powrocie mówiła tylko, że była na półkuli zachodniej. W końcu pewnego dnia zabrała mnie ze sobą.
Było to 4 marca. Po dwóch godzinach lotu zobaczyliśmy Słońce. Wznosiło się tuż nad Pacyfikiem. Było nie większe od piłki bejsbolowej i rzucało słabe, zimne światło na zamarzniętą powierzchnię oceanu.
Na wysokości pięciu tysięcy metrów Kayoko przestawiła samochód na tryb zawieszenia, po czym wzięła z tylnego siedzenia długie pudło. Kiedy zdjęła wieko, zobaczyłem, że leży w nim teleskop typu preferowanego przez astronomów amatorów. Kayoko otworzyła okno samochodu, naprowadziła teleskop na Słońce i powiedziała mi, żebym przez niego popatrzył.
Przez przyciemnione soczewki zobaczyłem Słońce w kilkusetkrotnym powiększeniu. Widziałem wyraźnie jasne i ciemne plamy powoli przesuwające się na jego powierzchni i słabe protuberancje na brzegu słonecznego dysku.
Kayoko podłączyła teleskop do komputera pokładowego i przeniosła obraz Słońca na ekran. Potem znalazła inny i powiedziała:
– To obraz sprzed czterystu lat.
Komputer przeszedł do porównania obu obrazów.
– Widzisz to? – zapytała Kayoko, wskazując na ekran. – Jasność, tablice pikseli, prawdopodobieństwo ich wystąpienia, statystyka warstw: wszystkie parametry są dokładnie takie same!
– No i czego to dowodzi? Teleskop zabawka, tani program obrazowania i ty, niedouczona amatorka. – Potrząsnąłem głową. – Nie zważaj na te plotki.
– Idiota! – warknęła, schowała teleskop z powrotem do pudła i zawróciła do domu.
W oddali, nad nami i pod nami, zauważyłem inne samochody. Wisiały w powietrzu tak jak my, z okna każdego wystawał teleskop skierowany na Słońce.
Przez kilka kolejnych miesięcy rozprzestrzeniało się na świecie jak pożar lasu straszne oskarżenie. Coraz więcej ludzi decydowało się obserwować Słońce przez większe, lepsze teleskopy. Jedna z organizacji pozarządowych wystrzeliła nawet w jego stronę szereg sond, które po trzech miesiącach dotarły do celu. Przekazane przez nie dane potwierdziły w końcu fakt, że przez ostatnie cztery stulecia Słońce nie zmieniło się ani trochę.
Sytuacja w podziemnych miastach na wszystkich kontynentach stała się wybuchowa; przypominały one bulgoczące wulkany tuż przed erupcją. Pewnego dnia, postępując zgodnie z zarządzeniem Koalicji, oddaliśmy z Kayoko naszego synka do domu dziecka. W drodze powrotnej oboje poczuliśmy, że zniknęła ostatnia więź, która nas łączyła. Zbliżywszy się do placu centralnego, zobaczyliśmy mężczyznę przemawiającego do tłumu. Inni rozdawali broń ludziom, którzy zgromadzili się wokół mówcy.
„Obywatele! Ziemia została zdradzona! Ludzkość została zdradzona! Wszyscy jesteśmy ofiarami wielkiego oszustwa! Jego skala zszokowałaby samego Boga! Słońce nic a nic się nie zmieniło! Nie wybuchło wtedy, nie wybuchnie teraz ani w przyszłości! Nigdy nie wybuchnie! Jest symbolem wieczności! Wybuchowe są nieokiełznane i chore ambicje tych, którzy zawiązali Koalicję! Sfabrykowali to wszystko, by ustanowić swoje tyrańskie imperium! Zniszczyli Ziemię! Obywatele, świadomi obywatele! Do broni! Ocalcie naszą planetę! Ocalcie ludzką cywilizację! Obalimy Koalicję! Zdobędziemy kontrolę nad silnikami Ziemi i skierujemy naszą planetę z powrotem na jej pierwotną orbitę! Z powrotem w ciepłe objęcia Słońca!”
Kayoko wysunęła się bez słowa do przodu, wzięła karabin szturmowy z rąk jednej z osób rozdających broń i przyłączyła się do uzbrojonych obywateli. Nawet nie obejrzawszy się za siebie, zniknęła z szeregami swych sąsiadów w labiryncie tuneli podziemnego miasta. Ja tylko stałem i patrzyłem. W dłoni ściskałem order, za który mój ojciec oddał życie. Ściskałem go tak mocno, że końce jego ramion wpiły mi się w rękę do krwi.
Trzy dni później na wszystkich kontynentach wybuchł bunt.
Gdziekolwiek pojawiła się armia rebeliantów, dołączali do niej nowi ochotnicy. Niewielu obywateli wątpiło w to, że zostali oszukani. Mimo to ja wstąpiłem do armii Koalicji. Zrobiłem tak nie dlatego, że naprawdę wierzyłem władzy, lecz z tego powodu, że mężczyźni z mojej rodziny od trzech pokoleń służyli w wojsku. Zasiali w moim sercu ziarna wierności, więc bez względu na okoliczności zdradzenie Koalicji było dla mnie nie do pomyślenia.
Obie Ameryki, Afryka, Oceania i Antarktyka wpadały jedna po drugiej w ręce rebeliantów i armia Koalicji wycofała się na linie obronne wokół silników Ziemi w Azji Wschodniej i Środkowej, gotowa bronić ich do śmierci. Buntownicy szybko je otoczyli. Ich siły znacznie przewyższały siły Koalicji, ale z powodu bliskości silników ofensywa przez długi czas nie posuwała się dalej. Wojsko rebeliantów nie chciało ich zniszczyć, więc powstrzymywało się od użycia broni ciężkiej, co odwlekało zagładę Koalicji. Pat trwał trzy miesiące. Ale kiedy zdezerterowało po kolei jej dwanaście armii, obrona załamała się na wszystkich frontach. Dwa miesiące później ostatnie sto tysięcy wiernych jej żołnierzy, zgromadzonych w ośrodku kontroli na wybrzeżu, znalazło się w oblężeniu.
Byłem majorem w tej szczątkowej armii. Ośrodek kontroli miał wielkość średniego miasta, jego budynki postawiono wokół Mostu Nawigacyjnego Ziemi. Z obumarłym ramieniem spalonym ogniem lasera wylądowałem w szpitalu wojskowym. Tam się dowiedziałem, że Kayoko zginęła w akcji podczas bitwy o Australię. Podobnie jak inni na moim oddziale szpitalnym, codziennie upijałem się do nieprzytomności. Przestaliśmy się interesować toczącą się na zewnątrz wojną, stała się nam obojętna. Nie wiem, ile minęło czasu, zanim usłyszałem grzmiący głos niosący się po oddziale.
– Wiecie, dlaczego zostaliście doprowadzeni do takiego stanu? Ponosicie winę za to, że w tej wojnie wystąpiliście przeciwko ludzkości! Ja też!
Obróciłem głowę i zobaczyłem, że mówca ma na ramieniu generalską gwiazdkę.
– Nieważne – ciągnął. – Mamy ostatnią szansę na odkupienie naszych dusz. Most Nawigacyjny Ziemi znajduje się zaledwie trzy przecznice stąd. Zajmiemy go i oddamy zdrowym psychicznie ludziom, którzy są na zewnątrz! Spełniliśmy nasz obowiązek wobec Koalicji, a teraz musimy spełnić nasz obowiązek wobec ludzkości!
Zdrową ręką wyciągnąłem pistolet i poszedłem za rozgorączkowaną masą pełnosprawnych i rannych żołnierzy prącą przez stalowe korytarze na most. Ku mojemu zaskoczeniu po drodze nie napotkaliśmy prawie żadnego oporu. Prawdę mówiąc, z labiryntu przejść wyłaniało się i przyłączało do nas coraz więcej ludzi. W końcu dotarliśmy do stalowej bramy, tak wysokiej, że nie widziałem jej górnego końca. Otworzyła się z łoskotem i ruszyliśmy na Most Nawigacyjny Ziemi.
Chociaż widzieliśmy go mnóstwo razy w telewizji, jego wielkość wbiła nas w ziemię. Trudno było ją ocenić, gdyż wymiary mostu przesłaniało ogromne holograficzne przedstawienie Układu Słonecznego, które rozpościerało się nad salą. W obrazie dominowała czerń, która ciągnęła się bez końca we wszystkie strony. Ogarnęła nas, gdy tylko tam weszliśmy, i mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w niej zawieszeni. Ponieważ model ten odzwierciedlał Układ Słoneczny w prawdziwej skali, Słońce i planety były maleńkie jak widziane z daleka świetliki, ale można je było rozpoznać. Z odległej jasnej plamki przedstawiającej Słońce wysuwała się imponująca czerwona spirala, która rozszerzała się niczym koncentryczne fale na powierzchni czarnego oceanu. Była to trasa Ziemi. Od pewnego punktu zewnętrzny brzeg tej spirali był zabarwiony na jasnozielono; tym kolorem oznaczono drogę, jaką Ziemia miała jeszcze do przebycia. Zielona linia przebiegała nad naszymi głowami. Podążaliśmy za nią wzrokiem, dopóki nie zniknęła w głębinie morza migoczących gwiazd. W czarnym bezmiarze unosiły się liczne cząstki skrzącego się pyłu. Gdy kilka z nich podpłynęło bliżej, zorientowałem się, że są to wirtualne ekrany, pełne przesuwających się ciągów cyfr i linii krzywych.
Potem mój wzrok padł na znaną wszystkim ludziom na planecie Platformę Nawigacyjną Ziemi. Wyglądała jak szybująca w ciemnościach