Hanna Greń

Awers


Скачать книгу

jego dezorientacji, żeby wyciągnąć obrożę z komody i zatrzasnąć mu ją na szyi. Treningi były proste, ćwiczyła na manekinie pożyczonym ze sklepu, w którym na co dzień pracowała.

      Gdy wszedł do domu, obleciał ją strach, ale szybko wzięła się w garść. Myślenie o przeszłości dodało jej sił. Przypomniała sobie tamte dni. Tragiczna wiadomość, potem kolejna. Burza myśli w głowie, chęć złamania przysięgi, sztuczne łzy Damiana na pogrzebie, gdy stał nad trumną, jakby naprawdę to wszystko stało się nie z jego winy.

      Tygodnie głodówki, które spędziła bez celu na łóżku, rozmawiając z duchem, klinika, domowe kłótnie, wzajemne obwinianie się i rozwód rodziców, który miał przynieść ulgę, a w rzeczywistości zniszczył jej okres dorastania.

      Przeżyty mrok stanowił silny motywator.

      Zachęcał do popełnienia zbrodni.

      – Wyobraź sobie, co poczuje twoja żona, kiedy nie wrócisz dziś z pracy. Nie wrócisz też jutro, pojutrze, za tydzień ani za miesiąc. Do końca życia będzie się z tym męczyć – powiedziała do zwłok. – I dobrze, idiotka nie ma pojęcia, z jakim bydlęciem się hajtnęła.

      Umierając, Damian zachlapał cały pokój krwią, ale nie martwiła się tym. Państwo Ociepa, małżeństwo emerytów, do których należał dom, wracali z sanatorium dopiero w przyszłym tygodniu. Znali ją od dziecka, opiekowała się domem podczas ich wyjazdu. Będzie miała czas, żeby posprzątać.

      – Wiesz, byłeś łatwiejszy, niż przypuszczałam. – Kucnęła nad trupem i zaczęła ciągnąć go na drugą stronę pokoju.

      Myślała, że uwiedzenie żonatego, tak akuratnego, wstrzemięźliwego i wystraszonego faceta jak Damian nie będzie proste. Dlatego założyła obrączkę. Złoty symbol przynależności miał sprawić, że on poczuje się pewniej. Resztę zrobił jej strój, wygląd i spojrzenie. Lokalizację wybrała nieprzypadkowo. Wiedziała, że jak co piątek Damian pokręci się po mieście i pójdzie do Fabryki wchłonąć hamburgera. Przez ostatni miesiąc regularnie obserwowała jego wyjścia z pracy. Kilka razy dosiadała się

      do żonatych facetów w innych knajpach, testując swoją umiejętność podrywu.

      – Co za tempo – stwierdziła, z dumą patrząc na ścienny zegar. Wskazywał kwadrans po dziewiętnastej. Do Damiana dosiadła się zaledwie dwie godziny wcześniej. – Szybko mi z tobą poszło.

      Załatwienie Damiana sprawiło jej niemałą satysfakcję, ale nie mogła spocząć na laurach. Noc dopiero się zaczynała, a ból jeszcze nie zniknął.

      – Zaraz będziesz miał towarzystwo – jeszcze raz zwróciła się do trupa, kiedy przeszukiwała mu marynarkę.

      Szybko zlokalizowała telefon. Położyła go na podłodze, spod łóżka wyjęła tłuczek do mięsa, który schowała tam na wszelki wypadek. Kilka szybkich uderzeń i delikatny jak bombka choinkowa iPhone rozpadł się na kawałki. Potem wyciągnęła kartę SIM, połamała ją i wywaliła do worka na śmieci. Nie martwiła się tym, że policja namierzy sygnał logowania do sieci. W aucie miała włączony zagłuszacz sieci GSM i sygnału GPS. Damian był tak pochłonięty wspólnym macankiem, że ani razu nie sięgnął po komórkę. Ostatni cyfrowy ślad zostawił w Alejach, kiedy pisał SMS-a do żony.

      Zniszczywszy smartfon, poszła do łazienki. Stojąc przed lustrem, odpięła perukę. Zmyła makijaż, który zmienił kontury jej twarzy. Godzinami uczyła się go nakładać. Obejrzała chyba wszystkie filmy instruktażowe na YouTube. Podkład, korektor, rozświetlacz i bronzer spłynęły do umywalki. Dżinsy, w których czuła się jak otoczona dodatkową, ciaśniejszą skórą, wylądowały na podłodze. Podobnie stanik powiększający biust. Była sobą i w niczym nie przypominała już ciemnowłosej piękności.

      Fryzurę miała w stylu wojskowym, ciało żylaste, lekko umięśnione, twarz chudą i kościstą. Opryszczka nie zniknęła z policzków od czasów dzieciństwa. Efekt wielu lat stresu. Wyglądała przeciętnie i była tego świadoma. Wiedziała, że policja trafi do Fabryki, to będzie ich ostatni trop w sprawie zaginięcia Damiana. Będą szukać zjawiskowej brunetki, która nie istnieje.

      – Ty wolisz blondynki – wskazała palcem wydrukowane zdjęcie niebrzydkiego mężczyzny wetknięte za ramę lustra. – Teoretycznie powinno pójść łatwiej. – Sięgnęła do torby, w której trzymała akcesoria niezbędne do przygotowania kolejnego wcielenia na dzisiejszą noc.

      Dochodziła dwudziesta pierwsza, ostatnie promienie słońca nagrzewały La Playę. Restauracja połączona z barem po zmroku zmieniającym się w dyskotekę, zlokalizowana przy zbiorniku wodnym otoczonym piaszczystą plażą, od pewnego czasu była nieformalnym centrum rozrywki. Plaża w środku miasta przyciągała tłumy. Godzina zmierzchu była przejściowa. Rodziny z dziećmi, starsze małżeństwa, rowerzyści pragnący zrelaksować się przy zimnym piwku powoli ustępowali miejsca młodzieży skuszonej intymnością terenów zielonych, gościom restauracji i imprezowiczom otwierającym nocną zmianę baru. W tej przedziwnej mieszance ludzkich ciał świeżo upieczona morderczyni czuła się pewnie.

      Wysmarowane kremem brązującym nogi, których najciekawsze fragmenty skryła pod dżinsową spódnicą, przyciągały wzrok. Podobnie jasna koszulka na ramiączkach z wyeksponowanym dekoltem. Stanik push-up robił robotę, ale i tak najlepiej prezentowały się włosy. Jasne kręcone loki unosiły się pod wpływem ciepłego wiatru. Peruka kosztowała majątek. Makijaż znów zmienił jej twarz – była ciemniejsza niż poprzednio, bardziej wyrazista; usta podkreśliła różową szminką. Typ podmiejskiej solary i strój łatwej niuni. Jej drugi cel gustował w niewymagających dziewczynach.

      Dawid Piasecki był młodszym o trzy lata bratem Damiana. Zachowywał się zupełnie inaczej, jakby rzeczy, które zrobił za młodu, nigdy go nie opuściły, jedynie utrwaliły ówczesny system wartości.

      Przychodził na La Playę w każdy weekend, gdy kończył pracę w warsztacie samochodowym. Przepijał tu większość pensji, śliniąc się do najbardziej zdzirowato wyglądających lasek. Zawsze towarzyszyło mu kilku kumpli. Wszyscy ładowali do późnej nocy lub do momentu, w którym wódka odcinała im prąd.

      Dziś na drodze Dawida stanęła blondwłosa piękność.

      – Cześć, jestem Agnieszka – rzuciła bez cienia skrępowania, gdy składał swoje zamówienie przy barze.

      Łypnął na nią podejrzliwie. Mimo rozrywkowego stylu życia wyglądał lepiej niż brat. Damian miał wyraźny zarys rosnącego brzucha, na siłę napompowane łapy i przerzedzone włosy. Z kolei Dawid był trochę wyższy, lekko dopakowany, a jego gęste włosy ciekawie łączyły się z mętnym spojrzeniem czarnych oczu. W innych warunkach mogłaby go uznać za przystojnego.

      – Agnieszka, co tutaj nie mieszka? – wybełkotał chłopak, odbierając szklankę czystej i puszkę red bulla. Zdecydowanie nie był już trzeźwy. – Fajne imię, fajna piosenka. Trzymaj się. – Nie zamierzał wdawać się w dyskusje, co bardzo ją zdziwiło.

      – Postawisz mi drinka? – rzuciła desperacko, kompletnie zdezorientowana.

      – A co ja jestem, knajpa all inclusive? Sama sobie postaw!

      – Myślałam, że napijemy się, potem skoczymy do mnie… – Czując, że grunt pali jej się pod nogami, uderzyła prosto z mostu.

      – Pewnie, obudzę się, ty będziesz z tatą, a za nim prokurator! – zarechotał.

      – Wyglądam aż tak młodo? – Trudno było w to uwierzyć. Miała dwadzieścia sześć lat, a makijaż, choć dodawał urody, ewidentnie ją postarzał.

      – Fakt. – Dawid umoczył usta w wódce, nawet się przy tym nie krzywiąc. – No to rano przyjdzie dwóch ruskich z wystawionym rachunkiem. Nie, dzięki. Kłopotów mam pod dostatkiem.

      –