Joanna Jarczyk

Zgromadzenie, Tom III Ulubienica


Скачать книгу

po nią, niczym sama śmierć. „Łowcy cię potrzebują” – tylko tyle powiedział. Balthazar nie musiał nic więcej dodawać.

      Vivian zaciągnęła się papierosem tak mocno, aż poczuła mrowienie na języku. Pozwoliła, by dym dobrze wypełnił jej płuca, a następnie powoli go wydmuchała. Noc była bezwietrzna i mroźna, ale Łowczyni nie było ani trochę zimno. Wnętrze rozpalało ją żywiołem ognia. A wszystko przez wspomnienia, które torpedowały jej głowę.

      Znów była dziewięcioletnią dziewczynką, która goniła swoją małą siostrzyczkę po całym domu. Niewiele pamiętała z tamtego okresu, a jednak to wspomnienie wyjątkowo utkwiło jej w umyśle. I jeszcze jedno. Kiedy przy pięknie ozdobionej choince wiązała siostrze czerwone wstążki we włosach. Nagle usłyszała kroki. Były jeszcze daleko, ale wyraźnie kierowały się w jej stronę. Nasłuchiwała z uwagą, jednocześnie wpatrując się w czarne niebo i co rusz zaciągając się papierosem. Po odgłosach była w stanie określić, jakiej płci jest zbliżający się osobnik, a także jaką trasę pokonuje. W tym przypadku wyczuła kobietę, która po przebyciu kilkudziesięciu metrów ulicą skręciła w bok i po zrujnowanym fragmencie ściany zaczęła się wspinać na dach domu. Dopiero gdy stanęła przy Vivian, burknęła:

      – Widać cię z daleka.

      – Nie ukrywam się przed nikim. – Wydmuchała spokojnie dym, po czym z wolna spojrzała na nieproszonego gościa. Była to Rivia, władająca żywiołem ziemi. – Czego chcesz?

      – Ogarnęliśmy lokal. Może wpadniesz?

      – Jestem zajęta.

      Rivia pokręciła głową i założyła ręce na piersiach. Nie zrażała się ani odmową Łowczyni, ani ciszą, jaka zrodziła się pomiędzy nimi. Próbowała w ten sposób wymusić na Vivian jakąkolwiek reakcję, jednak ona w dalszym ciągu gapiła się w przestrzeń.

      – Słuchaj – zaczęła Rivia – wszyscy chcą z tobą porozmawiać.

      – O czym niby?

      – Sama wiesz. Ty ją znałaś najlepiej.

      W Vivian momentalnie uruchomił się zapalnik. Poczuła, jak jej żyły wypełniają się ogniem, a serce pompuje rozżarzony żywioł. Zacisnęła pięść, którą wcześniej swobodnie się podpierała i wymówiła niskim tonem głosu:

      – Wynoś się.

      – Widać, że cię to tknęło.

      Pięść Łowczyni zaczęła płonąć niczym pochodnia, resztkę papierosa odrzuciła gwałtownie.

      – Zaraz ciebie tknie moja ręka.

      – Swoich się nie tyka – powiedziała wymownie Rivia, ale dla własnego bezpieczeństwa odwróciła się i zaczęła zeskakiwać po rozwalonym murze.

      Chwilę później szła w stronę centrum Tenebris, a Vivian znów została sama.

      Łowczyni wpatrywała się w swoją rozpaloną ogniem rękę. Wspomnienie Catherine jedynie pomnażało jej gniew. Nie potrafiła go okiełznać, nie mogła się uspokoić, kiedy bliska jej współsiostra została perfidną zdrajczynią. Wybrała Stróżów. Wybrała Zgromadzenie! W dodatku oszukała Balthazara, a więc ich wszystkich. Zdradziła Łowców. To przez nią zginęli jej współbracia i współsiostry, przez nią zginął Thomas.

      Wstała gwałtownie i spojrzała na zniszczone Tenebris. Ten widok przypomniał jej daleko zakopane w pamięci wspomnienie, które dawno temu zrujnowało jej życie. Uniosła płonącą dłoń, a następnie ze wszystkich sił wyrzuciła kulę ognia daleko przed siebie.

      3

      Powrót do rzeczywistości był ciężkim zderzeniem z faktycznym stanem królestwa. Tenebris wyglądało po prostu źle. Zniszczenia przypominały atak bombowy. Nic dziwnego. Kulminacja łowczych mocy w jednym obszarze mogła spowodować wybuchową mieszankę. Przypuszczalnie także Stróże zrzucili co nieco podczas ataku.

      Balthazar stał przy kamiennej fontannie, która została przełamana na pół. Patrzył na wszystkie zniszczenia z gniewem. To było jego miasto, jego własność, dzieło jego życia. A teraz zrujnowane zostało przez skrzydlate twory braciszka.

      Łowca sięgnął po swój łuk i obrócił się do kamiennej fontanny. Moc popłynęła z jego wnętrza, a ziemia zadrżała. Drobinki czarnego piasku zaczęły unosić się w powietrze i oblegać monument, jakby były cieczą, chłonącą jego kształt. Wtedy Balthazar przyłożył łuk do fontanny, a oślepiające światło rozeszło się po całym Tenebris. Przywołało tych, którzy na siedem dni pozostali w ukryciu.

      Jego podwładni przybyli z różnych stron i otoczyli kamienną fontannę. Kiedy zniknął po ataku Stróżów, wśród Łowców rozeszły się plotki o jego rzekomej utracie części mocy. Z dystansem więc spoglądali na swego pana. Po raz pierwszy miał odkryte muskularne ramiona, a na plecach zawieszoną długą, czarną pelerynę. To od niej wychodził szeroki kaptur, którym nakrył głowę. Wydawało się, że Balthazar wygląda inaczej. Wszyscy z zaciekawieniem czekali, co powie.

      – Stróże – wycharczał wolno i na tyle głośno, by każdy z zebranych mógł go usłyszeć – śmieli nas zaatakować…

      Nagle zamilkł, jakby musiał zaczerpnąć tchu, aby wydobyć kolejne słowa. Niektórzy z Łowców spojrzeli po sobie w niemym porozumieniu.

      Bliżej fontanny i bliżej samego Pana Łowców znalazła się Vivian. To ona ostrzegła go przed atakiem Stróżów, ona pomogła mu dojść do twierdzy po klęsce. Czuła się teraz jemu bliższa, jakby te dwa wydarzenia zacieśniły łowczą więź. Wpatrywała się w Balthazara, który znów zaczął mówić, tym razem dosadniej:

      – Wytoczyli nam wojnę. Słyszycie? – prychnął, a następnie oparł się rękami o fontannę.

      Nikt się nie odezwał. Nikt nie miał odwagi choćby się poruszyć. Nawet Vivian trzymała język za zębami i tak jak pozostali czekała na dalszy ciąg wydarzeń.

      Balthazar zacisnął pięści na skraju monumentu, a ten zaczął drżeć. Sekundę później rozległ się huk, który sprawił, że fontanna została przywrócona do pierwotnego stanu, a z jej górnej dyszy zaczęła lecieć woda. Łowcy z uznaniem skłonili się mu. Teraz mogli być pewni, że pomimo strat Balthazar wciąż pozostawał silny, a oni razem z nim.

      – Te skrzydlate pacynki chcą wojny – rzekł głośno. – To ją dostaną.

      4

      Catherine była niespokojna. Dziwne przeczucie kłębiło się w jej duszy i nie pozwalało zasnąć. W domu panowała cisza. Tylko cichy świst powolnego oddechu Damiena dochodził od strony łóżka. Mężczyzna spał od kilku godzin, co jakiś czas jedynie zmieniając pozycję. Zwykle Łowczyni lubiła go obserwować, wpatrywać się w miny, które czasem robił, w drgnienia ciała, jakie mimowolnie wykonywał. Ale nie dzisiejszej nocy.

      Stała przy oknie w sypialni i uważnie penetrowała otoczenie. Biały puch rozjaśniał mrok na tyle, by kobieta mogła dostrzec potencjalne zagrożenie. Czuła, jakby niebezpieczeństwo zbliżało się wielkimi krokami i nie mogła odpędzić od siebie tego uczucia. Jej dusza wysyłała czerwone komunikaty, alarmujące wszystkie zmysły.

      Balthazar. Jego imię grzmiało na odległość. Catherine miała wrażenie, że Pan Łowców idzie, by ją zabrać do siebie, by ponownie zniewolić. Nie rozumiała, dlaczego tak się działo, ale z każdą kolejną chwilą coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że intuicja jej nie zawodzi.

      Spojrzała na Damiena, a potem bezszelestnie wyszła na korytarz. Nie zapalała nigdzie świateł, bo doskonale widziała w ciemności. Poszła do łazienki i wyjrzała przez okno. Postanowiła skontrolować otoczenie wokół domu. Przy szopie nie było nic podejrzanego, dalsze tereny pozostawały uśpionym miastem. Z łazienki wyszła na korytarz, by przejść do kuchni,