tej chwili nie – odparła.
– Wątpię. Jestem pewien, że za każdym razem, kiedy wychodzisz z tego pokoju i idziesz do łazienki, dopadają cię interesanci, którzy potrzebują na czymś twojego podpisu.
– Nie – zapewniła Cardenia. – Wszystko jest obecnie w rękach komitetu wykonawczego. Na dającą się przewidzieć przyszłość wszelkie sprawy znajdują się w trybie tymczasowym.
– Dopóki nie umrę – stwierdził Batrin.
– Dopóki nie umrzesz.
Ojciec roześmiał się słabo.
– Obawiam się, że to akurat da się przewidzieć aż nadto dobrze.
– Postaraj się o tym nie myśleć – powiedziała Cardenia.
– Łatwo ci mówić.
Oboje umilkli i siedzieli w ciszy przez kilka chwil, aż w końcu Batrin, słysząc hałas, skrzywił się i odwrócił do córki.
– A to co?
Cardenia przekrzywiła lekko głowę.
– Chodzi ci o śpiewanie?
– Ktoś tu śpiewa?
– Masz pod oknami cały tłum sympatyków – odparła, na co Batrin się uśmiechnął.
– Jesteście pewni, że to sympatycy?
Batrin Wu, ojciec Cardenii, oficjalnie znany był jako Attavio VI, imperoks Świętego Imperium Wspólnoty Państw i Gildii Kupieckich, Król Hubu i Narodów Powiązanych, Głowa Kościoła Wspólnoty, Spadkobierca Ziemi i Ojciec Wszystkich, a także osiemdziesiąty siódmy Imperoks z rodu Wu, który wywodził swoje korzenie od Prorokini-Imperoks Racheli I, założycielki Wspólnoty i Zbawczyni Ludzkości.
– Jesteśmy pewni – odparła Cardenia.
Oboje znajdowali się w Brighton, imperialnej rezydencji w Hubfall – stolicy Hubu i ulubionej siedzibie jej ojca. Formalna rezydencja władcy znajdowała się kilka tysięcy klików w górę studni grawitacyjnej, w Xi’an – olbrzymiej stacji kosmicznej wiszącej nad powierzchnią Hubu, widocznej z Hubfall w postaci ogromnego, odbijającego światło talerza, który ktoś wyrzucił w ciemność, a przynajmniej tak by było, gdyby większość tego miasta znajdowała się gdzieś przy powierzchni planety. Hubfall, tak jak wszystkie miasta Hubu, zostało wydrążone w skale planety, najpierw przy pomocy materiałów wybuchowych, potem maszyn, tak że nad powierzchnię wystawały tylko tu i ówdzie pojedyncze kopuły robocze i inne konstrukcje. Pogrążone one były w wiekuistym półmroku, jakby czekając na wschód słońca, który wszakże na obracającej się synchronicznie planecie nigdy nie nadejdzie. Gdyby jednak jakimś sposobem to się kiedyś zdarzyło, mieszkańcy Hubu upiekliby się niczym wieprzek na ruszcie.
Attavio VI nienawidził Xi’an i nigdy nie przebywał tam dłużej niż to było absolutnie konieczne, a już na pewno nie miał zamiaru tam umierać. Brighton stanowiło jego dom, a pod bramami tłoczyło się tysiąc albo więcej sympatyków, wiwatując na jego cześć i co jakiś czas śpiewając imperialny hymn lub „Co powiesz” – kibicowską przyśpiewkę imperialnej drużyny futbolowej. Cardenia wiedziała, że wszyscy sympatycy zostali solidnie sprawdzeni, zanim pozwolono im podejść na klik od bram Brighton i znaleźć się w zasięgu słuchu imperoksa. Niektórym nawet nie trzeba było płacić, żeby przyszli.
– Ilu musieliśmy opłacić? – spytał Batrin.
– W zasadzie to nikogo – odparła Cardenia.
– Musiałem zapłacić, i to niemało, wszystkim spośród trzech tysięcy ludzi, którzy się zjawili, aby wiwatować na cześć mojej matki, kiedy leżała na łożu śmierci.
– Jesteś bardziej popularny niż twoja matka.
Cardenia nigdy nie poznała swojej babci, imperoks Zetian III, ale opowieści o tych czasach wywoływały u niej zakłopotanie.
– Kamień byłby bardziej popularny od mojej matki – oświadczył Batrin. – Jednak nie powinnaś się oszukiwać, moje dziecko. Żaden imperoks Wspólnoty nie był aż tak popularny. To nie jest w jego, że tak powiem, zakresie obowiązków.
– Przynajmniej jesteś bardziej popularny niż większość z nich.
– I właśnie dlatego musiałaś zapłacić tylko niektórym spośród ludzi pod oknami.
– Jeśli chcesz, mogę ich odesłać.
– Nie przeszkadzają mi. Jeśli będą mieli jakieś prośby, zajmij się tym.
Po tych słowach Batrin zapadł w drzemkę i kiedy Cardenia upewniła się, że śpi, wstała z krzesła i wyszła do prywatnego gabinetu ojca. Przyzwyczajała się już do pomieszczenia, które wkrótce, jakby nie patrzeć, miało stać się jej gabinetem. Gdy tylko wyszła z sypialni, zobaczyła profesjonalny zespół medyczny, na którego czele stał Qui Drinin, imperialny lekarz. Medycy przyszli do imperoksa, aby go umyć, sprawdzić jego funkcje życiowe i upewnić się, że czuje się na tyle komfortowo, na ile to możliwe w przypadku kogoś, kto zmaga się z bolesną i nieuleczalną chorobą.
W prywatnym gabinecie czekała Naffa Dolg, niedawno mianowana szefem personelu Cardenii. Przyglądała się swojej pracodawczyni, która podeszła do małej lodówki i wyciągnęła z niej napój. Cardenia usiadła, otworzyła pojemnik, upiła dwa solidne łyki, po czym odstawiła napój na biurko ojca.
– Podkładka – powiedziała Naffa do szefowej.
– Serio? – spytała Cardenia.
– To biurko – Naffa wskazała na mebel – należało kiedyś do imperoksa Turinu II. Ma sześćset pięćdziesiąt lat. Stanowiło prezent od ojca Genevieve N’don, która miała zostać jego żoną po…
– Wystarczy! – Cardenia uniosła dłoń. Sięgnęła na drugi koniec biurka, po małą, oprawioną w skórę książkę. Położyła ją przed sobą i na niej postawiła pojemnik z napojem. Zauważyła wyraz twarzy Naffy.
– Co znowu?
– Nic, nic – odparła Naffa. – Tylko że twoja „podkładka” to pierwsze wydanie Komentarzy do nauk Racheli Chao, a to oznacza, że ma prawie tysiąc lat. Powiedzieć, że jest bezcenna, to poważne niedomówienie. Nawet myśl o tym, aby postawić na niej pojemnik z napojem, jest zapewne bluźnierstwem najwyższej kategorii.
– Na litość boską. – Cardenia pociągnęła kolejny haust, po czym odłożyła napój na dywan, obok biurka. – Zadowolona? To znaczy, o ile ten dywan również nie jest absolutnie bezcenny.
– W zasadzie…
– Czy możemy przyjąć, że wszystko w tym pokoju, no może z wyjątkiem ciebie i mnie, ma zapewne kilkaset lat, pierwotnie zostało podarowane któremuś z moich przodków przez jakąś inną, niezmiernie sławną, historyczną osobistość i jest bezcenne lub przynajmniej warte więcej niż większość ludzi jest w stanie zarobić przez całe życie? Jest w tym pomieszczeniu coś, co nie pasuje do tego opisu?
– Myślę, że chyba ta lodówka – Naffa wskazała urządzenie.
Ostatecznie Cardenia znalazła podkładkę, położyła ją na biurku i tam postawiła swój napój.
– Ta podkładka pewnie też ma ze czterysta lat i stanowi dar od księcia Kresu – powiedziała, po czym zerknęła na asystentkę. – Nie mów mi, jeśli tak jest.
– Nie powiem. – Naffa wyciągnęła tablet.
– Ale wiesz, prawda?
– Masz prośby od komitetu wykonawczego – oznajmiła Naffa, ignorując ostatni komentarz swojej szefowej.
Cardenia