doczekać! – miauknął.
– Może staniesz się uczniem w samą porę, by pomóc na ostatnim etapie.
Wyżek zesztywniał. Nagle wyobraził sobie siebie na dnie długiego tunelu, z dala od nieba, grzebiącego w brudnej glinie, desperacko szukającego dostępu do świeżego powietrza. Poczuł ucisk w piersi i przełknął ciężko ślinę.
– Tak – szepnął drżącym głosem.
Wrzosowa Gwiazda nastroszyła sierść i poradziła podkopkom:
– Lepiej idźcie się wysuszyć, bo jeśli nie będziecie uważać, od zimnego wiatru nabawicie się zielonego kaszlu.
Piaszczysty Kolec skinął głową i skierował się w bok.
– Wyżku, chodź! – zawołał. – Potrzebuję pomocy w wylizaniu pyłu zza uszu.
Kociak popędził za ojcem i dogonił go już przy paprociowym zagonku podkopków. Skrzywił się, gdy został obryzgany błotem, które kocur strząsnął z sierści.
– Będziesz musiał przywyknąć do ubłoconego futerka – rzekł.
Kotek nie odpowiedział, wzdrygnął się tylko.
– Brudzisz go! – dał się słyszeć okrzyk Bladej Ptaszyny, która już pędziła w ich stronę.
– Pomaga mi się wyczyścić – oznajmił Piaszczysty Kolec. – Chce mi pomóc z pozbyciem się brudu zza uszu, prawda, Wyżku?
Kocurek wbił spojrzenie w powalaną błotem głowę ojca.
Chcę? No, nie za bardzo – pomyślał.
– Chyba faktycznie pora, by się uczył. – Matka przyłożyła pysk do głowy syna. – Kiedyś będzie musiał usuwać pył z własnych uszu.
W oczach Piaszczystego Kolca pojawił się błysk.
– Wprost nie mogę się doczekać, aż razem udamy się na patrol. – Jego spojrzenie przeskakiwało z partnerki na potomka. – Wszyscy, we trójkę.
Blada Ptaszyna westchnęła.
– Trochę potrwa, nim będę w stanie do was dołączyć.
Kocur obdarzył ją przenikliwym spojrzeniem.
– Co masz na myśli? – spytał, a w jego oczach pojawił się dziwny mrok. – Na pewno będziesz gotowa, gdy Wyżek stanie się uczniem.
Kotka pokręciła głową.
– Nie sądzę, bym miała dość sił.
– Oczywiście, że będziesz je miała. – Piaszczysty Kolec pochylił się i otarł pyskiem o pysk partnerki. – Pora nowych liści przyniesie tłustszą zdobycz, a ty w lot odzyskasz dawną energię.
Wyżek przypatrywał się matce z niepokojem.
– Polepszy ci się, prawda?
– Mam taką nadzieję – mruknęła Blada Ptaszyna, po czym odwróciła się i ruszyła ku żłobkowi.
– Idź z nią – szepnął ojciec. – Wydaje mi się, że potrzebuje pocieszenia.
Kociak się zawahał.
– A co z twoimi uszami?
– Sam je wyczyszczę.
Wyżek, przedzierając się przez kępki trawy, popędził za matką. Gdy weszli do żłobka, zewsząd otoczyła go uspokajająca woń wełny i mleka. Orlicowe Skrzydło podniosła się, gdy Blada Ptaszyna wpełzła na swoje posłanie; jej bladoruda sierść potargała się podczas snu.
– Gdzie Kaszelek i Ryjówek? – spytała.
Czy ona wie, że Kaszelek pragnie spytać Wrzosową Gwiazdę o możliwość zostania uczniem Jastrzębiego Serca? – zastanowił się Wyżek, po czym uświadomił sobie, że powinien odpowiedzieć na pytanie karmicielki.
– Bawią się na zewnątrz – rzekł, a potem wsunął się do gniazda i przywarł pyszczkiem do brzucha matki. Był głodny.
Blada Ptaszyna cofnęła się jednak.
– Nie, Wyżku.
Kocurek zamarł. Nie? Podpełzł, zamykając oczy i wdychając kuszący, mleczny zapach matki.
Ta jednak odtrąciła go grzbietem łapy.
– Powiedziałam: nie.
– Nie dostanę mleka? – spytał, patrząc na nią z niedowierzaniem.
– Kończy się. Jesteś już zresztą dość duży, by jeść ze sterty zdobyczy.
– Ale… – Zastanawiał się, jak przekonać matkę do zmiany zdania, ale ujrzał pustkę w jej spojrzeniu.
Usłyszał szelest ze strony posłania Orlicowego Skrzydła.
– Nie przejmuj się, Wyżku. – Wygrzebała się z wrzosów, schyliła i polizała jego uszy. – Ryjówek i Kaszelek jedzą ze stosu już od księżyca. Wolą zdobycz.
I żadnego mleka? – Wyżek nie mógł uwierzyć, że Blada Ptaszyna go nie ostrzegła.
Matka zmrużyła oczy.
– Spodoba ci się jedzenie wraz z dużymi kociakami – mruknęła.
Wyżek poczuł, jak Orlicowe Skrzydło łapie go za luźną skórę na karku. Uczepił się posłania tak mocno, że pod jego pazurkami zaczęła zbierać się wełna. Zjeżył się na grzbiecie.
To niesprawiedliwe! – pomyślał.
Karmicielka opuściła go delikatnie na ziemię.
– Pozwól Bladej Ptaszynie odpocząć – rzekła, popychając go nosem w kierunku wyjścia, a on usłuchał i niechętnie poczłapał przed siebie. Usłyszał jeszcze, jak Orlicowe Skrzydło udeptuje wełnę wokół jego matki. – Prześpij się, moja droga – wyszeptała do kotki, która schowała nos pod łapą i zamknęła oczy.
Czując ukłucie smutku, Wyżek wyślizgnął się z legowiska. Wylądował na wilgotnej trawie, nastroszył futerko, czując chłód. Pomachał łapkami, by wytrącić spod pazurków strzępki wełny. Spojrzał na drugą stronę obozu. Sterta zdobyczy była dobrze zaopatrzona. Na dole stosu dostrzegał królika, na którym spoczywały ciałka brązowych myszek. Gdy dotarł na miejsce, ostrożnie obwąchał zdobycze. Jego nozdrza wypełniły intensywne aromaty. Cofnął się, marszcząc nos.
– Pierwszy raz? – miauknięcie Śliwkowego Pazura sprawiło, że aż podskoczył. Ciemnoszara kotka stała tuż za nim. – Zacznij od myszy. Ma łagodny smak i łatwo ją przeżuć. – Ściągnęła jedną z nich i rzuciła mu pod łapy. – Uważaj tylko na kostki. – Klepnęła udko. – Ugryź tutaj.
Wyżek pochylił się, starając się nie wdychać woni ofiary.
Chcę mleka! – zawołał w myślach, ale zamykając oczy, zagłębił zęby w miękkim ciele. Poczuł na języku zapach: cierpki i ciepły.
– Nie tak źle, co? – mruknęła kotka.
Kocurek sam nie był pewien. Oderwał kęs i spojrzał na nią. Soczyste mięso było dziwne, ale nie obrzydliwe. Zaczął żuć.
– No i proszę! – Oczy Śliwkowego Pazura błysnęły. Nabiła na szpon ptaka ze szczytu stosu i skinęła głową ku kępie trawy przy wrzosowej ścianie obozu. – Zabierzmy tam naszą zdobycz, żeby nie blokować dostępu do sterty.
Łapiąc posiłek w zęby, ruszyła po trawie. Wyżek zabrał swą mysz i podążył za kotką. Wypiął dumnie pierś, gdy myszka zadyndała mu pod brodą; czuł się jak wrzosowy sprinter przynoszący zdobycz dla klanu! Siadł obok Śliwkowego Pazura, która właśnie wgryzła się w ptaka.
– To jest drozd – wyjaśniła z pełnym pyskiem. – Smak ma trochę drewniany.