Marta Kawczyńska

Alopecjanki


Скачать книгу

będzie tak jak kiedyś. Znowu pójdziesz do fryzjera i będziesz cieszyć się życiem. Zapomnisz o problemach – stwierdza.

      Życie Agaty na krótką chwilę wróciło do normy. Włosy pięknie odrosły, by za kilka miesięcy wypaść ponownie. Kolejne zabiegi i terapie nie przynosiły żadnych rezultatów.

      – Kiedy wreszcie dotarło do mnie, że zrobiłam już wszystko, co można było, żeby odzyskać włosy, pojawiły się rozpacz, gniew i żal. Wszystkie emocje, które towarzyszą żałobie. Zamknęłam się w sobie, nie wychodziłam z domu. Nie chciałam nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Długo tak się jednak nie da. Trzeba iść do szkoły, do dentysty, do sklepu – mówi. Wyszła więc.

      – Co robiłam? Udawałam, że nic się nie stało, że jest po staremu. W takim stanie przeżyłam dobre dziesięć lat – wyznaje.

      Grażynki idą w ruch na Wszystkich Świętych

      W gabinecie, do którego prowadzą rzędy szarych, białych i czarnych kafelków, pod jedną ze ścian stoi regał. Na trzech długich półkach na plastikowych głowach stoją peruki. Na samym dole te z krótkich włosów. Agata nazywa je Grażynkami.

      – Idą w ruch zwłaszcza przed Wszystkimi Świętymi. Są bardzo popularne wśród starszych pań. Może chcą pokazać rodzinie, że czas obchodzi się z nimi łaskawie i wciąż mają piękne włosy – mówi Agata.

      Półkę wyżej zajmują boby z grzywką. To „Kleopatry”. Te na samej górze to z kolei „Dilajle” – długie, kręcone włosy blond lub w odcieniu ciemnego brązu, uczesane zgodnie z modą z lat siedemdziesiątych.

      – Kojarzą mi się z piosenką Toma Jonesa „Delilah” i dlatego tak je nazwałam – tłumaczy Agata. – Kiedy zaczęłam chorować, słowo „peruka” wyparowało z mojego słownika. To był taki mój Voldemort. Gdy je słyszałam, miałam ciarki. Nie lubiłam, nie używałam, zapomniałam. Teraz, siłą rzeczy, już je odczarowałam. Prowadzę przecież biznes z perukami. Słowo „peruka” nie trzyma mnie już w szachu. Wolę jednak mówić „system” albo „włosy zastępcze”.

      Agata urodziła się i wychowała na południu Polski, w Wojkowicach liczących 9300 mieszkańców.

      – Małe miasto między Moskwą a Paryżem – żartuje. – Łysa głowa szkolnej prymuski, która wiodła prym na szkolnych apelach i udzielała się społecznie, była na mieście świetnym tematem plotek. Chodziłam w chustach i turbanach, a ludzie gadali, co pod nimi chowam. Koleżanki w szkole szeptały za moimi plecami, że mam raka i pewnie nie dożyję do klasy maturalnej. Rzuciłam kiedyś jednej z nich prosto w oczy: „No to zobaczymy”. Innym razem podszedł do mnie kolega i powiedział, że jestem łysa. „Tak, jestem, spadaj” – odparłam.

      Wkurzyłam się, ale po chwili doszło do mnie, że przecież powiedział prawdę. Nazwał sprawę po imieniu. Przyjaźnimy się do dziś, ale nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co się wtedy stało. Z asertywnością nigdy nie miałam większych problemów. Byłam wygadana, wypracowałam mechanizmy obronne. Żyłam jednak w coraz mocniejszym przeświadczeniu, że nikt nie widzi mnie, tylko ten mój cholerny łysy łeb. W najtrudniejszych chwilach chciałam zniknąć, stać się niewidzialna. Trzymałam się jednej zasady – nigdy nie płakałam przy ludziach. Ryczałam w domu, zamknięta w swoim pokoju. Na zewnątrz byłam dziewczyną w turbanie czy fantazyjnym kapeluszu na głowie, która udowadniała światu, że jest fajna, warto ją zauważyć, polubić i ma do zaoferowania coś więcej niż tylko ten „łysy łeb”.

      Agata była bardzo aktywna, organizowała imprezy, angażowała się we wszystkie akcje, w jakie tylko dało się zaangażować.

      – Chciałam być wśród ludzi, otoczyć się jak największą liczbą znajomych. Wszystko po to, by udowodnić innym, ale chyba przede wszystkim samej sobie, że jestem pełnowartościowa i nie trzeba się mnie wstydzić – wspomina. – W głowie zrodził mi się jeszcze jeden „pomysł na życie”. Byłam przekonana, że jak zadbam o swój wygląd zewnętrzny, schudnę, makijażem podkreślę to i owo, to wszystko mi się poukłada. Moje zarówno rodzinne, jak i męsko-damskie relacje będą po prostu idealne. To była taka moja tarcza. Pewnie komuś wydam się próżna i głupia, ale wtedy naprawdę pomagało mi to przetrwać. Byłam więc Agatą w kolorowych chustkach, ekstrawaganckich ciuchach. Taka barwna papuga, która chce być podziwiana.

      – Dlaczego właśnie tak? – dopytuję.

      – Kiedy wypadły mi włosy, straciłam też dwie bliskie mi osoby. Chłopak, z którym się spotykałam, zostawił mnie dla mojej przyjaciółki. Wrócił do mnie, ale dopiero wtedy, gdy w wyniku leczenia włosy zaczęły mi odrastać. Nie chcę go oceniać, ale ten powrót wcale mnie nie podbudował. Wręcz przeciwnie. Załamałam się jeszcze bardziej. Utwierdził mnie w przekonaniu, że muszę świetnie wyglądać. Kto pokocha grubasa z łysym łbem, za którego się uważałam.

      Ten drugi raz jest zawsze gorszy

      – Największą ulgę poczułam, gdy wypadła mi ostatnia rzęsa. Pamiętam, że tuż po tym spojrzałam na mamę, która przeżywała to tak samo mocno, a może jeszcze bardziej niż ja. Zobaczyłam łzy w jej oczach i dotarło do mnie, że czas się ogarnąć. Jeśli nauczę się żyć z tą łysą głową, to choroba nic już więcej mi nie zabierze. Obiecałam sobie, że od tej pory nic mnie w życiu nie ominie. Spróbuję wszystkiego. Pojechałam ze znajomymi na wakacje w ciepłe kraje. Wszyscy skakali do wody. Obawa, że chustka spadnie mi z głowy, trwała tylko kilka sekund. Pomyślałam: „Ja nie skoczę? Jak nie, jak tak”. Skoczyłam. Chustka ani drgnęła.

      Agata pojechała na studia ekonomiczne do Warszawy z piękną fryzurą. Włosy odrosły, były mocne, długie do ramion. Radość nie trwała zbyt długo. Zaczęły wypadać zaraz po odstawieniu sterydów.

      – Ten drugi raz zawsze jest gorszy – uważa. – Kiedy włosy lecą po raz pierwszy, nie wiesz do końca, co się dzieje. Jesteś jak dziecko we mgle. Gdy odrastają, radość jest ogromna, a gdy znowu wypadają, patrzysz na jeden, drugi łysy placek, zbierasz je z podłogi, a w głębi duszy mówisz sobie: „Okej…”. Czujesz potworny lęk. Przez kilka dni, tygodni, może miesięcy, żyjesz w ciągłym zawieszeniu. Zastanawiasz się, czy wypadną całkiem, czy może choroba jednak się zatrzyma. U mnie to był szybki strzał. Poleciały wszystkie. Nad powrotem do sterydów i chustek zastanawiałam się tylko chwilę. Znajomi ze studiów poznali mnie jako Agatę z włosami. Zadecydowałam, że w innej wersji mnie nie zobaczą.

      Po perukę do Centrum Onkologii Agata pojechała w swoje imieniny, czyli 5 lutego.

      – To było koszmarne doświadczenie, ale chciałam przejść przez to sama. Obok mnie siedziały chore na raka, płaczące panie, a pośród nich ja, która „tylko” nie miała włosów – wspomina.

      Swoją pierwszą „Grażynkę” ma do dziś. Trzyma ją w kartonowym pudełku. Czasem pokazuje dzieciom, które przychodzą do jej studia po swój pierwszy system.

      – Jednym z najczęściej zadawanych pytań – poza tym ile kosztuje peruka i jak się ją nosi – jest to, czy myśli się o tym, że to czyjeś włosy. Trudno jest odpowiadać za wszystkich, ale kobiet bez włosów, które zastanawiają się nad tym „filozoficznym pytaniem”, jest raczej niewiele.

      Na stworzonej przez Agatę na Facebooku grupie alopecjanie – społeczności osób z łysieniem plackowatym – na tak postawione pytanie dziewczyny noszące peruki odpowiadają prawie jednogłośnie, że to dla nich nieistotne. Są w euforii, że znowu mają na głowie włosy, wyglądają atrakcyjnie i kobieco. Jeśli nawet na chwilę pojawi się myśl, że perukę zrobiono z czyichś włosów, to szybko znika. „Nigdy o tym nie myślałam”; „Bardziej zastanawiałam się, czy nie będzie mi w nich za gorąco”; „Byłam pełna podziwu, że istnieje taka możliwość. Nie myślałam, że to cudze włosy” – piszą w komentarzach.

      – Czy osobom po transfuzji