im się kiedyś ich ojciec, który musiał później odsiedzieć wyrok w więzieniu na Skrusze. A teraz byli tutaj, wtargnęli z butami do ich własnego domu.
Na schodach rozbrzmiały kroki i babka zawołała w górę:
– Fliss? Betty? Cha…
– Idziemy! – odkrzyknęła drżącym głosem najstarsza z sióstr.
Zerwała się z łóżka i podreptała boso po drewnianym parkiecie. Tuż za nią szła Charlie, która wsunęła w dłoń Fliss własną, dużo drobniejszą, a Betty zdążyła jeszcze narzucić na plecy szlafrok i zerknąć w ciemny kąt, gdzie chowała się Błądka. Zanim wyszły z pokoju, obejrzała się też na lampkę – i z przerażeniem dostrzegła, że błędny ognik przesuwa się w górę szklanego klosza.
– Zostań tam! – syknęła przez zęby.
Migocząca kula posłusznie opadła na dół.
Zeszły schodami gęsiego i w milczeniu. Gdy mijały uchylone tylne drzwi, Betty spojrzała we mgłę. Niczego nie zobaczyła, chociaż dolatywały z niej odgłosy szurania beczek i pobrzękiwania butelek po piwie – to Zniuchaj przetrząsał zakamarki podwórza. W końcu dołączyła do sióstr i babki, które stały przy kominku, pilnowane przez Wywęsza.
Był wysokim, barczystym mężczyzną, takim, przy którym wszystko inne wydawało się mniejsze. Jego potargane włosy, przypominające nieco sierść borsuka, sięgały ramion, a połowę twarzy zasłaniała gęsta broda. Przyglądał im się wnikliwie zza przymrużonych powiek. Betty wstrzymała oddech, czekając, aż jego oczy zatrzymają się na Fliss, bo uroda jej siostry – choćby i zaspanej czy nieuczesanej – robiła na przedstawicielach płci przeciwnej wrażenie. Błąd. Wywęsz nie poświęcił jej uwagi i zamiast tego wbił wzrok w Charlie.
– Ty! – rzucił ostro. – Dlaczego nie jesteś w piżamie?
Babka otworzyła usta, żeby zaprotestować, po czym spojrzała na wnuczkę i równie szybko je zamknęła. Po raz pierwszy wydawała się nie tylko poirytowana, ale wręcz zmartwiona, jakby do niej dotarło, że coś jest nie w porządku. Nastrój w sali natychmiast się zmienił, powietrze trzeszczało od napięcia.
„Kiedy strażnicy przychodzą węszyć”, mawiała Bunia Wspaczna, „trzeba się pilnować, żeby nic nie śmierdziało”.
Wywęsz krzywił się, jakby rzeczywiście coś wyczuł – i nie chodziło wcale o niewidzialnego szczura w kieszeni najmłodszej z sióstr.
Betty patrzyła bezsilnie, jak Charlie zerka to na babkę, to znów na strażnika.
– Zmoczyłam łóżko! – skłamała bez choćby cienia zażenowania dziewczynka i rzuciła mężczyźnie oskarżycielskie spojrzenie. – Przeraziło mnie walenie do drzwi. Musiałam przebrać się w czyste rzeczy.
Wywęsz uniósł brew.
– Tak szybko?
Charlie skrzyżowała ręce na piersi.
– A tak!
Strażnik zrobił kilka kroków w kierunku schodów. Charlie zorientowała się, że przejrzał jej blef, i szybko zastąpiła mu drogę.
– No dobrze, wcale się nie posikałam.
– Czyli mnie okłamałaś. – Oczy Wywęsza błysnęły żarłocznie, niczym u rekina, który wyczuł krew w wodzie. – Dlaczego?
– Bo… – Charlie spojrzała wstydliwie na babkę. – Och, bo musiałam coś zakopać!
– Charlie Wspaczna, ty znów to samo? – stęknęła Bunia Wspaczna.
Charlie wsunęła dłoń do kieszeni i wyciągnęła z niej kłębuszek piór, który Betty widziała wcześniej na podwórzu. Na twarzy Wywęsza pojawił się wyraz obrzydzenia.
– Przecież to ledwie pisklę – rzuciła Charlie płaczliwym tonem.
– Dość tego! – warknął strażnik. – Dlaczego zeszłyście na dół dopiero, gdy zostałyście zawołane?
– To znaczy? – spytała Betty, choć nagle zrozumiała, skąd wzięła się podejrzliwość Wywęsza – i zadała sobie pytanie, czy przypadkiem nie pomyliła się po raz drugi.
– Gdyby to moje dzieci zbudziło w środku nocy walenie do drzwi, od razu pobiegłyby sprawdzić, co się dzieje. – Strażnik przeciągnął zimnym spojrzeniem po całej trójce dziewcząt. – A wy siedziałyście na górze cicho jak myszy pod miotłą.
Betty poczuła w brzuchu nerwowe łaskotanie. Wywęsz miał rację, w innej sytuacji wszystkie wyskoczyłyby z łóżek – no, może oprócz Fliss. Betty i Charlie dołączyłyby do babki, żeby zobaczyć, co to za zamieszanie.
– Coś sugerujesz, młody człowieku? – Bunia zmarszczyła podejrzliwie brwi.
Strażnik huknął pięścią w kontuar, sprawiając, że wzdrygnęły się z zaskoczenia.
– Szukamy dziecka – syknął. – Dziewięcioletniej dziewczynki, niedużej jak na swój wiek, o brązowych włosach. Dziewczynki dokładnie takiej jak… – Wskazał na Charlie. – Ona.
– Czyli tak naprawdę nie wiecie, jak ona wygląda – stwierdziła babka.
– Mamy dokładny rysopis. Chyba pani nie sądzi, że znamy osobiście każdego skazańca z tej przeklętej wyspy?
– Przecież to niepoważne! – wypaliła Fliss, która w końcu odzyskała głos. – Charlie to nasza siostra, a nie jakaś… uciekinierka.
Babka wyglądała na osłupiałą.
– Twierdzi pan, że nasza Charlie… – Potrząsnęła głową. – Mamy tu jej akt urodzenia!
– W takim razie proszę go przynieść. – Wywęsz pstryknął palcami. – Migiem!
Z każdą mijającą sekundą twarz babki coraz bardziej przypominała odcieniem buraka. Staruszka burknęła coś pod nosem i ruszyła schodami na piętro, tupiąc głośniej niż zazwyczaj. Tuż za nią podążał Zniuchaj, który właśnie skończył przeszukiwać podwórze. Betty pomyślała o dziewczynce i jej błędnym ogniku, ukrywających się na górze, i poczuła w żołądku bolesny skurcz. Coraz bardziej żałowała, że wpuściła Błądkę do Kieszeni Kłusownika – i że ją w ogóle spotkała.
Krzyk Zniuchaja sprawił, że krew stężała jej w żyłach.
– Tutaj! – wołał strażnik.
Błagam, błagam, oby ich nie znaleźli, myślała przerażona Betty.
– Idźcie! – Oczy Wywęsza błysnęły triumfalnie. – Gęsiego, żebym was widział.
Siostry dreptały niemrawo po schodach. Betty zmuszała się do stawiania kolejnych kroków, puls dudnił jej w uszach. To koniec – przyłapią je na gorącym uczynku. Fliss złapała ją za rękę i ścisnęła mocno. Gdy jednak dotarły na piętro, okazało się, że Zniuchaj stoi w kuchni i szpera w kredensie przy zlewie. Betty zerknęła skołowana na starszą siostrę, po czym odwróciła się do babki, która zjawiła się w drzwiach z puszką po ciastkach pod pachą.
– Na stado wścibskich srok, czy to naprawdę konieczne?! – wypaliła staruszka, choć głos lekko jej zadrżał.
Betty wstrzymała oddech. Dlaczego babka zrobiła się nagle taka nerwowa?
Zniuchaj odsunął na bok pojemniki z pastą do butów i jakieś szmaty i z wnętrza kredensu buchnął dziwnie znajomy zapach.
– No, no… – Wywęsz sięgnął ponad głowami sióstr. – Co my tu mamy?
Betty wpatrywała się w niewielkie metalowe pudełko w jego dłoni – i w całe mnóstwo identycznych pudełek, upchniętych w róg szafki. Tak, teraz już widziała, co czuje.
– Babciu!