mnie do arabskiej restauracji Jerusalem, na University Boulevard. Zamówiliśmy wielkie talerze pełne ryżu, kebabu, gyrosu, hummusu i innych wschodnich specjałów.
– A niech mnie, przecież nie wepchnę w siebie tego wszystkiego! – rzekłam, gapiąc się w talerz.
– Nie gadaj, tylko wcinaj, co z tobą? – zapytał wujek.
Skubnęłam z talerza.
– Roxanne Giselle – zaczął.
– Rety, wujku, zabrzmiałeś zupełnie jak moja matka!
Przez jego twarz przemknął jakiś zbolały grymas, aż pożałowałam, że ją wspomniałam.
– Opowiem ci wszystko – rzuciłam szybko, żeby odwrócić jego uwagę od jakiegoś bolesnego wspomnienia.
Opowiedziałam mu o Billym. Gdzieś w połowie, zdaje się, że przy akcji z młotem, wujek aż się opluł, wołając:
– Zabiję tego skurwysyna!
Obejrzałam się na sąsiednie stoliki.
– Wujku, wyluzuj!
– Mów, co było dalej! – zażądał, machając mi przed twarzą widelcem.
No to dokończyłam.
– Nie będziesz uciekać przed tym draniem. Wystarczy szepnąć słówko, a Lee go już załatwi na dobre!
Nie, w życiu!
– O nie, nikt nie może się o tym dowiedzieć! Ani Lee, ani Hank, ani Eddie, ani Indy! Nikt!
– Lee to twardziel. Przy nim Hitler trząsłby się ze strachu w swoich wypolerowanych oficerkach, nawet z całą niemiecką armią za plecami!
– Powiedziałam nie!
– Roxie, kochanie, nie gniewaj się, ale twój plan jest do kitu!
– Przez lata go opracowywałam!
– Co nie zmienia faktu, że jest gówniany!
Spojrzałam na niego kwaśno.
– Sama się w to wpakowałam, więc sama się wyplączę.
Pokręcił przecząco głową.
– Nie ma mowy. Pogadam z chłopakami – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Uderzyłam dłonią w stół, żeby wiedział, że nie żartuję.
– Doceniam, że się martwisz i chcesz pomóc, i skorzystam z tej pomocy, gdy nadejdzie pora. Póki co jednak sama to załatwię.
– Roxie…
– Nie! – Opuściłam głowę, po czym znowu uniosłam na niego wzrok. – Wujku, codziennie rano patrzę sobie w twarz i myślę, że pozwoliłam komuś spieprzyć siedem lat mojego życia. Czy myślisz, że pozwolę, by jacyś w zasadzie obcy kolesie załatwiali sprawy za mnie? Po czymś takim nie mogłabym spojrzeć sobie w oczy!
Gapił się na mnie przez chwilę.
– Nie da się zaprzeczyć, że jesteś z MacMillanów.
– A pewnie, że jestem! – odrzekłam butnie.
Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę.
– Niech ci będzie – powiedział w końcu.
Poczułam, że schodzi ze mnie napięcie.
– Dzięki – mruknęłam.
– Ale wiedz jedno, młoda. Jeśli tylko zauważę, że coś ci tam nie idzie w tym twoim misternym planie, a jestem pewien, że coś się spieprzy, to od razu dzwonię po chłopaków!
Znowu się spięłam.
– Nie.
– Po Hanka też.
– Nie! – krzyknęłam, mając gdzieś, że wszyscy słyszą.
– Powiem to głośno i wyraźnie: do Hanka zadzwonię najpierw! – powtórzył wujek.
– Jeśli to zrobisz, natychmiast znikam! – zagroziłam.
– A tylko spróbuj, to napuszczę na ciebie Lee. Spuści ze smyczy Vance’a albo Mace’a, wytropią cię, zanim dotrzesz do granicy z Kolorado.
No niech to jasna dupa, naprawdę byłam w tarapatach!
– Wujku!
Złożył swoją wielką jak bochen dłoń na mojej.
– Dopiero co weszłaś do mojego życia. Nie pozwolę jakiemuś cwanemu skurwysynowi cię z niego wyciągnąć. Musiałby najpierw rozwalić mi łeb tym swoim młotem!
Poczułam w gardle gulę strachu, bo Billy był niewątpliwie zdolny do czegoś takiego.
– Wujku Tex…
– Nie martw się, mała. Zanim doszedłby do mnie, musiałby powalić pół tuzina innych. A wierz mi, widziałem ich przy robocie. Nie przeszedłby nawet przez pierwszą linię!
– Nie znam tych facetów, ty przecież też ledwie ich poznałeś! – przypomniałam mu.
– Nie trzeba ich dogłębnie poznawać, by wiedzieć, z jakiej gliny są ulepieni. Naoglądałem się tego trochę przez te kilka miesięcy. – Ścisnął moją dłoń. – Jesteś we właściwym miejscu. – Odchylił się na oparcie kanapy. – Dawać go tu! – huknął.
Niech to cholera.
Bez wątpienia siedziałam oficjalnie, nieodwracalnie po uszy w szambie.
Rozdział piąty
Telefony
Wujek podprowadził mnie do samochodu; pojechałam za nim, a w domu pomogłam sprzątnąć kuwety. Zrobiliśmy zakupy w lokalnym sklepiku na rogu, gdzie poznałam pana Kumara. Po drodze dowiedziałam się, że Tex ma randkę z Nancy, więc cały czas podśpiewywałam: „Zakochaaanaa paaaraaa!”. Chyba się wkurzył, bo zaniósł mnie do mojego auta, porzucił na ulicy i odwróciwszy się na pięcie, poszedł do domu.
Ależ ja jestem dowcipna!
W hotelu przetrząsnęłam obie walizki. W końcu byłam wymagająca, a takie laski nigdzie się nie ruszają bez przynajmniej dwóch walizek.
Musiałam wystroić się na randkę. Gapiłam się bezradnie na rozbebeszone walizki i choć miałam w nich więcej fatałaszków niż większość ludzi w całym swoim życiu, to nie widziałam odpowiedniego stroju na spotkanie z Whisky.
Zadzwoniła moja komórka. Spojrzałam na torebkę jak na łaknącego mojej krwi potwora, przekonana, że gdy spojrzę na wyświetlacz, zobaczę imię Billy’ego.
To była Daisy.
– Halo? – Byłam nieźle zaskoczona.
– Cześć, słodziutka, w co się ubierasz na randkę?
Przysiadłam na skraju łóżka. Poznałyśmy się dobę temu, a ona już zachowywała się tak, jakby znała mnie dwadzieścia cztery lata, a nie dwadzieścia cztery godziny!
– No nie wiem właśnie! – odpowiedziałam.
– Dzwoń do Indy, ona jest niezła w te klocki. A jak długo zostaniesz w mieście?
O co jej znowu chodziło?
– Nie wiem – rzekłam asekuracyjnie.
– Bo wiesz, urządzamy z Marcusem imprezkę, w czwartek, nie ten, ale kolejny. Byłoby super, gdybyś wpadła!
Słodka była, punkt dla niej.
– Nie wiem, czy jeszcze tu będę, ale jeśli tak, to na pewno zajrzę.
– To impreza charytatywna, więc