Ker Dukey

Zaginione laleczki


Скачать книгу

więc pan doktor. Wziął kapelusz swój i teczkę

      I do drzwi zapukał, chociaż za głośno troszeczkę.

      Śpiewała nam tę piosenkę zawsze, kiedy byliśmy chorzy. Teraz bierze jedną z poduszek siostry i mruczy pod nosem słowa, które nabierają złowieszczego charakteru.

      Spoglądam na Bethany leżącą na posłaniu.

      Czerwień.

      Czerwień.

      Czerwień.

      Taka sama jak na ustach porcelanowych lalek mamy.

      Pościel nie jest już biała. Jest czerwona.

      Na twarzy siostry widzę ciemne siniaki. Od kącika jej oka aż do ust ciągnie się głęboka, cięta rana. Śliczne, brązowe oczy, takie same jak moje, są smętne i bez życia. Kiedyś zawsze świeciły radosnym blaskiem. Ale to było dawno, bardzo dawno temu. Teraz bledną. Zupełnie, jakby z siostrą działo się coś złego… Coś nieuchronnego.

      – Bethany – szepczę cicho jej imię, a bolesny ucisk w moim żołądku przenosi się do gardła. Mój język jest gorzki. Chciałbym go połknąć. Powstrzymać wymioty. Ale zaraz… zaraz nie będę w stanie. Zataczam się do tyłu i uderzam plecami w ścianę.

      Mama siada na łóżku. Ignoruje mokre, karmazynowe plamy, które brudzą jej nocną koszulę. Pochyla się nad Bethany. W dłoniach wciąż ściska poduszkę.

      – Mamo? – wyduszam z trudem, ale ona tego nie słyszy. Nie słyszy nawet okropnych dźwięków, które wydaje z siebie tata, wyrywając z głowy kępki włosów.

      Mama przyciska poduszkę do twarzy Bethany. Przez jedną, krótką chwilę cieszę się, że nie muszę już oglądać tych pustych, brązowych oczu i okropnych ran. Małe, dziewczęce ciałko wierzga pod ciężarem dorosłej kobiety. Stoję w miejscu jak zamurowany, w milczeniu błagając, by mama zostawiła ją w spokoju. Jednak ona tylko śpiewa.

      Podszedł do laleczki, by dokładnie ją obejrzeć.

      „Ależ panno Polly, ona w łóżku musi leżeć!”.

      W końcu odnajduję głos w gardle i krzyczę:

      – Mamo, przestań! Mamo!

      Wypisał receptę. Leków dużo, dużo, dużo.

      – Mamo, nie. – Płaczę. – Mamo, proszę, przestań!

      Trzask.

      Do apteki Polly leci chyżo, chyżo, chyżo.

      Pokój Bethany rozmazuje mi się przed oczami. Nic nie widzę przez łzy. Mrugam szybko, by się ich pozbyć, ale jest już za późno. Siostra przestała się poruszać.

      – Bethany – chlipię.

      Nie odpowiada. W pokoju słychać już tylko zbolałe jęki taty.

      Mama spokojnie do niego podchodzi. Policzkuje go. Szybko i celnie. Jego głowa odwraca się raz w jedną, raz w drugą stronę z każdym kolejnym uderzeniem. Nigdy nie widziałem, by mama wpadła w taką furię.

      – Zboczeniec! Jesteś obrzydliwym zboczeńcem! To była moja mała, śliczna laleczka! A ty ją zniszczyłeś!

      Jeden cios.

      – Chory zboczeniec!

      Drugi.

      – Obrzydliwy zboczeniec!

      Trzeci.

      Nagle, bez ostrzeżenia, tata łapie ją za ręce i prostuje zgarbione plecy. Znów jest tak wysoki jak zwykle. Wielki i silny. Władza promieniuje od niego niczym ciepło od rozpalonego ogniska. Cały drżę.

      – Dosyć tego – warczy, ale zaraz potem jego twarz łagodnieje. – Przepraszam, okej? Nie powinienem jej dotykać. To był wypadek. Nie chciałem jej skrzywdzić.

      – Ostrzegałam cię, co się stanie – odpowiada mama. Jej głos jest całkowicie wyprany z emocji. Taki ton zupełnie do niej nie pasuje.

      Ta scena przyprawia mnie o dreszcze. Choć tak naprawdę nie rozumiem, co się dzieje.

      Czasami widzimy coś, ale nie wiemy, co.

      W pokoju siostry nie widzę potworów – tylko rodziców.

      – Wracaj do łóżka – rozkazuje tata roztrzęsionym, ale stanowczym głosem.

      Odchodzę bez słowa sprzeciwu, na miękkich nogach. Nie jestem tak głupi, by protestować.

      Odczuwam dziwny ból. Wszędzie. Zimny strach przeszywa mi na wskroś klatkę piersiową.

      Dlaczego moje serce wydaje się teraz takie puste?

      Mrugam, powracając ze świata wspomnień do rzeczywistości. Boli mnie gardło. Właśnie opowiedziałem niegrzecznej lalce o Bethany.

      Następnego dnia po tej przerażającej nocy, pokój siostry był idealnie czysty. Wyglądał tak samo jak zwykle.

      Tylko jej w nim nie było.

      Zniknęła. Na zawsze.

      Już nigdy nie wróciła.

      Przez jakiś czas żyliśmy we trójkę.

      Aż któregoś dnia to również się zmieniło.

      – Och biedny, chory Benny – Jade drwi w swojej klatce. Jej ciało dygocze. – Twoi rodzice byli dokładnie tak samo pojebani jak ty.

      Słowa lalki odpędzają resztki wspomnień o siostrze. Są niczym werbalny cios. Pieką. Duszą uczucia, które do niej żywię.

      Jej bezczelność wywołuje we mnie niesamowitą złość. Gniew wibruje pod powierzchnią mojej skóry. Żąda upustu. Natychmiast.

      Uderzam pięścią w drewniany panel w jej celi. Moje ramię boli. Powieki drżą.

      Jade prawie nie reaguje. Napina mięśnie i wygląda na gotową do walki.

      – Zadałaś pytanie, laleczko, więc dałem ci pieprzoną odpowiedź – warczę. Bestia, która się we mnie ukrywa, drapie pazurami i otwiera paszcze. Chce zaatakować. Tracę kontrolę.

      A ona nawet się nie wzdryga.

      Trzeba to naprawić.

      Przechylam głowę. Ślinię się na samą myśl o tym, na ile sposobów mogę ją ukarać.

      Na ile sposobów mogę ją zranić.

      Chcę, by znów trzęsła się na mój widok.

      Niegrzeczna laleczka musi sobie przypomnieć, co to strach.

      Przewrócę jej świat do góry nogami. Odbiorę wszystko, do czego tak bardzo się przywiązała. Wypełnię każdą część jej umysłu i ciała… sobą.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      ~ Oleista czerń ~

      Jade

      MOJE KOSZMARY…

      Mroczne wspomnienia o potworze, który mnie więził, powracają jak żywe.

      Minęło całe osiem lat. To bardzo długo.

      Wystarczająco długo, by choć po części wyprzeć z pamięci to okropne miejsce.

      By zagłuszyć poczucie winy spowodowane zostawieniem siostry w sidłach mordercy.

      By zapomnieć.

      Ale ja nigdy nie zapomniałam.

      Nieważne, jak usilnie próbowałam, moje wspomnienia zawsze pozostawały tak świeże, jak gdyby