Marta Maciaszek

Otwarte drzwi


Скачать книгу

uśmiech.

      – Czy ty, młody mężczyzno, chcesz mnie upić i wykorzystać?

      – Gdzież bym śmiał, młoda damo – odpowiedziałem i zaczęliśmy się śmiać.

      – Czyli dobrze słuchałeś ciotuni Klemci.

      – Hmm… mogę powtórzyć każde jej słowo – zadrwiłem. – „Emilie to dobra dziewczyna. Emilie jest silna. Emilie wygrywa” – zacząłem cytować ciotkę.

      – O, właśnie, silna, a więc nie myśl sobie, młody mężczyzno, że tak łatwo ci ze mną pójdzie. Ja jestem dobra dla dobrych, ale jak ktoś mi zajdzie za skórę, to mogę nawet…

      Tym razem ja jej przerwałem:

      – Zabić.

      – Zabić – powtórzyła, zaciskając usta, a potem odwróciła się w stronę blatu i wyjęła z wiszącej nad nim szafki dwa kieliszki. Otworzyła szufladę i wzięła korkociąg, a machając nim przed moimi oczami, zapytała:

      – Ty to zrobisz, czy jesteś ofermą?

      – Czy ty, młoda damo, sobie ze mnie szydzisz i chcesz dostać lanie, czy to tylko niewinne żarty? – spytałem, wyrywając jej korkociąg i sięgając po butelkę.

      Sprawnym ruchem wyciągnąłem korek i wlałem odrobinę wina do kieliszków. Podałem jeden Emilie i powiedziałem:

      – Potrafię więcej, niż ci się wydaje, i jeśli mi tylko na to pozwolisz, to ci to udowodnię.

      Dotknąłem jej kieliszka moim i wziąłem pierwszy łyk. Nie znałem się na winach, bo zazwyczaj piłem piwo, ale to było naprawdę smaczne. Czerwone, słodkie, z odrobiną goryczy. Niczym Emilie.

      – To skoro winko, to może coś przekąsimy? – Uśmiechnęła się szelmowsko.

      – Chętnie. Zrobiłaś coś? – zapytałem.

      – Nie, głupku. Ty zrobisz obiad. – Zaśmiała się.

      – Wybij to sobie z głowy, młoda, próżna damo. Lubię twoje poczucie humoru.

      – Próżna damo? W mojej rodzinie nikt nie jest próżny. Jednak nie dość dokładnie słuchałeś ciotuni Klemki.

      – Bo patrzyłem na twoje uda, które za każdym razem, gdy przychodziłem, eksponowałaś w tych ledwo zakrywających pupę spódniczkach – zażartowałem.

      – I co?

      – I co: co? – Nie rozumiałem pytania.

      – Podobają ci się? – zapytała, podnosząc nieco do góry sukienkę i odkrywając zasłonięte pończochami uda.

      – Gdybym mógł wybierać pomiędzy piciem tego wina a smakowaniem twoich ud, wybrałbym to drugie – powiedziałem, przejeżdżając palcem po jednym z nich.

      – Czyli jednak chcesz mnie upić i wykorzystać? – rzuciła.

      – Oczywiście, że nie.

      – Wiesz, ja słyszałam, że jesteś dzielnym, nie, nie, samodzielnym młodym mężczyzną. Mieszkasz sam, a więc na pewno świetnie gotujesz, tak? – Emilie zmieniła temat.

      – Tak, ale wcale to nie znaczy, że mam ci gotować.

      – Właśnie to znaczy – rzuciła Emilie i podeszła do lodówki. – Na co masz ochotę?

      – Powiedziałem ci. Na ciebie.

      Emilie zignorowała moje słowa i rzucała nazwy potraw, abym wybrał tę, którą będę chciał dla niej przyrządzić:

      – Sałatka z tuńczyka, jajecznica, krem z grzybów?

      – Jajecznica – odpowiedziałem szybko, bo nie potrafiłem zrobić sałatki z tuńczyka i nie miałem pojęcia, jak przyrządza się grzybowy krem. Nie miałem pojęcia, jak się gotuje jakikolwiek krem.

      – Niech będzie. Jajka, bekon, masło, ser, cebula. – Emilie wyjmowała z lodówki produkty, z których miała powstać jajecznica.

      Otworzyłem szeroko oczy, przyglądając się im.

      – Jajecznica – powtórzyłem.

      – No tak. Fasolka, grzyby.

      Moja jajecznica z dzieciństwa, którą przyrządzałem sobie czasem, do tej pory składała się tylko z jajek. Roztapiałem na patelni olej albo masło i wlewałem na nią rozmieszane wcześniej w miseczce jajka. Potem widelcem albo drewnianą łyżką ścinałem jajka na patelni, formując z nich jednolitą masę. Musiała być odpowiednio gęsta, bo nie cierpiałem surowych białek. Jajecznicę jadłem z dwiema kromkami chleba posmarowanego masłem. Ewentualnie kładłem na niego pokrojonego pomidora. Widząc zbiór produktów rozłożonych przez Emilie na blacie, doszedłem do wniosku, że choć mieszkam w Anglii wiele lat, to nie mam pojęcia, jak wygląda, jak się robi, a tym bardziej jak smakuje jajecznica po angielsku.

      – Do dzieła – powiedziała Emilie, biorąc swój kieliszek i siadając na blacie, zaplatając nogi w kostkach.

      Oczywiście skończyło się na tym, że to Emilie przyrządziła jajecznicę, a ja stałem obok, starając się zapamiętać jej każdy krok. Najpierw na patelni podsmażyła cebulę i grzyby, potem wlała zmieszane jajka. Kiedy jajecznica była sztywna, położyła ją na talerze. Na tej samej patelni zarumieniła bekon i położyła obok. W końcu na talerzu znalazła się jeszcze odrobina małej fasolki w słodkim sosie i dwie kromki chleba posmarowane masłem. Smakowała znakomicie. Mieszając w ustach jajka i bekon oraz ciepłą fasolkę, osiągało się rozkosz dla podniebienia. Mimo że nigdy bym nie wpadł na pomysł, aby pić czerwone wino do jajecznicy, to wtedy miałem wrażenie, że było właśnie do tego dania stworzone. Harmonia barw i smaku. Jajecznicy, wina i Emilie siedzącej naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.

      – Czy to jest typowa angielska kolacja? – zapytałem, przełykając ostatni kęs.

      – To jest typowa kolacja à la Emilie, głupku – powiedziała Emilie z pełną buzią.

      Wtedy nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Nie wiem, czy milczenie przy jedzeniu to zasada savoir-vivre, czy po prostu chcieliśmy delektować się wspólną kolacją. Kiedy Emilie odłożyła swój pusty talerz na bok i sięgnęła po kieliszek z winem, powiedziała:

      – Nieźle gotujesz. Chciałabym zobaczyć, co jeszcze potrafisz.

      Zabrzmiało to jak szansa, której nigdy nie powinienem dostać, jak los na loterii przeznaczony dla kogoś innego. Zabrzmiało to jak obietnica. Najzwyczajniej w świecie się cieszyłem. Jednak mimo szansy, losu czy obietnicy nie wątpiłem, że oboje chcemy poznawać się coraz bardziej, każdego dnia, miesiąca. Chciałem wiedzieć, jak gotuje, słuchać, jak opowiada o matce, czasem zadaje pytania, na które nie chcę odpowiedzieć, wiedzieć, z czego się śmieje, jak postrzega ludzi. Pragnąłem zgłębiać ją, mając pewność, że ona chce poznawać mnie. Po kilku spotkaniach z Emilie miałem wrażenie, że czuje się w moim towarzystwie swobodnie, jest szczera i prawdziwa, nie udaje kogoś, kim chciałaby być, nie gra w jakimś spektaklu. Czułem, że mówi mi o sobie więcej niż komukolwiek innemu, jakby istniejąca między nami więź porozumienia była inna od wszystkich. Wiedziałem, że jestem dla niej ciekawy, i to dawało mi niemałą satysfakcję. Mógłbym nawet w przypadku tego odczucia użyć słowa „duma”. Niepokojące było tylko to, że Emilie chcąc dowiadywać się o mnie coraz więcej i więcej, zadawała wiele pytań. Z jednej strony chciałem pozwolić jej mnie poznać, a z drugiej nie mogłem się za bardzo otwierać, bo jedyne, czego się wówczas bałem, to demon przeszłości, którego ona poznać nie mogła.

      – Jest jeszcze wino? – zapytała, stawiając na stole pusty kieliszek.

      – Dolać ci? – odpowiedziałem pytaniem.

      – Dolej i chodź ze mną. Chcę ci coś pokazać.

      Ruszyłem za nią