pracy w ujęciu netto oraz niemal 20 procent nowych miejsc pracy w ujęciu brutto. Tacy liderzy jak Scott zbliżają nas wszystkich do dotrzymania tego zobowiązania.
Przez większą część XX wieku przedsiębiorczość nie była uznawana za wartościową ścieżkę kariery zawodowej. Ludzi, którzy na nią wstępowali, uważano raczej za takich, którzy nie pasowali do bardziej tradycyjnych wyborów zawodowych i mogli sobie pozwolić na to, by zająć się czymś innym. Niektórzy odnosili nawet sukcesy, ale ogólnie rola przedsiębiorcy w co najmniej takim samym stopniu (jeśli nawet nie w większym) jak ciekawą przygodą była zwykłym przekleństwem. Wielu przedsiębiorców, którzy odnieśli początkowy sukces, albo kończyło w ubóstwie, albo byli siłą odsuwani od swoich własnych projektów. Dzisiaj jest już inaczej, dzisiaj przedsiębiorcy mogą liczyć na sprzyjające warunki. Gdziekolwiek spojrzeć, maleją bariery wejścia, co jest spowodowane rewolucją półprzewodnikową, postępującą globalizacją oraz napływem nowych talentów do każdej branży i każdego sektora gospodarki. Wystarczy wziąć pod uwagę, że firmy finansowane z kapitału VC odpowiadają obecnie za 44 procent nakładów na R&D wszystkich amerykańskich spółek giełdowych. 665 spółek giełdowych, które pozyskiwały kapitał z rynku VC, stanowi obecnie jedną piątą łącznej kapitalizacji rynkowej wszystkich spółek giełdowych. Spółki finansowane z kapitału VC zatrudniają cztery miliony ludzi. To wszystko duże liczby, a moim zdaniem to i tak dopiero początek. Ruch startupów może – i powinien – rosnąć dalej, by jego wpływ na rzeczywistość był jeszcze większy. Gdy lokujemy tak duże pieniądze w tak niewielkie grono firm, nie jesteśmy w stanie efektywnie radzić sobie z wyzwaniami, jakie ten proces rodzi. Właśnie dlatego moim zdaniem jednym z największych atutów tej książki jest jasne przedstawienie systemu motywacji i zasad funkcjonowania w branży VC. Dzięki tej publikacji przedsiębiorcom łatwiej będzie poruszać się po labiryncie branży VC i interpretować zachowania inwestorów. System ten działa w określony sposób z konkretnych powodów – powodów, które wreszcie są jasne i zrozumiałe.
Ta książka zawiera jednak nawet ważniejsze wnioski i lekcje. Dowiesz się z niej, że większość inwestorów VC inwestuje pieniądze w imieniu dużych inwestorów instytucjonalnych, takich jak fundusze uczelni wyższych czy fundusze emerytalne. Większość zarządzających tymi aktywami stosuje określone modele alokacji środków między różne rodzaje inwestycji, w tym w bardzo ryzykowny i bardzo mało płynny sektor VC (pionierem tego podejścia do budowy portfela był David Swensen z Yale, o którym będziesz miał okazję poczytać w rozdziale 2). Wynika stąd, że ilość kapitału inwestowanego obecnie przez nasze społeczeństwo w innowacyjność opiera się na odsetku aktywów, które zarządzający muszą zgodnie ze swoimi modelami rozdysponować. Nie opiera się ona zatem na liczbie okazji biznesowych, w które warto by zainwestować. Gdy zbyt wiele pieniędzy przypada na zbyt małą liczbę sensownych ofert, efekt może być tylko jeden: mamy dzisiaj zbyt mało przedsiębiorców i nie jesteśmy w stanie produktywnie wykorzystać całości dostępnych środków. Pieniądze są marnowane na podbijanie ofert inwestowania w niewielką liczbę dostępnych okazji, a przecież finansowanie powinny otrzymywać te firmy, które go rzeczywiście potrzebują. Jeśli spojrzeć na ten problem z punktu widzenia zróżnicowania, okazuje się on jeszcze bardziej palący. Startupów jest nie tylko za mało, ale również te, które mamy, są zdecydowanie zbyt mało zróżnicowane, aby mogły powstać z nich firmy, jakich potrzebujemy już dziś i jakich będziemy potrzebować w przyszłości. Być może po raz pierwszy w historii czynnikiem ograniczającym nasz rozwój jest dostępność kompetentnych ludzi, a nie dostępność kapitału. Książka Scotta to ważny krok na drodze do zmiany tej sytuacji, bo dzięki niej każdy zyskuje możliwość zbudowania firmy finansowanej z kapitału VC. Każdy startup sprowadza się do jednego konkretnego pomysłu, ale wszystkie startupy razem wzięte mają pewien wspólny cel: zmieniać świat na lepsze. Lepszy świat to taki, w którym tworzone przez nas firmy i systemy właściwie reprezentują wszystkich ludzi.
Właśnie dlatego ta książka jest tak ważna i ukazuje się w optymalnym momencie. Jest oczywiście skierowana do ludzi zainteresowanych kapitałem VC, ale także do każdego, kto jest zainteresowany potencjałem amerykańskiej gospodarki do podtrzymania konkurencyjności, tworzenia nowych miejsc pracy i nieschodzenia ze ścieżki wzrostu gospodarczego. Mam tu zatem na myśli polityków, pracowników naukowych, członków władzy wykonawczej Stanów Zjednoczonych oraz innych krajów, społecznych liderów działających w startupowych centrach na całym świecie (bo to oni przez cały czas działają na rzecz demokratyzacji realiów startupów w skali globalnej) oraz ludzi zajmujących się innowacjami w dużych przedsiębiorstwach (branża VC może być dla nich źródłem inspiracji w zakresie poszukiwania środków i rozwijania projektów wewnątrzorganizacyjnych). Ta książka znakomicie trafia również w potrzeby wszystkich tych przedsiębiorców, którzy nie widzą siebie w Dolinie Krzemowej – wszystkich ludzi z jakimś zwariowanym pomysłem, którzy nie wyobrażają sobie zakładania w związku z tym firmy, a tak naprawdę powinni to porządnie rozważyć. Wystarczy dać takiemu pomysłowi szansę, a być może odmieni on nasze życie. Właśnie takie pomysły powinniśmy wspierać. Jestem przekonany, że książka Scotta będzie miała istotny wpływ na to, komu udaje się pozyskać kapitał. Prowadzi nas ona ku bardziej sprawiedliwej i bardziej zrównoważonej przyszłości. Nie znam nikogo mądrzejszego, kto byłby dla nas lepszym przewodnikiem w tej podróży niż Scott.
WPROWADZENIE
Piszę tę książkę w moim gabinecie przy Sand Hill Road, znanej na całym świecie ulicy w Dolinie Krzemowej – ulicy, która przedsiębiorcom kojarzy się z wielkimi nadziejami i jest dla nich tym, czym Hollywood Boulevard dla aktorów, Wall Street dla pracowników banków inwestycyjnych czy Music Row dla muzyków country. Podobnie jak w przypadku wszystkich tych słynnych ulic, także u mnie na pierwszy rzut oka nie dzieje się nic szczególnie godnego uwagi. Sand Hill Road to ciągnący się szereg skromnych, niskich biurowców, który nawet nie umywa się do leżącego po sąsiedzku Stanford University.
Moim celem nie jest prawienie kazań. Nie zamierzam spisywać przykazań na tablicach i przekazywać ich ludziom. Nie zamierzam pisać biblii venture capital (VC). Na tę branżę składa się zdecydowanie zbyt wiele istotnych niuansów, mnóstwo różnych firm specjalizujących się w inwestycjach na różnych etapach, pod różnymi nazwami, w ramach różnie skonstruowanych portfeli i z różnymi oczekiwaniami co do zwrotu z inwestycji. O różnych osobowościach nie muszę chyba wspominać.
Powyższe uwagi nie dotyczą tylko inwestorów, dokładnie takie samo zróżnicowanie występuje po stronie przedsiębiorców. Tworzone przez nich innowacyjne firmy z ambicjami na to, by zmieniać świat, zawsze charakteryzują się niepowtarzalnym układem szans, wyzwań i warunków, do których trzeba się odnieść.
Jestem także w pełni świadom faktu, że nie jestem w tym temacie osobą obiektywną. Zacznę od mojego ciężko wypracowanego doświadczenia po stronie startupów, nabywanego przez lata pracy w LoudCloud, a następnie w Opsware. Do tego dochodzi moje doświadczenie po drugiej stronie tego procesu, w roli partnera zarządzającego w Andreessen Horowitz, albo inaczej a16z, w której pracuję od 2009 roku, czyli od samego początku jej istnienia. Oznacza to, że proces inwestycyjny VC mogłem obserwować z różnych punktów widzenia.
Pisząc ten tekst, chciałbym sprawić, żebyśmy przestali stosować zero-jedynkowy podział na jedną i drugą stronę – żebyśmy przestali te strony sobie przeciwstawiać. Przedsiębiorcy i fundusze VC nie stoją po przeciwnych stronach w takim rozumieniu, w jakim drużyny narodowe w piłce nożnej usiłują na mundialu wzajemnie się pokonać. Jesteśmy raczej partnerami i kiedy uzgodnimy już warunki współpracy (a także wtedy, gdy nam się to nie uda), gramy w tej samej drużynie. Wszystkim nam zależy na budowaniu firm, które nie tylko nie szkodzą światu, ale wręcz czynią go lepszym miejscem. Przy okazji zależy