Cixin Liu

Wędrująca Ziemia


Скачать книгу

modelami matematycznymi. Tak zmodyfikował geny wszystkich organizmów, by zapewnić wieczną równowagę ich metabolizmów. Mocno wierzył, że mały świat w tym akwarium przetrwa do naturalnego końca życia krewetki. Tę pracę podziwiali wszyscy nauczyciele. Umieściliśmy kulę w zasięgu źródła sztucznego światła o potrzebnym natężeniu. Obliczenia Tunga nas przekonały i życzyliśmy mu w duchu, by stworzony przez niego mały świat przetrwał. Ale teraz, po dwóch tygodniach… – Pani Stella ostrożnie wyjęła szklaną kulę z małego pudełka. Na powierzchni mętnej wody unosiła się martwa krewetka. Gnijące algi straciły zielone zabarwienie i zamieniły się w kożuch, który pokrywał koral. – Ten miniaturowy świat jest martwy. Dzieci, możecie mi powiedzieć dlaczego?

      Pani Stella uniosła akwarium, by wszyscy mogli je zobaczyć.

      – Był za mały!

      – Istotnie, był za mały. Takie małe ekosystemy jak ten, bez względu na to, jak precyzyjnie zostały zaprojektowane, nie mogą przetrwać upływu czasu. Statki kosmiczne Opuszczaczy nie są wyjątkiem.

      – Zbudujemy statki wielkości Nowego Jorku czy Szanghaju – zaprotestował Tung, ale dużo ciszej niż poprzednio.

      – Tak, ale zbudowanie większych przekracza możliwości ludzkiej technologii, a poza tym w porównaniu z Ziemią te ekosystemy nadal będą o wiele za małe.

      – No to znajdziemy nową planetę!

      – Sami w to nie wierzycie – odparła pani Stella. – Wokół Proximy Centauri nie ma żadnej odpowiedniej planety. Najbliższa gwiazda, wokół której krążą nadające się do zasiedlenia planety, jest odległa o osiemset pięćdziesiąt lat świetlnych. Na razie najszybsze statki, jakie potrafimy budować, mogą lecieć z prędkością zaledwie pół procent prędkości światła, a to oznacza, że potrzebowalibyśmy stu siedemdziesięciu tysięcy lat, by się tam dostać. Ekosystem wielkości statku kosmicznego nie przetrwałby nawet jednej dziesiątej tego czasu. Dzieci, nieskończone trwanie może nam zapewnić tylko ekosystem o rozmiarach Ziemi, z niepowstrzymanym cyklem ekologicznym! Jeśli ludzie opuszczą Ziemię, będą bezbronni jak dziecko oddzielone od matki na środku pustyni!

      – Ale… – mruknął Tung i przerwał. Potem powiedział: – Pani Stello, i dla nas, i dla Ziemi jest już za późno. Słońce wybuchnie, zanim zdążymy przyspieszyć i odlecieć od niego na bezpieczną odległość.

      – Mamy dość czasu – odpowiedziała stanowczym tonem. – Musicie wierzyć w Koalicję! Ile razy wam to mówiłam? A nawet jeśli nie, będziemy mogli przynajmniej powiedzieć: „Ludzkość ginie z podniesionym czołem, bo zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy”!

      Ucieczka ludzi była podzielona na pięć etapów. Na pierwszym silniki Ziemi miały generować napór na nią w kierunku przeciwnym do jej obrotów i je powstrzymywać. Na drugim, pracując pełną mocą, miały nadawać jej przyspieszenie, by osiągnęła prędkość ucieczki i opuściła Układ Słoneczny. Na trzecim Ziemia miała nadal przyspieszać, lecąc ku Proximie Centauri. Na czwartym silniki miały zmienić kierunek, przywracając Ziemi ruch obrotowy i stopniowo zmniejszając prędkość. Na piątym Ziemia miała wejść na orbitę wokół tej gwiazdy i stać się jej satelitą. Te pięć etapów nazwano, odpowiednio, „erą hamowania”, „erą opuszczania”, „pierwszą erą wędrówki” (podczas przyspieszania), „drugą erą wędrówki” (podczas zmniejszania prędkości) i „erą neosolarną”.

      Cały proces migracji miał według planu trwać dwa i pół tysiąca lat, czyli życie ponad stu pokoleń.

      Liniowiec kontynuował podróż do części Ziemi pogrążonej w ciemności nocy. Nie docierały tam ani światło słoneczne, ani blask plazmy. Czując na twarzach podmuchy zimnej atlantyckiej bryzy, pierwszy raz w życiu zobaczyliśmy gwiazdy. Boże, to był niesamowicie piękny widok! Pani Stella stała, obejmując jednym ramieniem Spóźnialską i mnie.

      – Spójrzcie, dzieci – powiedziała, wskazując drugą ręką gwiazdy. – Tam jest Centaurus, a tam Proxima Centauri, nasz nowy dom!

      Zaczęła płakać, a my razem z nią. Wszystkim wokół nas, nawet kapitanowi i załodze – zahartowanym marynarzom – wezbrały w oczach łzy. Patrzyli przez nie w kierunku, który pokazała pani Stella, a gwiazdy migotały i tańczyły. Tylko jedna trwała nieruchomo w miejscu; było to światło latarni morskiej płynące nad ciemnym i burzliwym morzem, ognik, który zapraszał samotnego wędrowca marznącego w tundrze. Ta gwiazda zajęła w naszych sercach miejsce Słońca. Była jedynym promykiem nadziei dla ponad setki przyszłych pokoleń żeglujących przez morze kłopotów.

      W drodze powrotnej do kraju zobaczyłem pierwszy znak świadczący o tym, że Ziemia wychodzi z Układu Słonecznego. Na niebie pojawiła się wielka kometa – Księżyc. Nie mogliśmy go zabrać ze sobą, więc na jego powierzchni zainstalowano silniki, które spychały go z orbity wokół Ziemi, by podczas przyspieszania nie doszło do kolizji z nim. Długi ogon, który zostawiały za sobą księżycowe silniki, zalewał morze niebieskawym światłem i przesłaniał gwiazdy. Kiedy Księżyc zostawał za nami, jego przyciąganie grawitacyjne wywoływało na morzu ogromne bałwany. Żeby dostać się na półkulę północną i wrócić do domu, musieliśmy się przesiąść do samolotu.

      W końcu nadszedł dzień wyjścia z Układu Słonecznego!

      Gdy wysiedliśmy, oślepił nas blask silników Ziemi. Wydobywające się z nich płomienie były wielokrotnie jaśniejsze niż wcześniej i nie układały się już ukośnie, lecz buchały prosto w niebo. Silniki pracowały z maksymalną mocą. Przyspieszenie, jakie nadawały Ziemi, podniosło stumetrowe fale, które uderzyły na wszystkie kontynenty. Przez słupy plazmy przeciągały piekielne huragany, wzbijając wrzącą pianę i powalając całe lasy… Nasza planeta stała się gigantyczną kometą, której ogon przeszywał ciemność przestrzeni kosmicznej.

      Ziemia ruszyła w drogę, ludzkość ruszyła w kosmiczną podróż.

      Tuż przed odlotem Ziemi mój dziadek zmarł wskutek infekcji, która spustoszyła jego poparzone ciało. W swych ostatnich chwilach wciąż powtarzał jedno zdanie: „Ach, Ziemia, moja wędrująca Ziemia…”.

      Rozdział 2

      Era opuszczania

      Nasza szkoła miała się przenieść do podziemnego miasta, a my, jej uczniowie, mieliśmy się znaleźć w grupie jego pierwszych mieszkańców. Szkolny autobus wjechał do tunelu opadającego łagodnie w głąb ziemi. Po półgodzinnej jeździe powiedziano nam, że jesteśmy już na miejscu, ale to, co widziałem z okna autobusu, w niczym nie przypominało żadnego znanego mi miasta. Mijaliśmy labirynt mniejszych tunelów bocznych i niezliczone zamknięte drzwi osadzone w zagłębieniach w ścianach. W świetle neonówek zamontowanych na sklepieniu wszystko zdawało się mieć niebieski odcień. Nie mogliśmy się oprzeć przygnębieniu, gdy sobie uświadomiliśmy, że przez większą część reszty życia będzie to nasz świat.

      – W jaskiniach żyli ludzie pierwotni, a teraz będziemy tak żyć my.

      Spóźnialska powiedziała to cicho, ale mimo to pani Stella usłyszała jej słowa.

      – Nie można na to nic poradzić, dzieci. – Westchnęła. – Powierzchnia wkrótce stanie się strasznym miejscem. Kiedy będzie zimno, wasza ślina zamarznie, zanim spadnie na ziemię. Kiedy będzie gorąco, wyparuje zaraz po wydostaniu się z waszych ust!

      – Wiem, że będzie zimno, bo Ziemia oddala się od Słońca, ale dlaczego będzie gorąco? – zapytała dziewczynka z jednej z młodszych klas.

      – Nie uczyłaś się, idiotko, o orbitach kołowych? – warknąłem.

      – Nie.

      Spóźnialska zaczęła jej cierpliwie wyjaśniać, o co chodzi, jakby chciała w ten sposób odegnać smutne myśli.

      – To jest tak: silniki Ziemi nie są tak potężne, jak myślisz. Mogą trochę przyspieszyć