Cixin Liu

Wędrująca Ziemia


Скачать книгу

– upierała się matka. – Słyszałam to od doktor Chandler. Jej mąż jest astronomem i członkiem Komisji Nawigacji. Wszyscy go znacie. Powiedział jej, że zaobserwowali przyspieszenie procesu koncentracji helu.

      – Nie możemy porzucać nadziei, kochana. Nie dlatego, że jest ona realna, ale po to, byśmy zachowywali się godnie. W erze presolarnej godność zdobywało się dzięki bogactwu, władzy albo talentowi, natomiast teraz potrzebujemy tylko nadziei. To ona jest złotem i klejnotami naszych czasów. Bez względu na to, jak długo pożyjemy, musimy się jej trzymać! Jutro powiemy o tym synowi.

      Podobnie jak wszyscy inni, w miarę zbliżania się peryhelium czułem narastający niepokój. Pewnego dnia po szkole znalazłem się na centralnym placu miasta. Stałem przy okrągłej fontannie na jego środku i przyglądałem się wodzie skrzącej się w basenie oraz falom światła błądzącym po sklepieniu. Wtedy zauważyłem Spóźnialską. W jednym ręku trzymała buteleczkę, a w drugim krótką rurkę. Wydmuchiwała z niej bańki mydlane i każdy odlatujący ich sznureczek odprowadzała pustym wzrokiem. Patrzyła, jak znikają jedna po drugiej, po czym wypuszczała w powietrze następny sznurek.

      – Jeszcze się w to bawisz? – zapytałem, podchodząc do niej.

      Wydawała się zadowolona, że mnie widzi.

      – Jedźmy na wycieczkę! – zaproponowała.

      – Na wycieczkę? Dokąd?

      – Oczywiście na powierzchnię. – Przesunęła w powietrzu ręką, wywołując za pomocą komputera na przegubie holograficzny obraz plaży o zachodzie słońca. Łagodny wietrzyk poruszał liśćmi palm, brzeg lizały białogrzywe fale. Na żółtym piasku siedziały tu i ówdzie zakochane pary, ich sylwetki rysowały się czarno na tle złoto cętkowanego morza. – Przysłali mi to Mona i Dagang. Odbywają podróż dookoła świata. Piszą, że na powierzchni nie jest za gorąco, że jest tam przyjemnie. Jedźmy!

      – Niedawno wyrzucono ich ze szkoły za opuszczanie lekcji – zaoponowałem.

      Spóźnialska prychnęła.

      – Naprawdę to nie tego się boisz. Boisz się słońca.

      – A ty nie? Z powodu heliofobii musiałaś iść do psychiatry.

      – Teraz się zmieniłam. Doznałam natchnienia. Spójrz – powiedziała i znowu wydmuchnęła sznurek baniek. – Dobrze się im przyjrzyj.

      Wybrałem jedną i obserwowałem przesuwające się po jej powierzchni fale światła i kolorów, opalizujące wzory, zbyt złożone, by mógł je przetworzyć człowiek. Wydawało się, jakby każda bańka wiedziała, że będzie żyła krótko, i gorączkowo przekazywała światu niezliczone sny i legendy, które przechowywała w swej wspaniałej pamięci. Po chwili fale światła i koloru znikały w bezgłośnym wybuchu. Przez pół sekundy pozostawała po niej smużka pary wodnej, ale potem też się rozwiewała, jakby tej bańki nigdy nie było.

      – Widzisz? Ziemia jest kosmiczną bańką mydlaną. Trach i będzie po niej. A więc czego tu się bać?

      – Ale to się nie stanie tak nagle. Obliczono, że zanim Ziemia całkowicie wyparuje po błysku helowym, minie sto godzin.

      – I właśnie to jest najbardziej przerażające! – krzyknęła Spóźnialska. – Pięćset metrów pod ziemią będziemy jak mięsne nadzienie w cieście. Najpierw powoli się ugotujemy, a potem wyparujemy!

      Po całym ciele przeszedł mi zimny dreszcz.

      – Ale na powierzchni tak nie będzie. Wszystko wyparuje w mgnieniu oka. Z każdym stanie się tak jak z bańką mydlaną – trzask i po… – Umilkła. – Więc myślę, że kiedy pojawi się błysk, lepiej być tam.

      Nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale z nią nie pojechałem. Zamiast ze mną pojechała z Tungiem i więcej już ani jej, ani jego nie widziałem.

      Ale błysk helowy nie nastąpił. Ziemia przeszła przez peryhelium i po raz szósty wspinała się ku afelium. Ludzkość wydała zbiorowy oddech ulgi. Ponieważ Ziemia już się nie obracała, w tym punkcie jej okołosłonecznej orbity zainstalowane w Azji silniki zwrócone były w kierunku jej ucieczki. Dlatego wyłączono je i uruchamiano tylko od czasu do czasu w celu wprowadzenia drobnych poprawek kursu. Płynęliśmy w cichą, niekończącą się noc. Natomiast silniki w Ameryce Północnej pracowały pełną mocą, a ponieważ półkula zachodnia była zwrócona w stronę Słońca, panował tam katastrofalny upał. Cała trawa i wszystkie drzewa poszły z dymem.

      Wspomagane przez grawitację nabieranie prędkości przez Ziemię odbywało się w taki sam sposób rok w rok. Gdy planeta zaczynała wspinaczkę do afelium, odprężaliśmy się; po Nowym Roku, kiedy zaczynała powoli opadać ku Słońcu, nasze napięcie rosło z każdym dniem. Za każdym razem, gdy Ziemia wchodziła w peryhelium, pojawiały się plotki, że lada chwila nastąpi błysk helowy. Utrzymywały się, dopóki znowu nie ruszyła ku afelium. Ale zaledwie – wraz z kurczeniem się Słońca na niebie – obawy ludzi się zmniejszały, wzbierała nowa fala paniki. Było tak, jakby morale ludzkości kołysało się na kosmicznym trapezie. Może ten stan lepiej oddawałoby porównanie do gry w rosyjską ruletkę w skali planetarnej: każda podróż z peryhelium do afelium i z powrotem była niczym obrót bębenka w rewolwerze, a przejście przez peryhelium jak pociągnięcie za spust! Każde kolejne pociągnięcie szarpało nerwy bardziej niż poprzednie. Lata chłopięce upłynęły mi na wpadaniu na przemian w strach i odprężenie. Jeśli się nad tym zastanowić, to nawet w afelium Ziemia nie wychodziła ze strefy zagrożenia błyskiem helowym. Gdyby Słońce eksplodowało, Ziemia powoli by się roztopiła i czekałby nas jeszcze gorszy los, niż gdybyśmy wyparowali w peryhelium.

      W erze opuszczania jedna klęska żywiołowa goniła drugą.

      Powodowane przez silniki Ziemi zmiany jej prędkości i trajektorii zakłóciły równowagę w jej składającym się z żelaza i niklu rdzeniu. Zakłócenia te przeniknęły przez nieciągłość Gutenberga do płaszcza Ziemi. Gdy energia geotermalna uciekła na powierzchnię, każdy kontynent zaczęły pustoszyć erupcje wulkanów, które stanowiły śmiertelne zagrożenie dla podziemnych miast. Poczynając od szóstego okresu orbitalnego, na całym świecie zaczęło dochodzić w nich do katastrofalnych w skutkach przecieków magmy.

      W dniu, w którym zdarzyło się to w moim mieście, byłem w drodze ze szkoły do domu, gdy rozległy się syreny. Tuż po nich ratusz ogłosił stan wyjątkowy.

      „Mieszkańcy Miasta F112, uwaga! Nacisk skorupy spowodował przerwanie północnej bariery ochronnej. Do miasta wdarła się magma! Do miasta wdarła się magma! Jej język dosięgnął już Czwartej Przecznicy! Wyjazdy są zablokowane. Wszyscy mieszkańcy powinni się stawić na placu centralnym i ewakuować się windami. Proszę pamiętać, że ewakuacja będzie się odbywać zgodnie z artykułem piątym ustawy o stanie wyjątkowym. Powtarzam: ewakuacja będzie się odbywać zgodnie z artykułem piątym ustawy o stanie wyjątkowym!”

      Rozejrzałem się po labiryncie tuneli. Wszystko w naszym podziemnym mieście wydawało się niesamowicie normalne, ale zdawałem sobie sprawę z bezpośredniego zagrożenia. Jedna z dwóch podziemnych dróg wyjazdowych została w ubiegłym roku zamknięta, bo wykonywano tam niezbędne prace w celu wzmocnienia zapór chroniących miasto przed zalewem magmy. Jeśli teraz zablokowana była też druga, mogliśmy uciec tylko pionowymi szybami wind, które prowadziły prosto na powierzchnię.

      Miały one bardzo ograniczony udźwig. Przewiezienie wszystkich trzystu sześćdziesięciu tysięcy mieszkańców w bezpieczne miejsce zajęłoby dużo czasu, ale nie trzeba było walczyć o miejsce w windzie. Przyjęta przez Koalicję ustawa o stanie wyjątkowym regulowała wszystkie konieczne zasady ewakuacji.

      Poprzednie pokolenia zmagały się z takim oto dylematem etycznym: nadciąga powódź i możesz uratować tylko jedną osobę. Kogo powinieneś ocalić – ojca czy syna? W naszej epoce takie pytanie w ogóle by się nie pojawiło.

      Kiedy dotarłem