M. Robinson

Pokusa ZŁA


Скачать книгу

musiałaś. Twoja posiniaczona twarz i ciało wystarczyły.

      Drgnęła, zraniona.

      – Cholera… Przepraszam. – Pochyliłem się i chwyciłem ją za rękę. – Nie miałem tego na myśli.

      – Miałeś – stwierdziła. – I miałeś do tego prawo. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to boli.

      Natychmiast wstałem.

      – Nie chcę o tym rozmawiać – burknąłem, idąc w stronę lodówki.

      – Cóż… Może powinniśmy. Devon, przykro mi, ale on odszedł wiele lat temu, a ja nie jestem idiotką. Wiem, że nie bierzesz leków, wiem, że nie chodzisz do terapeuty. – Stanęła przede mną. – I do diabła, wiem, że nie śpisz. Więc tak! Musimy porozmawiać.

      – Nie ma o czym mówić, nie mam nic do powiedzenia. Biorę bar i to wszystko. Nic na to nie poradzisz, mamo. Jestem dorosły, jestem, odkąd tylko pamiętam… Teraz, proszę, uspokój się i odpuść to sobie.

      – Devon.

      – Mamo.

      – Proszę, porozmawiaj ze mną. – Westchnęła. – Rozumiem… Jestem świadoma twoich koszmarów i tego, co się dzieje w twojej głowie. Ja też tak mam. Daj mi szansę, skarbie. Dopuść mnie do siebie. Nie możesz dusić wszystkiego w sobie, to niezdrowe.

      – Niczego w sobie nie duszę. Wszystko jest w porządku.

      – To tylko słowa, ale ja widzę, czuję, Devonie. Jestem twoją mamą i też przez to przechodziłam, może nawet bardziej niż ty. Teraz, proszę, porozmawiaj ze mną.

      – O Boże, chcesz prawdy? Powiem ci prawdę. A jest nią to, że muszę przejąć ten bar nie tylko przez wzgląd na siebie, ale też dla dobra twojego i dziewczynek.

      – To nie jest odpowiedź…

      – TAK! Jest. Jezu Chryste, mamo, kto zapłaci za college dziewczyn? Co z samochodami? A jeśli będą chciały wyjść za mąż? Nie mówiąc już o tym, co może wypaść w międzyczasie. Ubezpieczenie tego drania przeznaczyliśmy głównie na kupno domu, byś nie musiała martwić się spłatą kredytu. Pieniądze na dziewczynki przestaną wpływać, gdy ukończą osiemnaście lat. Kto wtedy zapłaci? Lauren i ja mieliśmy szczęście dostać stypendium. Nie liczyłbym na podobny łut szczęścia z Alexis i Liv, a ty nie zarabiasz w biurze wystarczająco dużo. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.

      – To jest mój problem.

      – To jest nasz problem! I pojawił się już, gdy miałem szesnaście lat. Do cholery, jedyne, czego chcę, to żeby miały normalne życie! Nie takie, jak ja miałem. Nie będą dorastać w warunkach, w jakich ja musiałem, nie pozwolę na to.

      – Devon, a co z tobą?

      – Ja sobie poradzę. Kocham cię, mamo, i kocham moje siostry ponad wszystko. Życie rozdaje karty, a te są moje. Czy możesz, proszę… mi to oddać?

      – Tak mi przykro…

      – Nie ma powodu. Nie zrobiłaś nic złego.

      – Poślubiłam go. Miałam z nim dzieci. Nie zostawiłam go.

      – Nie pozwoliłby ci na to, przecież wiesz. Nigdy nie pozwoliłby nam odejść. Wykiwał całe miasto. Pamiętasz pogrzeb? Pamiętasz gazety? Oni widzieli w nim Boga.

      Otarła łzy, a ja nagle poczułem się jak dupek.

      – Proszę, nie płacz. Nie zniosę tego.

      – Nie wiem, jak do tego doszło. Nic na to nie poradzę, ale czuję, że cię zawiodłam.

      – Nie zawiodłaś mnie. Nikogo nie zawiodłaś. Chcę się wami opiekować i nie jest to dla mnie żaden problem.

      – Devon, to może nie być dla ciebie ciężar teraz… Ale co później… Kiedy będziesz chciał założyć własną rodzinę. Mieć własne życie… Co wtedy? Nie chcę, żebyś wówczas patrzył wstecz i żałował decyzji, których nie chciałeś, a zmuszony byłeś podejmować. Rozumiesz, o czym mówię? To nie byłoby fair w stosunku do ciebie.

      – W tej chwili to nie ma znaczenia, bo to jest świetna okazja dla mnie i dla was. Nie mogła pojawić się w lepszym momencie. Niedługo kończę studia, a widziałaś liczby, mamo, ten bar prosperuje świetnie. Mam też na niego kilka dodatkowych pomysłów. Mógłby nas utrzymywać do końca życia. Nie chcę, żebyś musiała harować przez cały czas. Nie masz skończonej szkoły i teraz pracujesz w tym gównianym biurze, bo drań nigdy nie pozwolił ci na zdobywanie wykształcenia czy rozwój osobisty. Musiałaś gotować jego obiad, zajmować się jego domem i jego dziećmi.

      Potrząsnęła głową.

      – Boże, Devon, te wszystkie rzeczy, które musiałeś przez mnie oglądać…

      – Nie, mamo, przez niego. Te wszystkie rzeczy, które widziałem przez niego…

*B*

      Następnego ranka obudziłam się w ramionach Landona. Wyglądał tak spokojnie, kiedy spał, pogodnie i szczęśliwie. Chciałam pozostać w jego objęciach już na zawsze i udawać, że nie muszę wracać do życia, które czekało na mnie w domu. Wzięłam głęboki oddech, przygotowując się na nowy dzień. Musiałam zadzwonić do mamy albo pojechać do San Jose, by powiedzieć jej, co się wydarzyło.

      Ostrożnie wyślizgnęłam się z uścisku Landona. Narzuciłam na siebie ubranie szybko i cicho. Czułam się obolała niemal na całym ciele, co nie miało większego sensu, bo przecież głównie wtedy leżałam. Kiedy już byłam gotowa, spojrzałam na niego ostatni raz, zamknęłam drzwi i zadzwoniłam po taksówkę. Nie minęło dużo czasu, gdy przyjechała. Patrząc na bieg licznika, starałam się nie myśleć o tym, co mnie czeka.

      SZEŚĆ

*D*

      – Mamusiu, pobawisz się ze mną?

      – Teraz nie mogę, kochanie. Muszę przygotować obiad dla taty. Bądź grzecznym chłopcem i pobaw się sam.

      Może Lauren pobawi się ze mną, jeżeli nie śpi. Mamusia nosi w brzuszku Alexis, może ona będzie się ze mną bawić? Ale nie sądzę, bo jak Lauren była malutka, to potrafiła tylko spać, płakać i kupkać.

      A może tatuś ze mną w coś zagra?

      Niee… On nigdy się ze mną nie bawi. Zawsze jest albo zajęty, albo zły. Nie rozumiałem, dlaczego się złościł. Nie robiliśmy nic złego, a już szczególnie mamusia. Ona była najlepsza na świecie.

      – Kochanie, wróciłem! – zawołał tata już w drzwiach.

      Był w dobrym humorze, może się ze mną pobawi.

      – Witaj, młody człowieku – przywitał się Mark, partner taty, przyklękając, by pogłaskać mnie po głowie. Był miły i zawsze chętnie spędzał ze mną czas.

      – Dzień dobry, panie Mark. Pobawi się pan ze mną?

      – Z przyjemnością. Pozwól tylko, że pójdę umyć ręce, i zaraz do ciebie wrócę, okej?

      Przytaknąłem, zadowolony.

      – Witaj, kochanie – przywitała się mama. Ubrana była w tę nową białą sukienkę, którą kupiliśmy w zeszłym tygodniu. Mówiła, że to dla tatusia.

      Uśmiechnął się i pocałował ją w usta, ale równocześnie jego oczy dziwnie drgnęły.

      – Co ty masz na sobie? – wyszeptał wystarczająco głośno, bym usłyszał, chwytając ją za szyję. Chyba nie podobało jej się, gdy ją tak trzymał. Jej ciało zesztywniało, a twarz przybrała nienaturalny wyraz.

      Spojrzała