poszukiwaniach. Jeśli chcesz, możesz wyjść i rozejrzeć się po okolicy. Nie siedź cały czas w domu – dodała, chwytając torbę i posyłając mi w powietrzu całusa.
– W porządku. Miłego dnia, kuzyneczko. – Uśmiechnęłam się do niej serdecznie.
Siedziałam przy stole, rozważając jej słowa. Może faktycznie powinnam wyjść? Zapoznać się z okolicą, chociażby po to, by sprawdzić, gdzie znajduje się sklep spożywczy, piekarnia czy kawiarnia. Do tej pory to Jessie zajmowała się zakupami, tylko parę razy wybrałam się z nią do Walmartu. Nikt mnie tu nie znał, co dawało mi iluzję swobody i bezpieczeństwa.
Wstałam energicznie i posprzątałam po posiłku, po czym ruszyłam do swojego pokoju. Zrzuciłam z siebie ciuchy, w których wałęsałam się po domu, zastępując je czarnymi spodniami i koszulką z białym kołnierzykiem w tym samym kolorze. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że chyba powinnam się podmalować, ale ostatecznie uznałam, że pozostanę bez makijażu i z włosami związanymi w koński ogon.
Podniosłam z fotela torebkę i sprawdziłam jej zawartość, by się upewnić, że mam wszystko, czego potrzebuję. Gdy przetrząsałam jej wnętrze, w jednej z kieszonek znalazłam wizytówkę. Chwilę mi zajęło, zanim sobie przypomniałam, jakim cudem weszłam w posiadanie tego małego kartonika.
Kobieta z lotniska.
Przeleciało mi przez myśl, żeby do niej zadzwonić, ponieważ sama kazała mi tak uczynić, jeśli będę czegoś potrzebowała. Uznawszy jednak, że byłoby to dość dziwne, zrezygnowałam. Odłożyłam wizytówkę na szafkę nocną i opuściłam mieszkanie.
Każde wyjście było dla mnie sukcesem, każda rozmowa wysiłkiem, ale walczyłam i nie wycofywałam się. Nie mogłam pozwolić, aby strach zdominował moje życie. Musiałam chociaż stwarzać pozory normalności.
Spacerowałam ulicami Nowego Orleanu, podziwiając jego energię. Policjanci jeżdżący na koniach, kwieciste ulice i urocze, romantyczne, wolno przemieszczające się bryczki – wszystko to wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Z klubów sączyła się grana na żywo muzyka, głównie jazzowa, a z restauracji docierały zapachy kreolskich dań. Kuszące i sprawiające, że do ust napływała mi ślinka. Ludzie tłoczyli się na chodnikach, robili zdjęcia i podziwiali budowle, dyskutując żywo w różnych językach. Podziwiałam balkony z kutego żelaza, z których spływały zasłony z kolorowych kwiatów. W tym mieście działa się magia i było to nie tylko widoczne, ale i odczuwalne.
Przez całe popołudnie krążyłam po okolicy, zaglądając do pobliskich restauracji i kawiarni. Niestety żadna z nich nie oferowała aktualnie zatrudnienia. Zapadał zmrok, kiedy postanowiłam wrócić do mieszkania. Prowadził mnie GPS w telefonie, więc miałam pewność, że nie zabłądzę. Czułam się tak dobrze, że postanowiłam pójść krok dalej i nie zamówiłam taksówki, by drogę do domu pokonać pieszo. Przemierzałam gwarną Royal Street w Dzielnicy Francuskiej, obserwując bawiących się ludzi, gdy moją uwagę zwrócił pewien budynek. Narożny dom w z wyszukanymi zaokrąglonymi żeliwnymi balkonami, wysokimi okiennicami i fasadą w kolorze ciemnego karmelu był tak samo zaskakujący co zachwycający. Na wyświetlaczu telefonu przeczytałam, że to słynny, uważany za nawiedzony, nowoorleański LaBranche House.
Przyglądałam się mu, zastanawiając się, ile pracy musiało zająć stworzenie czegoś tak niesamowitego, kiedy ktoś uderzył mnie ramieniem, wytrącając mi z dłoni komórkę.
– Przepraszam najmocniej. – Ciemnoskóry mężczyzna z dużym czarnym futerałem na ramieniu podniósł telefon i podał mi go. – Jestem spóźniony i bardzo się śpieszę. Nie zauważyłem cię – wyjaśnił szybko.
Wyciągnęłam drżącą dłoń, przyjmując od niego komórkę.
– Nic się nie stało. – Przełknęłam nerwowo ślinę, przyciskając do piersi torebkę.
Skinął głową i zniknął we wnętrzu znajdującego się po przeciwległej stronie ulicy lokalu.
Nagle mój wzrok powędrował ku grupie osób zgromadzonych przed podziwianym przeze mnie budynkiem. Zaczynało się robić coraz tłoczniej, więc postanowiłam się oddalić. Kiedy sprawdzałam na urządzeniu, w którą stronę powinnam się udać, moją uwagę przykuł znajomy głos.
– Alex – wyrwało mi się, gdy zobaczyłam go otoczonego wianuszkiem kobiet.
Robił sobie z nimi zdjęcia i śmiał się w wymuszony sposób z tego, co do niego mówiły.
– Przykro mi, drogie panie, ale mam dziś randkę – powiedział, wycofując się z kółka, a wśród dziewcząt rozległy się jęki niezadowolenia.
Poczułam w sercu ukłucie żalu i cofnęłam się o krok, by schować się za kolumną.
– Która jest tą szczęściarą, Żniwiarzu? – zawołała jedna z dziewcząt.
– Moja jedyna i niezawodna miłość. Ktoś, kto jest dla mnie najważniejszy w życiu. Ta pani zawsze będzie miała w moim sercu szczególne miejsce, którego nie zastąpi nikt inny – odparł, a mi, nie wiedząc czemu, zrobiło się przykro. – Poduszka.
Gromadka wybuchła śmiechem. Alex skinął w ich kierunku i zanurkował w podstawionym przez jednego z jego ludzi aucie.
Słynęły na mnie ulga i zadowolenie. Uśmiechnęłam się do siebie na wieść, że Aleksowi nie chodziło o żadną kobietę. Tylko dlaczego mnie to cieszyło? Nie powinno, ponieważ nigdy nas nie połączy nic głębszego. Ma prawo ułożyć sobie życie z inną kobietą, a mnie nic do tego.
Zrobiło się ciemno. Ulica została oświetlona setkami lamp, które rzucały ciepłą poświatę na miasto. Wraz z ich zapaleniem straciłam wcześniejszą odwagę. Szybko znalazłam w internecie numer i zadzwoniłam po ubera, żeby wrócić do domu.
W Nowym Orleanie przebywałam już od miesiąca. Zapowiadało się pięknie, jednak moja sytuacja zawodowa nie uległa zmianie. Codziennie spacerowałam i roznosiłam podania o pracę, ale nikt nie oddzwaniał. Nudę zabijałam śledzeniem w internecie informacji o Aleksie. Można by mnie uznać za stalkerkę, ale to było silniejsze ode mnie. Okazało się, że Aleks był nie tylko bokserem, ale i aktorem. O ile można uznać go za aktora po trzech epizodach, które zagrał w średniej klasy produkcjach. Bardziej niż z aktorskich popisów znany był z tego, że otaczał się pięknymi kobietami. Najdłuższy związek łączył go z Kendrą Blake, jedną z najsławniejszych kobiet w branży filmowej, nie tylko aktorką, ale i producentką. Rozstali się w atmosferze skandalu, lecz nikt nie znał dokładnego powodu rozpadu ich związku. Uchodzili za najatrakcyjniejszą parę show-biznesu. Dla niej Alex przeniósł się nawet na jakiś czas do Los Angeles.
Siedziałam w swoim pokoju, rozmyślając o mężczyźnie o kobaltowych oczach, który wniósł do mojego życia okruch radości. To nie był pierwszy i na pewno nie ostatni raz, kiedy zaprzątał moje myśli. Nagły podmuch wiatru sprawił, że kawałek papieru uniósł się i opadł tuż obok łóżka. Pochyliłam się, żeby go podnieść. Trzymałam w dłoni wizytówkę, na której wygrawerowane było nazwisko oraz numer telefonu. Amanda Berckley. Zagryzłam od środka policzek, po czym sięgnęłam po telefon. Nie masz nic do stracenia – powiedział cichy głosik z tyłu mojej głowy.
Roztrzęsionymi dłońmi wybrałam numer. Ogarnął mnie niepokój, który wyparował, gdy po trzech sygnałach po drugiej stronie linii rozbrzmiał przyjazny, acz pragmatyczny kobiecy głos.
– Dzień dobry – wydukałam. Głos drżał mi tak jak ręce, ale starałam się zapanować nad jednym i drugim. – Nazywam się Eva Hayes. Czy mogłabym rozmawiać z panią Berckley?
– Przy telefonie. W czym mogę pomóc? – odpowiedziała kobieta.
– Witam. Mam na imię Eva, jakiś czas temu wpadłyśmy