pięknych dziewczyn, była ona. Emilie. Wyrwałem Michałowi gazetę i przybliżając do twarzy, miałem nadzieję, że zobaczę wyraźnie jej rysy.
– Ładne, co?
– Ja znam tę dziewczynę – powiedziałem, pokazując palcem na blondynkę stojącą w pozie tanecznej po lewej stronie zdjęcia.
– Dobre. Nikt ich nie zna.
– Masz rację – cicho odpowiedziałem i podałem gazetę Michałowi, który czekał na rozpoczęcie budowania na papierze domu swoich marzeń.
Przewrócił stronę na kolejną, gdzie było więcej pustego miejsca, i zaczął swój szkic. Objaśniał mi każdą pojawiającą się pod długopisem linię, nazywając po kolei pomieszczenia. Planował kolory ścian w nadziei, że choć milczę, to uważnie słucham. Ja jednak byłem zupełnie gdzieś indziej. Mój wzrok, mimo że wbity w szereg kwadratów i prostokątów wychodzących spod dłoni kolegi, był stronę wcześniej. Na zarysie twarzy Emilie, na kolorze jej oczu, na kształcie jej talii.
– Chyba jesteś zmęczony. Nie ma to, jak wstawać przed szóstą rano, co?
– Yhy – rzuciłem, mając nadzieję, że kolega nie zorientuje się, że zamiast być myślami w jego planowanym domu, ja starałem się umiejscowić siebie na zdjęciu obok stojącej tam Emilie i szepnąć jej do ucha, że…
– Tak że wiesz. Z tym domem. Trzeba wierzyć.
– Nie. Nie wystarczy wierzyć, trzeba wiedzieć – powiedziałem stanowczo i zacząłem zmierzać do drzwi wyjściowych z salonu.
– Tak. Pójdę już. – Nie zrozumiał mojej wypowiedzi. – Pójdę już – powtórzył nieco ciszej, jakby nad czymś dumał.
– Do jutra – powiedziałem uprzejmie.
– Trzymaj się! – krzyknął z przedpokoju i usłyszałem trzaśnięcie drzwi.
Zamiast pójść i przekręcić w nich klucz, ja sięgnąłem po zostawioną na kanapie gazetę i odnalazłem zdjęcie.
– To już ostatnie spektakle Pawie oczy. Zapraszamy zapominalskich do kupienia biletu i skorzystania z jedynej i niepowtarzalnej szansy zobaczenia wachlarzu piękna, kolorów tańca i barw muzyki. – Skończywszy czytać szeptem ogłoszenie, zapytałem sam siebie: – Wachlarzu piękna? Kolorów tańca? Barw muzyki? Dawno nie słyszałem gorszej paplaniny.
Po tym, co powiedział Michał, patrząc na zdjęcie, miałem coraz więcej wątpliwości, czy może być na nim Emilie. Być może nie jest prawdopodobne, bym znał taką osobę jak ona. Podniosłem wzrok do sufitu i rzuciłem w powietrze:
– Czy my się w ogóle znamy? Czy wszystko to, czego doświadczyłem, było tylko dziwnym i magicznym snem? Czy to moja samotna wyobraźnia rysowała jej postać na ceglanej ścianie więzienia?
Nie nazwałbym siebie zapominalskim, bo mojej pamięci nie umknął fakt, że mam się wybrać na spektakl Pawie oczy, lecz raczej powiedziałbym, że jestem leniwy, nie czytając prasy z ogłoszeniami i reklamami. Zastosowałem się jednak do zachęty pójścia na przedstawienie po zajrzeniu do gazety ponownie. Odnalazłem adres teatru, gdzie wystawiany był spektakl, i za zarobione przez kilka tygodni pieniądze udałem się tam, aby kupić bilet. Wszedłem do wielkiego holu i stanąłem, zamykając za sobą cicho drzwi. Wyciągnąłem z kieszeni zwiniętą w rulon gazetę, aby jeszcze raz spojrzeć na zdjęcie. Im dłużej patrzyłem na blondynkę o twarzy Emilie, tym bardziej wątpiłem, że może to być ona.
– Przepraszam. – Ktoś wchodząc do teatru, szturchnął mnie w ramię.
Rozejrzałem się i wśród wiszących na ścianach plakatów i obrazów ze zdjęciami tańczących kobiet albo par odnalazłem niewielkie okienko. Powolnym krokiem podszedłem do niego.
– Czy ta dziewczyna występuje w tym teatrze? – zapytałem po angielsku, wprawiając w zdumienie kobietę siedzącą za szybą, pokazując jej stronę w gazecie.
– Ja nie jestem informacja – odpowiedziała, zdejmując czarne okulary.
Była bardzo piękna, lecz wydobywający się z jej ust niesympatyczny głos odejmował jej większość urody. Jej czarne, kręcone włosy, opadające na ramiona, z przodu przypięte były złotego koloru klamrami. Miała duże brązowe oczy i wąskie usta. Gładką szyję odsłaniała odpięta u góry jasna bluzka.
– Tam jest plakat – nieco milej powiedziała, widząc moją dezorientację. – O, tam. – Wskazała palcem na przeciwległą ścianę.
Odszedłem od okienka i odszukałem takie samo zdjęcie, jakie było w gazecie. Przyglądałem mu się ułamek sekundy i wróciłem do okienka.
– Ona ma na imię Emilie, prawda?
– Kupujesz bilet? – Kobieta uniosła się nieco na krześle i przysuwając twarz do szyby, za którą stałem, syknęła: – Kupuj bilet albo spieprzaj do baru na rogu, bo tam jest twoje miejsce.
Ignorując jej komentarz, powiedziałem:
– Poproszę bilet.
– Do teatru mu się zachciało – burknęła, jakby nie dosłyszała tego, co powiedziałem.
– Bilet poproszę – powtórzyłem, a ona zaskoczona uniosła głowę.
– Na środę czy na sobotę? – Jej głos wydał mi się nieco milszy.
– Na środę.
– W którym rzędzie?
– Najtańszym.
Usiadłem w czterdziestym piątym rzędzie na miejscu pięćdziesiątym. Byłem kilka minut przed rozpoczęciem spektaklu, a więc przyglądałem się wchodzącym do wielkiej sali widzom. Uśmiechałem się pod nosem, widząc zajmujące krzesła kobiety, które, niezależnie od wieku, ubrane były w różnego koloru sukienki i garsonki przyozdobione piórami. Nie wiem, czy miało to związek z tytułem spektaklu, czy panującą wówczas modą, o której nie miałem zielonego pojęcia. Pamiętając uwagę rzuconą przez bileterkę, odnoszącą się z pewnością do mojego wyglądu, włożyłem czarny garnitur i szary krawat. Mężczyźni zajmujący swoje miejsca wyglądali podobnie. Po kilku minutach światła na sali zgasły i rozległa się cicha, melancholijna muzyka. Wyprostowałem się na krześle i oczekiwałem. Nie było to jednak tak proste i zwykłe oczekiwanie jak na posiłek, spacer czy nawet spotkanie z Michałem. Czekałem na nią. Na scenie przyozdobionej różnej barwy tkaninami zaczęły pojawiać się tancerki. Każda ubrana w zwiewną sukienkę z dopasowanym dekoltem i falbanami zakrywającymi ręce, a także nogi od ud aż po same kostki. Najpierw powoli, a potem coraz szybciej wykonywały taniec, przemieszczając się z jednej strony sceny na drugą. Wyglądały pięknie. Poruszały się niebiańsko. Wszystkie razem i każda z osobna. Jednak ja wyczekiwałem chwili, kiedy ujrzę ją. Emilie. Kiedy muzyka nieco ucichła, wbiegła na scenę. Poddając się bijącemu sercu pod wyprasowaną koszulą, zacząłem oddychać szybko i nierównomiernie. Wyciągnąłem plecy do przodu z nadzieją, że jeśli będę bliżej niej nawet kilka centymetrów, to zobaczę dokładnie jej twarz, włosy, skórę. Ktoś klepnął mnie w plecy, a kiedy się odwróciłem, wskazał z uśmiechem na umieszczoną przed moim siedzeniem małą lornetkę w kolorze kości słoniowej. Przyłożyłem ją do oczu i oparłem się w fotelu. Poprzez grube szkła mogłem dostrzec każde załamanie na falbanie jej sukienki, każdą spinkę przytrzymującą w koku włosy i każdy ruch dłoni przy wykonywaniu swojego tańca. Była niewyobrażalnie piękna, magicznie ponętna, nieopisanie zjawiskowa. Patrzenie na nią było najczystszym szczęściem, obserwowanie jej pobudzało moje zmysły do granic możliwości, śledzenie jej ruchów budziło we mnie te odczucia, które, jak mi się wydawało, umarły, kiedy przekroczyłem mury więzienia, aby spędzić tam długie dziesięć lat. Moje serce się radowało, moja dusza chłonęła blask, moje oczy chwytały piękno. Po chwili ze snu doznań, jakie mi dawała, wybudził mnie wbiegający na scenę mężczyzna.