Michelle Harrison

Odrobina czarów


Скачать книгу

im się kiedyś ich ojciec, który musiał później odsiedzieć wyrok w więzieniu na Skrusze. A teraz byli tutaj, wtargnęli z butami do ich własnego domu.

      Na schodach rozbrzmiały kroki i babka zawołała w górę:

      – Fliss? Betty? Cha…

      – Idziemy! – odkrzyknęła drżącym głosem najstarsza z sióstr.

      Zerwała się z łóżka i podreptała boso po drewnianym parkiecie. Tuż za nią szła Charlie, która wsunęła w dłoń Fliss własną, dużo drobniejszą, a Betty zdążyła jeszcze narzucić na plecy szlafrok i zerknąć w ciemny kąt, gdzie chowała się Błądka. Zanim wyszły z pokoju, obejrzała się też na lampkę – i z przerażeniem dostrzegła, że błędny ognik przesuwa się w górę szklanego klosza.

      – Zostań tam! – syknęła przez zęby.

      Migocząca kula posłusznie opadła na dół.

      Zeszły schodami gęsiego i w milczeniu. Gdy mijały uchylone tylne drzwi, Betty spojrzała we mgłę. Niczego nie zobaczyła, chociaż dolatywały z niej odgłosy szurania beczek i pobrzękiwania butelek po piwie – to Zniuchaj przetrząsał zakamarki podwórza. W końcu dołączyła do sióstr i babki, które stały przy kominku, pilnowane przez Wywęsza.

      Był wysokim, barczystym mężczyzną, takim, przy którym wszystko inne wydawało się mniejsze. Jego potargane włosy, przypominające nieco sierść borsuka, sięgały ramion, a połowę twarzy zasłaniała gęsta broda. Przyglądał im się wnikliwie zza przymrużonych powiek. Betty wstrzymała oddech, czekając, aż jego oczy zatrzymają się na Fliss, bo uroda jej siostry – choćby i zaspanej czy nieuczesanej – robiła na przedstawicielach płci przeciwnej wrażenie. Błąd. Wywęsz nie poświęcił jej uwagi i zamiast tego wbił wzrok w Charlie.

      – Ty! – rzucił ostro. – Dlaczego nie jesteś w piżamie?

      Babka otworzyła usta, żeby zaprotestować, po czym spojrzała na wnuczkę i równie szybko je zamknęła. Po raz pierwszy wydawała się nie tylko poirytowana, ale wręcz zmartwiona, jakby do niej dotarło, że coś jest nie w porządku. Nastrój w sali natychmiast się zmienił, powietrze trzeszczało od napięcia.

      „Kiedy strażnicy przychodzą węszyć”, mawiała Bunia Wspaczna, „trzeba się pilnować, żeby nic nie śmierdziało”.

      Wywęsz krzywił się, jakby rzeczywiście coś wyczuł – i nie chodziło wcale o niewidzialnego szczura w kieszeni najmłodszej z sióstr.

      Betty patrzyła bezsilnie, jak Charlie zerka to na babkę, to znów na strażnika.

      – Zmoczyłam łóżko! – skłamała bez choćby cienia zażenowania dziewczynka i rzuciła mężczyźnie oskarżycielskie spojrzenie. – Przeraziło mnie walenie do drzwi. Musiałam przebrać się w czyste rzeczy.

      Wywęsz uniósł brew.

      – Tak szybko?

      Charlie skrzyżowała ręce na piersi.

      – A tak!

      Strażnik zrobił kilka kroków w kierunku schodów. Charlie zorientowała się, że przejrzał jej blef, i szybko zastąpiła mu drogę.

      – No dobrze, wcale się nie posikałam.

      – Czyli mnie okłamałaś. – Oczy Wywęsza błysnęły żarłocznie, niczym u rekina, który wyczuł krew w wodzie. – Dlaczego?

      – Bo… – Charlie spojrzała wstydliwie na babkę. – Och, bo musiałam coś zakopać!

      – Charlie Wspaczna, ty znów to samo? – stęknęła Bunia Wspaczna.

      Charlie wsunęła dłoń do kieszeni i wyciągnęła z niej kłębuszek piór, który Betty widziała wcześniej na podwórzu. Na twarzy Wywęsza pojawił się wyraz obrzydzenia.

      – Przecież to ledwie pisklę – rzuciła Charlie płaczliwym tonem.

      – Dość tego! – warknął strażnik. – Dlaczego zeszłyście na dół dopiero, gdy zostałyście zawołane?

      – To znaczy? – spytała Betty, choć nagle zrozumiała, skąd wzięła się podejrzliwość Wywęsza – i zadała sobie pytanie, czy przypadkiem nie pomyliła się po raz drugi.

      – Gdyby to moje dzieci zbudziło w środku nocy walenie do drzwi, od razu pobiegłyby sprawdzić, co się dzieje. – Strażnik przeciągnął zimnym spojrzeniem po całej trójce dziewcząt. – A wy siedziałyście na górze cicho jak myszy pod miotłą.

      Betty poczuła w brzuchu nerwowe łaskotanie. Wywęsz miał rację, w innej sytuacji wszystkie wyskoczyłyby z łóżek – no, może oprócz Fliss. Betty i Charlie dołączyłyby do babki, żeby zobaczyć, co to za zamieszanie.

      – Coś sugerujesz, młody człowieku? – Bunia zmarszczyła podejrzliwie brwi.

      Strażnik huknął pięścią w kontuar, sprawiając, że wzdrygnęły się z zaskoczenia.

      – Szukamy dziecka – syknął. – Dziewięcioletniej dziewczynki, niedużej jak na swój wiek, o brązowych włosach. Dziewczynki dokładnie takiej jak… – Wskazał na Charlie. – Ona.

      – Czyli tak naprawdę nie wiecie, jak ona wygląda – stwierdziła babka.

      – Mamy dokładny rysopis. Chyba pani nie sądzi, że znamy osobiście każdego skazańca z tej przeklętej wyspy?

      – Przecież to niepoważne! – wypaliła Fliss, która w końcu odzyskała głos. – Charlie to nasza siostra, a nie jakaś… uciekinierka.

      Babka wyglądała na osłupiałą.

      – Twierdzi pan, że nasza Charlie… – Potrząsnęła głową. – Mamy tu jej akt urodzenia!

      – W takim razie proszę go przynieść. – Wywęsz pstryknął palcami. – Migiem!

      Z każdą mijającą sekundą twarz babki coraz bardziej przypominała odcieniem buraka. Staruszka burknęła coś pod nosem i ruszyła schodami na piętro, tupiąc głośniej niż zazwyczaj. Tuż za nią podążał Zniuchaj, który właśnie skończył przeszukiwać podwórze. Betty pomyślała o dziewczynce i jej błędnym ogniku, ukrywających się na górze, i poczuła w żołądku bolesny skurcz. Coraz bardziej żałowała, że wpuściła Błądkę do Kieszeni Kłusownika – i że ją w ogóle spotkała.

      Krzyk Zniuchaja sprawił, że krew stężała jej w żyłach.

      – Tutaj! – wołał strażnik.

      Błagam, błagam, oby ich nie znaleźli, myślała przerażona Betty.

      – Idźcie! – Oczy Wywęsza błysnęły triumfalnie. – Gęsiego, żebym was widział.

      Siostry dreptały niemrawo po schodach. Betty zmuszała się do stawiania kolejnych kroków, puls dudnił jej w uszach. To koniec – przyłapią je na gorącym uczynku. Fliss złapała ją za rękę i ścisnęła mocno. Gdy jednak dotarły na piętro, okazało się, że Zniuchaj stoi w kuchni i szpera w kredensie przy zlewie. Betty zerknęła skołowana na starszą siostrę, po czym odwróciła się do babki, która zjawiła się w drzwiach z puszką po ciastkach pod pachą.

      – Na stado wścibskich srok, czy to naprawdę konieczne?! – wypaliła staruszka, choć głos lekko jej zadrżał.

      Betty wstrzymała oddech. Dlaczego babka zrobiła się nagle taka nerwowa?

      Zniuchaj odsunął na bok pojemniki z pastą do butów i jakieś szmaty i z wnętrza kredensu buchnął dziwnie znajomy zapach.

      – No, no… – Wywęsz sięgnął ponad głowami sióstr. – Co my tu mamy?

      Betty wpatrywała się w niewielkie metalowe pudełko w jego dłoni – i w całe mnóstwo identycznych pudełek, upchniętych w róg szafki. Tak, teraz już widziała, co czuje.

      – Babciu!