serce podskoczyło i wykonało salto. Równie szybko opadło do żołądka i wzbiło kłęby lęku.
– Na co masz pozwolić? – zapytała Jessica, oparłszy brodę na moim ramieniu.
Nic jej nie umykało.
– Na coś, co zdaje się być nierealne.
Wyminęłam kuzynkę i weszłam razem ze świetlikiem do mieszkania, wiedząc, że ona zajmie się kwiatami.
Do momentu, kiedy musiałam wyjść do pracy, dotarło jeszcze sześć bukietów konwalii. W mieszkaniu Jess brakowało już wazonów, musiałyśmy więc wykorzystać słoiki. Na szczęście do kwiatów nie było dołączonych więcej robaczków świętojańskich, wystarczy, że nie wiedziałam, co zrobić z tym jednym. Za to do każdego pęku doczepiono biały bilecik. Ostatni szczególnie wrył mi się w pamięć. Chichotałam za każdym razem, gdy sobie o nim przypominałam.
Były również takie, które sprawiły, że na samo wspomnienie wilgotniały mi oczy.
Chyba nigdy w życiu nie pragnęłam niczego tak bardzo, jak pozwolić mu się naprawić. Tyle że byłoby to bezcelowe. Czy miałam prawo zniszczyć tego mężczyznę tylko dlatego, że pragnęłam go całą sobą? Miał wszystko, sławę, pieniądze i zainteresowanie każdej heteroseksualnej kobiety na tym świecie. Nie potrzebował kogoś, kto wniósłby do jego bajkowego życia mrok i smutek.
Do pracy dotarłam wcześniej niż zazwyczaj. Przebrałam się w uniform i standardowo w pierwszej kolejności weszłam do części kuchennej, żeby przywitać się z resztą personelu. Zamieniłam kilka słów z kolegami i po napiciu się herbaty, wyposażona w notes i ołówek, ruszyłam na salę.
Gdy znalazłam się w części restauracyjnej, przez moje ciało przeszły dziwne wibracje. Coś mnie tknęło i przeskanowałam uważnie pomieszczenie. Wtedy go dostrzegłam.
Siedział przy oknie z filiżanką w ręku. Był idealny. Miał na sobie czerwoną, opinają każdy mięsień koszulkę, granatowe jeansy i nisko naciągniętą na oczy czapkę z daszkiem. Wyglądał zupełnie inaczej niż każdy mężczyzna obecny w restauracji. Nie musiał mieć na sobie garnituru, żeby wyglądać wytwornie, mężnie i niesamowicie seksownie. Ta prostota ubioru tylko dodawała mu seksapilu i męskości. Podniecał mnie do tego stopnia, że musiałam zacisnąć nogi, u zbiegu których poczułam mrowienie.
Dostrzegł mnie szybciej, niżbym sobie tego życzyła. Arogancki uśmieszek rozlał mu się na ustach, kiedy zrozumiał, że mu się przyglądałam. Przywołał mnie ruchem dłoni, ale nie ruszyłam się z miejsca.
– Evo. – Za moimi plecami, jak na złość, zmaterializował się kierownik sali. – Czekasz na oklaski?
Zacisnęłam pięść i nie odpowiadając mu, podeszłam do stolika, przy którym siedział Alex. Czułam zdenerwowanie i złość, mimo tego starałam się zachować spokój.
– Dzień dobry panu. – Ostatnie słowo wycedziłam przez zęby. Mam nadzieję, że wyłuskał z mojego głosu szyderstwo. – W czym mogę pomóc?
– Wiesz, w czym – odparł nonszalancko, a na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmieszek.
– Czy jest pan gotów złożyć zmówienie? – ciągnęłam, próbując ignorować jego ton i sposób, w jaki na mnie patrzył.
– Poproszę następną kawę.
Wyciągnął się na krześle, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zlustrował mnie z góry na dół, dłużej zatrzymując się w okolicach kolan, gdzie kończyła się długość czarnej spódnicy od uniformu kelnerskiego. Jego spojrzenie było tak sugestywne i pełne aprobaty, że żałowałam, iż nie włożyłam spodni.
– Nie mam zamiaru się stąd ruszać do końca twojej zmiany, więc z jedzeniem poczekam – dodał, zadowolony z siebie.
– Słucham?! – Podniosłam głos, zaskoczona jego słowami. – Masz zamiar siedzieć tutaj, dopóki nie skończę pracy?
Szybko ucichłam, żeby nie skierować na nas zainteresowania innych gości.
– Aniele – rzekł, zwilżając usta językiem. Miałam ochotę zrobić to za niego. Powstrzymywał mnie chyba jedynie fakt, że przebywaliśmy w miejscu publicznym. – Dopóki nie umówisz się ze mną, będę tutaj codziennie w godzinach, w których pracujesz. Zobaczysz mnie, gdy zaczniesz pracę, a wyjdę dopiero wtedy, gdy ją skończysz. – Posłał mi najjaśniejszy uśmiech na świecie.
Odniosłam wrażenie, że ziemia osuwa mi się spod nóg. Dosłownie mnie zamurowało. Po jego zdeterminowanej minie wywnioskowałam, że mówi śmiertelnie poważnie. Zamierzał zajmować stolik przez cały czas, kiedy ja będę w restauracji. On… oszalał! Moje ręce same rwały się do niego. Nie wiedziałam tylko, czy po to, żeby go wyściskać, czy żeby mu przywalić.
Nasze spojrzenia toczyły pojedynek, żadne nie chciało ustąpić. Na mojej twarzy musiało widnieć tyle samo emocji co na jego. Wściekłość. Nieustępliwość. Nadzieja. Pożądanie. Ustąpiłam pierwsza, gdy rozmowy dobiegające z innych stolików przypomniały mi, gdzie się znajdowaliśmy.
– Możesz tu siedzieć, ile ci się podoba, ale nie umówię się z tobą, rozumiesz? – Błyskotliwość i ja nie miałyśmy ze sobą po drodze.
– Jeszcze się przekonamy – ni to obiecał, ni to zagroził. – Tymczasem poproszę kawę.
Prychnęłam, by okazać swoje niezadowolenie, jednak tak cicho, że wyłącznie on mnie słyszał. W odpowiedzi wyszczerzył się od ucha do ucha. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam, już szukając w głowie pomysłów, jak pozbyć się tego seksownego uparciucha.
Dzień minął szybko i w miarę spokojnie, nie licząc jednego upierdliwego klienta, który co chwila mnie do siebie przywoływał. W dodatku nie za każdym razem coś zamawiał, twierdząc, że miał zbyt mało czasu, by się zastanowić. Doprowadzał mnie tym do szału. Zwłaszcza że siedział tam cały dzień. Cały cholerny dzień i nie zdążył się zastanowić, czy chce coś zjeść i co to ma być?!
Musiało go to niesamowicie bawić, bo wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie. Bywało też tak, że złożył zamówienie, a kiedy mu je przynosiłam, to albo zaraz mnie z nim odsyłał, bo było za mało cieple lub wyglądało nieapetycznie, albo – co najlepsze – zmienił zdanie co do tego, na co ma ochotę! Gdyby nie to, że byłam cały czas pod okiem kierownika, rzuciłabym w niego talerzem. Tak więc jedyne, na co mogłam sobie pozwolić, to drobne uszczypliwości, ewentualnie jakieś inwektywy, którymi go raczyłam, kiedy byłam pewna, że nikt nie usłyszy. Najbardziej wkurzało mnie to, że on był cały czas uśmiechnięty. Cały cholerny czas.
Po skończonej pracy byłam wyczerpana jak nigdy do tej pory. Marzyłam o prysznicu, łóżku i śnie. Opuszczając restaurację, czułam lekki smutek, że nie będzie już przy mnie Aleksa, ale i jednocześnie ulgę.
RUNDA 10
Może to, za czym tęsknię najbardziej, nie zostało zrobione ze stali i kamieni. I może to, za czym tęsknię najbardziej, nie zostało stworzone ze skóry i kości. W