Wyglądał na coraz bardziej wkurzonego. Wstrzymałam oddech.
– Nikt się nie odezwał? – spytałam.
Pokiwał głową. Zamknęłam oczy, czując, że jego ramiona zacieśniają uścisk.
– Czyżby to były te kłopoty, o których wspominałaś?
Przygryzłam wargę.
– Może…
– Może czas mi o tym opowiedzieć, nie uważasz?
– Nie! – odparłam natychmiast.
Wkurzył się jeszcze bardziej. Nie była na to pora, jednak pomyślałam, że gdy się wściekał, był jeszcze przystojniejszy.
– Jesteś jeszcze przystojniejszy, gdy się wściekasz.
Dlaczego to zwerbalizowałam?? Spojrzał na mnie tak, jakby nie dosłyszał, na moje szczęście. A potem nagle zaczął się zwierzać:
– Przez całe liceum chodziłem z pewną dziewczyną. Była ładna, ale nikt oprócz mnie zdawał się tego nie zauważać. Ubierała się skromnie, a nie w ciuchy jakby wycięte z magazynów mody. Nigdy się nie wykłócała. Nigdy się nie upiła, nie słuchała za głośno muzyki, nie włóczyła się po nocach. Nawet gdyby jakiś problem ugryzł ją w tyłek, to nie bardzo wiedziałaby, co z tym zrobić. I nie potrafiłaby utrzymać tajemnicy.
Serce mi zamarło, trzeba było jednak zadzwonić po tę karetkę!
– Trzeba było się z nią ożenić – rzekłam wyniośle.
Puścił mnie, po czym potarł czoło dłonią i przyznał mi rację.
– Tak właśnie powinienem był zrobić.
No pięknie!
– Przypomnę ci tylko, że wykręcałam się od tej kolacji na wszystkie sposoby!
Opuścił rękę i spojrzał mi w oczy.
– Słoneczko, ale ty łakniesz tej kolacji, pragniesz, bym cię całował, a jeszcze tej nocy będziesz mnie błagała, bym robił i inne rzeczy.
Podparłam się pod biodra, czując, że właśnie w tej okolicy krew zaczyna szybciej krążyć.
– Nie wydaje mi się, Hanku Nightingale! To była najkrótsza randka w historii świata. Zachciało ci się szarej myszki z liceum? Możesz jej zacząć szukać właśnie w tej chwili!
Złapał mnie nagle, przyciągnął do siebie.
– Chcesz udawać, że między nami nie iskrzy? – Zbliżył twarz do mojej. – Zaraz to poczujesz…
– Nic nie poczuję – skłamałam.
Ściągnął brwi.
– Szczerze?
Nie byłam w stanie powtórzyć tego kłamstwa.
– Nie powinieneś był odbierać mojego telefonu – powiedziałam.
– Byłem przekonany, że to upierdliwa Indy dzwoni. Nie sądziłem, że jakieś morowe powietrze wedrze się pomiędzy nas tak szybko. Myślałem, że choć trochę obniżysz gardę, ale widzę, że po prostu muszę wszystko przyspieszyć.
Przyspieszyć…? Pogrywał ze mną, a ja nie znałam reguł.
– Kto dzwonił? – zapytał.
Zrobiłam naburmuszoną minę i nie odpowiedziałam.
– Powiedz mi chociaż, czy grozi ci jakieś niebezpieczeństwo.
Poczułam, że mięknę. Cholera. Martwił się o mnie! Ten incydent z młotem i przyciśnięciem mnie do ściany był jednorazowy. Mimo że uciekałam i nie wpuściłam Billy’ego przez rok do łóżka, nic drastycznego się nie powtórzyło. Wściekał się, owszem, ale za każdym razem odnajdywał mnie i namawiał do powrotu, a przynajmniej tak pozwalałam mu sądzić.
Nie byłam w niebezpieczeństwie. Po prostu nie mogłam się od niego uwolnić.
– Nic mi nie grozi. Mam… sprawy do zamknięcia. Pracuję nad tym – odpowiedziałam.
– Nie pora teraz na kłamstwa – rzekł autorytarnym tonem.
– Nie kłamię.
To znaczy, wydawało mi się, że nie kłamię, miałam taką nadzieję.
Przez moment tylko na mnie patrzył, po czym odebrał mi telefon, rzucił go na łóżko i pociągnął mnie za rękę w stronę drzwi.
– Skoro tak, to chodźmy coś zjeść!
Proste rozumowanie. Zaufał mi.
Oparłam mu się, ciągnąc w drugą stronę, ale tylko po to, by chwycić torebkę.
Rozdział szósty
Hank nabiera rozpędu
Podprowadził mnie do swojej toyoty, wciąż trzymając za rękę, i usadził na przednim siedzeniu. Prowadził tak naturalnie, jakby był zrośnięty z tym samochodem. Chyba naprawdę coś było ze mną nie tak, bo zaczęło mnie to podniecać. No dobra, wszystko mnie w nim kręciło!
– Jesteś wegetarianką? – spytał, wyrywając mnie z fantazji erotycznych.
– Zjadłam chyba pół prosiaka na lunch w Jerusalem – odpowiedziałam.
– Po trochu wszystkiego? – zgadł.
– Ta.
– Dobry wybór – rzekł z uznaniem.
Jechaliśmy przez jakieś szemrane dzielnice, choć bywałam w gorszych. Zaparkował, a gdy wysiadaliśmy, gdzieś obok przemknął tramwaj. Budynek, do którego mnie prowadził, wyglądał jak wyjęty ze scenografii starego westernu z Johnem Wayne’em.
– Co to za miejsce? – spytałam.
– Buckhorn Exchange, najstarsza restauracja w mieście. Dają tu świetne steki!
Przepuścił mnie w drzwiach i od progu zorientowałam się, że wystrój stanowiły głównie wypchane głowy zwierząt, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób to miejsce zdało mi się przytulne, romantyczne i jednocześnie eleganckie. Usiedliśmy przy stoliku dla dwojga na uboczu, w wygodnych fotelach z wysokimi oparciami. Przerzucałam menu, a Hank w międzyczasie zamówił butelkę wina. W karcie był grzechotnik, smażony ogon aligatora, ostrygi i łosina.
– Czy za moment wkroczy tu duch Wyatta Earpa? – spytałam znad menu.
– Mądralińska! – Uśmiechnął się do mnie.
– Serio pytam!
Uśmiech robił się niebezpiecznie sarkastyczny, więc się zamknęłam.
– Pozwól, że ja złożę zamówienie. – Zaskoczył mnie tym kompletnie; nigdy żaden facet za mnie nie zamawiał, nie miałam pojęcia, że to się jeszcze praktykuje. No cóż, jeśli wejdziesz między wrony…
– Tylko nie ostrygi – poprosiłam.
Skinął z uśmiechem.
– I żadnego aligatora! One są słodziakami, a ja nie jadam uroczych zwierząt, choć wegetarianką nie jestem. Takich jagniątek na przykład. Owieczki są urocze. Ale grzechotnika chętnie spróbuję. Chyba zjadłabym węża, pewnie dlatego, że się ich boję.
Spoważniał.
– Naprawdę myślisz, że aligatory są słodkie?
– No pewnie, wyglądają, jakby bez przerwy się uśmiechały. Ludzie w ogóle ich nie rozumieją. One chcą tylko się wylegiwać w słońcu i pływać, a ludzie zmuszają je do jakichś głupot, siłują się z nimi, niepotrzebnie wchodzą im w drogę. To niefajne.
Wciąż