Mimo to usiadła i wytężyła słuch, czekając, aż z kuchni doleci jakiś charakterystyczny dźwięk, który zdradzi jej siostrę, brzęk naczyń albo tupot kroków. Nic z tego – wciąż cisza jak makiem zasiał. Ponieważ ciekawość nie dawała Betty spokoju, wyśliznęła się z łóżka i wsunęła stopy w buty.
Po drugiej stronie pokoju spała bezgłośnie Fliss. Wyglądała niemal jak skrzydlata wróżka o krótkich ciemnych włosach sterczących kępkami wokół owalnej twarzy. Nawet we śnie jej starsza siostra była zdecydowanie zbyt wytworna, żeby pozwolić sobie na choćby ciche chrapnięcie.
Narzuciwszy szal na ramiona, Betty wykradła się na korytarz i zamarła. Babka świszczała w swojej sypialni jak stara lokomotywa. Betty obejrzała się w stronę kuchni. Cisza i ciemność.
Odwróciła się więc w przeciwnym kierunku i ruszyła schodami na parter. Z każdym jej krokiem woń piwa i babcinej fajki stawała się wyraźniejsza. Pchnęła drzwi i zamarła. Wisząca na nadprożu podkowa była przekrzywiona. Jak do tego doszło? Przecież Bunia Wspaczna poprawiała ją kilka razy dziennie, tak bardzo się bała, że opuści ich szczęście. Betty naprostowała ją szybko, ale zaraz potem upomniała cicho samą siebie. Podkowy, wrony… jeszcze trochę i sama zamieni się w babkę! Mimo to uporczywy niepokój powrócił.
Rozejrzała się po pustych krzesłach i stolikach. Powietrze było ciepłe od resztek żaru promieniującego z kominka. Wciąż ani widu Charlie.
Przyśpieszył jej puls. Spokojnie, Betty, sześciolatki nie przepadają bez śladu z domu, a już na pewno nie takie hałaśliwe jak Charlie Wspaczna.
Może przyśnił jej się jakiś koszmar i wpełzła do łóżka babci? Betty uznała, że warto przynajmniej to sprawdzić. Zawróciła i już miała ruszyć na górę, ale raptem potknęła się o coś ciepłego i posykującego.
– Oj! – burknęła, po części z irytacji, a po części dlatego, że tak miało na imię owo „coś”.
Kot zgromił ją spojrzeniem i podreptał do tylnych drzwi gospody. Zaczął drapać pazurami o drewno, miaucząc cicho.
– Nie jestem twoją służącą – fuknęła Betty, kiedy jednak Oj skierował na nią złośliwe żółte oczyska, zrozumiała, że to nieprawda. Cena za niewypuszczenie kota na dwór była mokra i śmierdząca, a to zazwyczaj Betty musiała o poranku łapać za szmatę. – Przeklęte kocisko… – Włożyła klucz do zamka, by z zaskoczeniem zdać sobie sprawę, że zamek był otwarty. – Nie, to przecież niemożliwe, żeby…
Kiedy pchnęła drzwi, jej nagie kostki omiótł zimny podmuch wiatru. Wyszła na podwórze, a Oj czmychnął między jej nogami. Na niebie lśniła rozmazana plama księżyca. W powietrzu wisiał ciężki i słony zapach mokradeł. Betty zmrużyła oczy, przewiercając wzrokiem zasłonę mgieł, gęstszych niż dym z babcinej fajki. Brukowane podwórze zastawione było niemal w całości skrzynkami pełnymi pustych butelek i beczkami po piwie, które miały trafić z powrotem do browaru.
Betty krążyła między nimi, wpatrując się w zalegające wokół cienie. Wtem jej uszu doleciał szept i na krótką chwilę wróciły do niej wszystkie przerażające miejscowe opowieści: o rybakach i zbiegłych więźniach, którzy zaginęli na mokradłach i dziś nawiedzali mieszkańców. Nie, to tylko stek bzdur, pomyślała Betty i potrząsnęła głową. Przecież przysięgała, że nie będzie dawać wiary takim bajeczkom.
– Charlie? – rzuciła w mrok. – Jesteś tam?
Cisza. I znów cichy szept, a po nim jakby szuranie. Zza beczki wyłoniła się główka o dwóch kucykach i rozbieganych oczach.
– Na stado wścibskich srok! – burknęła Betty. Myśli o duchach pierzchły i jej serce się uspokoiło. – Co tu robisz w środku nocy? – Zadrżała w swoim szalu i ruszyła w stronę narożnej części podwórza, gdzie pośród bagiennych traw znajdował się lichy kwietnik.
Charlie miała na sobie strój wyjściowy, jej czarny płaszcz stapiał się z ciemnością.
U stóp dziewczynki leżały rydel oraz pudełko po zapałkach – w nim zaś Betty dostrzegła coś malutkiego, pierzastego i… nieruchomego. Ścisnęło ją w gardle. To pewnie Oj znów buszował po okolicy.
– Charlie! – Żal Betty przemienił się w irytację. Teraz już rozumiała, dlaczego jej siostrzyczka, mająca fioła na punkcie wszystkiego, co żywe, wykradła się nocą z domu. Skinęła na kwietnik, z którego wystawały rzędy gałązek – każda z nich oznaczała jeden grób. – Babcia prosiła, żebyś nie zakopywała tu więcej żadnych martwych zwierząt! – Urwała, bo zorientowała się, że siostra wcale jej nie słucha. – Co się z tobą dzieje? – syknęła. – Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz?
Charlie przesunęła się odrobinę i wskazała przed siebie drżącym palcem.
Dopiero wtedy Betty je dostrzegła – dziecko skryte w cieniu wnęki między dwiema skrzynkami; dziewczynkę mniej więcej w wieku Charlie, a zatem sześcio-, może siedmioletnią. Jej chudą, brudną twarz znaczyły ślady łez; każda cząstka jej istoty zdawała się promieniować biedą, od połatanych, znoszonych ubrań począwszy, a na głodnych oczach skończywszy.
– Kto… kto to jest? – szepnęła Betty.
– Nie wiem – odparła Charlie. – Wykradłam się, żeby pochować ptaszka, i wtedy ją zobaczyłam.
Dziewczynka drżała na całym ciele, wpatrując się w nie wielkimi oczami. Charlie kucnęła i wyciągnęła do niej rękę.
– Kim jesteś? – zapytała. – Nie bój się, nie zrobimy ci krzywdy.
Dziewczynka wzdrygnęła się, ale nie odpowiedziała. Do jej twarzy kleiły się strąki potarganych włosów, do ciała zaś przemoczone łachmany.
– Jak się tu znalazłaś? – rzuciła Betty surowiej, niż powinna.
Nieznajoma skuliła się i wycofała jeszcze głębiej w mrok, a wtedy Betty zauważyła bijący od niej blask. Wszędzie wokół lśniły butelki po piwie – nawet w miejscach, gdzie nie docierał blask księżyca. Czyżby miała tam gdzieś latarenkę…?
– Patrz. – Charlie wskazała siostrze furtkę. Była zamknięta, ale w miejscu, gdzie odpadł kawałek przegniłego drewna, ziała spora dziura. – Pewnie się przecisnęła.
Betty zmarszczyła brwi. Czuła z tyłu głowy osobliwe mrowienie.
– Dlaczego się tu chowasz? – nie dawała za wygraną, starała się jednak mówić łagodniej, jak do spłoszonego zwierzątka.
I raptem cofnęła gwałtownie rękę, bo zza podartej sukienki dziewczynki wyłoniła się kula światła.
– Błędny ognik! – Chwyciła Charlie za ramię i pociągnęła do tyłu, gdy kula uniosła się ponad ich twarze. – Musiał tu za nią przyjść z mokradeł!
Charlie cofnęła się w panice, rydel zabrzęczał u jej stóp. Jej dziecięcą buzię ściągnęło przerażenie. Wykonała w powietrzu znak wrony, tak jak uczyła je babka.
Betty zawahała się, ale w końcu zrobiła to samo, mimo że pozostawało to w sprzeczności z jej pragmatyczną naturą. Lepiej dmuchać na zimne, pomyślała ponuro. Babka ostrzegała je, że widok błędnego ognika na mokradłach to zła wróżba. Na Wronoskale dzieci od najmłodszych lat słuchały opowieści o podróżnikach, którzy ginęli bez śladu, zwodzeni we mgle przez te tajemnicze kule blasku.
Ognik zawisł w powietrzu przed dziewczynką, ale się nie zbliżał. Upiorne srebrzyste światło rzucało ostre cienie na jej twarz, przez co wyglądała o wiele dojrzalej.
– Charlie – wymamrotała Betty – wejdź do domu. A ty… – Odwróciła się do dziewczynki. – Ty wracaj tam, skąd przyszłaś.
– Nie mogę.
Szept