to mnie w niej tak intrygowało i pociągało? Może fakt, że nie mogłem jej mieć, nie pozwolił mi o niej zapomnieć? Nieważne. Nie pozbędzie się mnie, choćby nie wiem co. Dała mi nadzieję na szczęście, dlatego nie mogłem wypuścić jej z rąk. Nawet jeśli miało się okazać, że będę zmuszony to szczęście wziąć siłą. Rozum podpowiadał mi, że powinienem odpuścić, ale serce rwało się do niej, jakby była w stanie wypełnić wielką dziurę, która powstała wiele lat temu i która powiększała się z każdym rokiem, miesiącem i dniem mojej bezsensownej egzystencji.
Plan zdobycia Evy zacząłem wcielać w życie wraz z zamówieniem dla niej pierwszego bukietu konwalii. Nie wybrałem tych kwiatów przypadkowo. Dużo szperałem w internecie, czytając o znaczeniu i symbolice poszczególnych chwastów. Aż tak się poświęciłem albo zdurniałem do reszty, jedno z dwojga. Konwalie symbolizowały nieśmiałość, delikatność i subtelność. Miały być cichym uznaniem dla urody osoby obdarowywanej, dlatego właśnie o nich pomyślałem. Miałem cholerną nadzieję, że doceni ten gest i nie rzuci nimi w kuriera. Bo kurewsko ciężko było je zdobyć o tej porze roku.
To miało być nasze pierwsze spotkanie od tego feralnego sprzed kilku dni, kiedy to Eva odrzuciła moje awanse. Nie wiedziałem, o której zaczynała pracę, więc już od kilku dobrych godzin siedziałem w restauracji, sącząc kolejną kawę. Już zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno dziś pracuje, gdy mój wzrok powędrował do wychodzących na salę drzwi. Wtedy ją zobaczyłem. Przez moje ciało natychmiast przetoczyła się fala ciepła, a serce wywinęło koziołka.
W momencie, w którym mnie dostrzegła, na krótką chwilę jej twarz się rozpromieniła, ale zaraz po tym przybrała maskę wrogości. Skinąłem na nią, więc niechętnie podeszła, wyraźnie chwiejąc się na wcale nie tak wysokich szpilkach.
O tak, aniele, nie pozostajesz obojętna i nie ukryjesz tego przede mną, choćbyś nie wiem jak bardzo się starała.
Miałem wyśmienity humor, zwłaszcza że mogłem przebywać blisko niej, drażniąc się i drocząc. Byłem świadomy tego, że moje zachowanie odpowiadało zachowaniu jedenastolatka, ale szczerze mówiąc, kompletnie mnie to nie obchodziło. Rozkoszowałem się jej złością, kiedy co jakiś czas przywoływałem ją do stolika, co rusz wymyślając jakiś głupawy powód. A to kawa była za zimna, a to ciastko za słodkie, a to nie podała mi brązowego cukru. I tak miało być każdego cholernego dnia.
Wiedziałem, że kiedyś złamię jej upór, bo doprowadzałem ją na skraj wytrzymałości. Zaczęła, co prawda, patrzeć na mnie z nienawiścią, ale to tylko potęgowało moją rozkosz.
W czwartym dniu realizacji mojego planu pod kryptonimem „Zdobyć Evę” w końcu poczułem satysfakcję, kiedy od razu po wejściu na salę jej wzrok poszybował do stolika, który okupowałem.
– Kogo przekupiłeś, żeby zdobyć mój grafik? – zapytała, gdy do mnie podeszła.
Do twarzy miała przelepiony szeroki, sztuczny uśmiech, ale oczy ciskały błyskawice.
– Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić – odrzekłem, rozsiadając się wygodniej.
– Proponuję wybrać się na leczenie – prychnęła i odwróciła się z zamiarem odejścia. – Albo wiesz co? – Zatrzymała się i zerknęła na mnie przez ramię. – Od razu zgłoś się do zakładu zamkniętego, oszczędzisz pracy Bogu ducha winnemu psychiatrze. Leczenie w twoim wypadku to strata czasu.
Po tych słowach skierowała się w stronę kuchni, kołysząc przesadnie biodrami.
– Ty będziesz najlepszym lekarstwem! – krzyknąłem za nią, zwracając na siebie uwagę pozostałych gości.
Musiała w końcu się poddać. Jeżeli tego nie zrobi, zamierzałem uprzykrzać jej życie, dopóki nie pojmie, że się nie odczepię, choćby nie wiem co zrobiła, powiedziała czy jak reagowała.
Nie byłbym tym, kim jestem, gdybym nie dążył uparcie do osiągnięcia celu, i Eva miała się o tym przekonać.
Następny z moich stalkerskich dni minął wyjątkowo szybko, zważywszy na fakt, że siedziałem w jednym miejscu przez kilka godzin. Zapłaciłem rachunek, po raz kolejny zostawiając jej sowity napiwek, po czym opuściłem restaurację z zamiarem zaczekania na nią na zewnątrz. Pojawiła się kilka minut później. Na mój widok parsknęła z niezadowoleniem. Wiedziałem, że prędzej czy później się ugnie, dlatego cierpliwie znosiłem te jej szczeniackie reakcje.
– Witaj, aniele – odezwałem się, gdy była na tyle blisko, żeby mnie usłyszeć.
– Daj mi spokój – warknęła.
Nie zatrzymała się koło mnie, tylko szła dalej, ze wzrokiem wbitym przed siebie.
– Oj, kochanie. – Zrównałem z nią krok. – Czyżbyś miała męczący dzień? – zapytałem tylko po to, żeby się z nią podrażnić.
Zdecydowała się na mnie spojrzeć, a raczej spiorunować wzrokiem. Rozbawiła mnie, bo wcale nie wyglądała groźnie. Nie dałem jednak tego po sobie poznać.
– Byłoby okej, gdyby nie jeden dupek, który okazał się być cholernym wrzodem na tyłku – syknęła.
– Jakże mi przykro! – Złapałem się teatralnie za serce, robiąc zbolałą minę.
Jeszcze raz posłała w moim kierunku gromy.
– Pozwól mi się odwieźć do domu. – Nagle spoważniałem, biorąc ją za rękę, którą natychmiast wyrwała z mojej dłoni.
– Nie ma mowy – zaoponowała. – Po dzisiejszym dniu mam cię dość. Muszę się przejść i odświeżyć głowę.
Usiłowała mnie wyminąć, na co nie pozwoliłem, szybko zagradzając jej drogę.
– Skoro tak, to z chęcią ci potowarzyszę.
Ponownie chciałem spleść nasze palce. I tym razem wyrwała rękę z mojego uścisku. Stopniowo ogarniała mnie irytacja na to jej niedorzeczne zachowanie.
– Co ty, do diabła, robisz? – fuknęła.
– Uważaj na słownictwo – ostrzegłem. – Anioły nie powinny przeklinać. A co do twojego pytania… odprowadzam cię do domu.
Półuśmiech uniósł kącik moich ust, kiedy zaczęła gotować się ze złości. Niewiele brakowało, żeby zaczęła tupać nóżką jak mała dziewczynka.
– Nie ma mowy – wysyczała.
Rumieniec spłynął z jej policzków na dekolt i to tam poszybował mój wzrok, choć wcale nie miałem takiego zamiaru.
– Ależ tak – nie ustępowałem.
Pochyliła głowę i schowała twarz w dłoniach, żeby się przede mną ukryć. Dałem jej chwilę na zebranie myśli.
– Nie możesz, Alex… – Umilkła i na nowo na mnie spojrzała. – Proszę, nie komplikuj tego.
– Evo, to ty komplikujesz – zacząłem, ale nie dane mi było skończyć, ponieważ ni stąd, ni zowąd rozbrzmiały koło nas dziewczęce piski.
Niewiele myśląc, chwyciłem dłoń Evy i pociągnąłem ją za sobą, żeby uchronić nas przed czołowym zderzeniem z moim światem, do którego zaliczały się natrętne fanki. Już raz Eva miała z nimi do czynienia i nie skończyło się to dla mnie za dobrze.
Biegiem dotarliśmy do mojego samochodu, który stał zaparkowany nieopodal.
Kiedy znaleźliśmy się w środku, zaczęła na mnie krzyczeć i wyładowywać swoją złość.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz!? – Zmarszczyła brwi, co dodało jej jeszcze większego uroku. – Masz coś z głową? Najpierw zasypujesz mnie kwiatami, później nachodzisz w pracy…
Gdyby zdawała sobie sprawę, jak to