00050000.jpg"/>
Pierwsza powieść nowej serii książek w konwencji space opera, osadzonych w całkowicie nowym uniwersum, napisana przez laureata nagrody Hugo, autora bestsellerów z listy New York Timesa: Wojna starego człowieka oraz Czerwone koszule.
Naszym Wszechświatem rządzi fizyka, więc podróżowanie szybciej niż prędkość światła nie jest możliwe. Tak było, dopóki nie odkryto Nurtu – pozawymiarowego pola, do którego możemy uzyskać dostęp w określonych punktach Czasoprzestrzeni, a ono niesie nas do innych światów, krążących wokół innych gwiazd.
Ludzkość wybrała się z Ziemi w kosmos i z czasem zapomniała o swoim rodzimym świecie, tworząc nowe imperium, Wspólnotę, której etos mówi, że żadna z placówek zamieszkanych przez człowieka nie jest w stanie przetrwać bez pozostałych. To stanowi barierę dla międzygwiezdnych wojen, ale też system kontroli władców nad imperium.
Nurt jest wieczny, ale nie statyczny – tak jak rzeka zmienia swój bieg, odcinając różne światy od reszty ludzkości. Kiedy przemieszczanie się Nurtu zostaje odkryte – co może się zakończyć odizolowaniem wszystkich miejsc zamieszkanych przez człowieka poprzez uniemożliwienie podróży szybszych niż prędkość światła – troje ludzi: naukowiec, kapitan statku kosmicznego oraz cesarzowa Wspólnoty, prowadzą wyścig z czasem, żeby zbadać co, jeśli w ogóle cokolwiek, da się uratować z międzygwiezdnego imperium, znajdującego się na krawędzi rozpadu.
Tytuł oryginału
The Collapsing Empire
Copyright © 2017 by John Scalzi
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2019
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Krzysztof Wojdyło
Korekta:
Michał Swędrowski
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Przygotowane okładki:
Paulina Klimek
Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl
Numer ISBN: 978-83-7889-964-8
Skład wersji elektronicznej:
Kamil Raczyński
Wszystkim z Tor w ogóle, a szczególnie Tomowi Doherty’emu.
Dzięki, że we mnie wierzyliście.
Oto mamy następną dekadę.
(Nareszcie.)
PROLOG
Bunt uszedłby na sucho, gdyby nie rozpad Nurtu.
Jasne, istnieje legalny, mający już całe stulecia, standardowy dla gildii protokół, według którego załoga może się zbuntować. Starszy jej członek – najlepiej zastępca dowódcy/pierwszy oficer, choć równie dobrze mógł to być główny inżynier, starszy technik, główny lekarz lub, w naprawdę dziwnych okolicznościach, przedstawiciel właściciela – przedkłada asystentowi imperialnemu formalną Listę Zażaleń Uprawniających do Buntu, wszystko zgodnie z protokołem gildii. Tenże asystent powinien z kolei naradzić się z głównym kapelanem, wzywając, jeśli istnieje taka potrzeba, świadków i zbierając zeznania, by wreszcie, w terminie nie dłuższym niż miesiąc, Wydać Zgodę na Bunt albo Odmówić Zgody na Bunt.
Jeśli nastąpi to pierwsze, szef ochrony statku formalnie usuwa ze stanowiska i aresztuje kapitana, którego w najbliższym miejscu docelowym będzie czekać formalne przesłuchanie; po nim zostanie on poddany karze, od utraty statku, stopnia i przywilejów kwaterunkowych, po najzwyklejsze zarzuty cywilne lub karne, zagrożone pobytem w więzieniu lub, w najbardziej rażących przypadkach, karą śmierci. Jeżeli następuje drugie orzeczenie, to członek załogi, który wystąpił ze skargami, zostaje zamknięty przez szefa ochrony, czeka go formalne przesłuchanie gildii itd., itd.
Oczywiście tu nikt nie miał zamiaru bawić się w takie rzeczy.
Istnieje bowiem sposób, w jaki faktycznie rozgrywają się bunty, z bronią, przemocą, nagłymi zgonami, oficerami rzucającymi się na siebie jak zwierzęta i załogą próbującą zrozumieć, co do kurwy nędzy się wyprawia. Później, w zależności od tego, jak się sprawy potoczą, albo kapitan zostaje zamordowany i wyrzucony w próżnię, a na koniec wszystko zostaje spisane z datą wsteczną, żeby wyglądało pięknie i legalnie, albo to zbuntowanym oficerom i załodze pokazuje się drugą stronę śluzy, zaś kapitan spisuje Dokument o Nielegalnym Buncie, w ten sposób pozbawiając buntowników, którym udało się przeżyć, pensji i przywilejów. W praktyce oznacza to, że ich współmałżonkowie i dzieci będą głodować, a także zostaną pozbawieni swoich ról w ramach gildii na dwa pokolenia, tak jakby bunt był zapisany w DNA, jak kolor oczu czy zespół jelita drażliwego.
Na mostku Mów do mnie jeszcze kapitan Arullos Gineos była właśnie zajęta radzeniem sobie z faktycznym, nie papierowym, buntem i jeśli miała być ze sobą całkiem szczera, na tę chwilę trudno było uznać, że sprawy przybrały dla niej korzystny obrót. Mówiąc konkretniej, pierwszy oficer i jego koledzy przepalali się akurat przez przegrodę przy pomocy spawarek kadłubowych, toteż Gineos i obsada mostka byli na dobrej drodze do stania się ofiarami „wypadku”, jak to się zwykle nazywa po fakcie.
– Skrytka na broń pusta – powiedział trzeci oficer Nevin Bernus.
Gineos tylko skinęła głową. Oczywiście, że pusta. Skrytka była zaprogramowana tak, że otworzyć ją mogło dokładnie pięć osób: kapitan, oficerowie wachtowi i szef ochrony. Ktoś z tej piątki zabrał broń na poprzedniej wachcie. Logika podpowiadała, że zrobił to pierwszy oficer Ollie Inverr, który usiłował się właśnie przebić przez ścianę ze swoją wesołą kompanią.
Gineos nie była całkowicie bezbronna. Miała miotacz strzałek o niskiej prędkości wylotowej, który trzymała w bucie – nawyk z czasów, kiedy jako nastolatka ganiała z gangiem Rapid Dogs po miejskiej dżungli Grussgott. Załadowana w niego pojedyncza strzałka była przeznaczona do użycia w bezpośrednim starciu. Z odległości większej niż metr wszystko, co by wskórała, to wkurwienie osobnika, który by nią zarobił. Gineos nie łudziła się, że miotacz strzałek ocali ją samą albo jej podkomendnych.
– Status? – zapytała Likę Dunn, która była zajęta próbami skontaktowania się z innymi oficerami Mów do mnie.
– Z przedziału napędowego nic, od kiedy zgłosiła się szef Fanochi – odparła Dunn.
Eva Fanochi jako pierwsza podniosła alarm, że jej przedział został przejęty przez uzbrojoną załogę pod komendą zastępcy dowódcy, na co Gineos zamknęła mostek i postawiła statek w stan gotowości.
– Starszy technik Vossni nie odpowiada. Podobnie doktor Jutmen. Bremman jest odcięty w swojej kwaterze.
Chodziło o Pitera Bremmana, szefa ochrony na Mów do mnie.
– A co z Egertim?
Lup Egerti był przedstawicielem właściciela. Przeważnie była to funkcja równie pożyteczna jak przysłowiowe cycki na dziku, ale to zarazem wykluczało go jako współpracownika buntowników, bo oni z kolei rzadko sprzyjali robieniu interesów.
– Nic. Tak samo Slavin i Preen. – Dwaj ostatni to odpowiednio