lat mojego życia. Czy myślisz, że pozwolę, by jacyś w zasadzie obcy kolesie załatwiali sprawy za mnie? Po czymś takim nie mogłabym spojrzeć sobie w oczy!

      Gapił się na mnie przez chwilę.

      – Nie da się zaprzeczyć, że jesteś z MacMillanów.

      – A pewnie, że jestem! – odrzekłam butnie.

      Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę.

      – Niech ci będzie – powiedział w końcu.

      Poczułam, że schodzi ze mnie napięcie.

      – Dzięki – mruknęłam.

      – Ale wiedz jedno, młoda. Jeśli tylko zauważę, że coś ci tam nie idzie w tym twoim misternym planie, a jestem pewien, że coś się spieprzy, to od razu dzwonię po chłopaków!

      Znowu się spięłam.

      – Nie.

      – Po Hanka też.

      – Nie! – krzyknęłam, mając gdzieś, że wszyscy słyszą.

      – Powiem to głośno i wyraźnie: do Hanka zadzwonię najpierw! – powtórzył wujek.

      – Jeśli to zrobisz, natychmiast znikam! – zagroziłam.

      – A tylko spróbuj, to napuszczę na ciebie Lee. Spuści ze smyczy Vance’a albo Mace’a, wytropią cię, zanim dotrzesz do granicy z Kolorado.

      No niech to jasna dupa, naprawdę byłam w tarapatach!

      – Wujku!

      Złożył swoją wielką jak bochen dłoń na mojej.

      – Dopiero co weszłaś do mojego życia. Nie pozwolę jakiemuś cwanemu skurwysynowi cię z niego wyciągnąć. Musiałby najpierw rozwalić mi łeb tym swoim młotem!

      Poczułam w gardle gulę strachu, bo Billy był niewątpliwie zdolny do czegoś takiego.

      – Wujku Tex…

      – Nie martw się, mała. Zanim doszedłby do mnie, musiałby powalić pół tuzina innych. A wierz mi, widziałem ich przy robocie. Nie przeszedłby nawet przez pierwszą linię!

      – Nie znam tych facetów, ty przecież też ledwie ich poznałeś! – przypomniałam mu.

      – Nie trzeba ich dogłębnie poznawać, by wiedzieć, z jakiej gliny są ulepieni. Naoglądałem się tego trochę przez te kilka miesięcy. – Ścisnął moją dłoń. – Jesteś we właściwym miejscu. – Odchylił się na oparcie kanapy. – Dawać go tu! – huknął.

      Niech to cholera.

      Bez wątpienia siedziałam oficjalnie, nieodwracalnie po uszy w szambie.

      Rozdział piąty

      Telefony

      Wujek podprowadził mnie do samochodu; pojechałam za nim, a w domu pomogłam sprzątnąć kuwety. Zrobiliśmy zakupy w lokalnym sklepiku na rogu, gdzie poznałam pana Kumara. Po drodze dowiedziałam się, że Tex ma randkę z Nancy, więc cały czas podśpiewywałam: „Zakochaaanaa paaaraaa!”. Chyba się wkurzył, bo zaniósł mnie do mojego auta, porzucił na ulicy i odwróciwszy się na pięcie, poszedł do domu.

      Ależ ja jestem dowcipna!

***

      W hotelu przetrząsnęłam obie walizki. W końcu byłam wymagająca, a takie laski nigdzie się nie ruszają bez przynajmniej dwóch walizek.

      Musiałam wystroić się na randkę. Gapiłam się bezradnie na rozbebeszone walizki i choć miałam w nich więcej fatałaszków niż większość ludzi w całym swoim życiu, to nie widziałam odpowiedniego stroju na spotkanie z Whisky.

      Zadzwoniła moja komórka. Spojrzałam na torebkę jak na łaknącego mojej krwi potwora, przekonana, że gdy spojrzę na wyświetlacz, zobaczę imię Billy’ego.

      To była Daisy.

      – Halo? – Byłam nieźle zaskoczona.

      – Cześć, słodziutka, w co się ubierasz na randkę?

      Przysiadłam na skraju łóżka. Poznałyśmy się dobę temu, a ona już zachowywała się tak, jakby znała mnie dwadzieścia cztery lata, a nie dwadzieścia cztery godziny!

      – No nie wiem właśnie! – odpowiedziałam.

      – Dzwoń do Indy, ona jest niezła w te klocki. A jak długo zostaniesz w mieście?

      O co jej znowu chodziło?

      – Nie wiem – rzekłam asekuracyjnie.

      – Bo wiesz, urządzamy z Marcusem imprezkę, w czwartek, nie ten, ale kolejny. Byłoby super, gdybyś wpadła!

      Słodka była, punkt dla niej.

      – Nie wiem, czy jeszcze tu będę, ale jeśli tak, to na pewno zajrzę.

      – To impreza charytatywna, więc