jak urzeczeni.
– To musi być przeznaczenie – wymamrotał Feng Fan, zauroczony bardziej niż reszta.
– Co powiedziałeś? – zapytał głośno kapitan ze wzrokiem wciąż utkwionym we wznoszącą się wodę.
– Że to musi być przeznaczenie – powtórzył Fan.
To było – to musiało być – jego przeznaczenie. Wypłynął w morze, by unikać gór, by jak najbardziej się od nich oddalić, a teraz znalazł się w cieniu góry przewyższającej nawet Mount Everest, i to o prawie pięćset metrów. Była to najwyższa góra na świecie.
Kapitan wydał pierwszemu matowi komendę:
– Ster prawo na burt! Cała naprzód! Musimy stąd zaraz odpłynąć!
– Odpłynąć stąd? Jest tu niebezpiecznie? – spytał zdezorientowany Feng Fan.
– Statek obcych już spowodował niskie ciśnienie na ogromnym obszarze. Właśnie tworzy się gigantyczny cyklon. Mówię ci, to będzie najpotężniejszy sztorm, jaki widział świat. Jeśli uderzy w Otwarty Ocean, porwie nas w powietrze i będzie nami miotał jak listkiem. Modlę się, żeby udało się nam przed nim uciec – wyjaśnił kapitan. Wyraźnie było widać pot na jego czole.
W tym momencie pierwszy mat dał im znak, by się uciszyli. Przykrywając dłonią słuchawkę, pilnie słuchał, a potem powiedział:
– Panie kapitanie, jest jeszcze gorzej! Mówią, że obcy przybyli, by zniszczyć Ziemię! Ich statek samą swoją masą powoduje coś dużo gorszego od sztormu: wycina dziurę w ziemskiej atmosferze!
– Dziurę? Dokąd? – zapytał kapitan, patrząc na niego rozszerzonymi oczami.
Mat wyjaśnił, co usłyszał przez radio:
– Siła grawitacji statku przedziurawi górne warstwy atmosfery. Atmosfera będzie jak przekłuty balon, powietrze będzie uciekać przez tę dziurę w przestrzeń kosmiczną! Cała atmosfera się ulotni!
– Ile mamy czasu? – spytał kapitan, stanąwszy w obliczu następnej katastrofy.
– Specjaliści twierdzą, że ciśnienie atmosferyczne spadnie do poziomu zabójczego dla życia mniej więcej za tydzień – odpowiedział automatycznie pierwszy mat, ale w jego oczach widać było panikę. – Mówią, że kiedy obniży się do pewnego punktu, oceany się zagotują – ciągnął. Zaczął mu się załamywać głos. – O nieba, to będzie jak… – Drżał na całym ciele, słuchając dalszych wiadomości. – We wszystkich dużych miastach na Ziemi zapanował chaos. Ludzie wpadli w obłęd. Szturmują szpitale i fabryki i rabują wszystkie butle z tlenem, jakie wpadną im w ręce. – Jego oczy coraz bardziej się rozszerzały. – Zaczekajcie, teraz mówią, że przylądek Canaveral zalał oszalały tłum, próbuje się dobrać do ciekłego tlenu, który jest składnikiem paliwa rakietowego. – Wyglądało na to, że te wieści nadwątliły nie tylko jego ciało, ale również ducha. – Och, to koniec!
– Tydzień? To za mało czasu, żeby udało się nam wrócić do domu – rzekł spokojnym głosem kapitan. Wydawało się, że odzyskał panowanie nad sobą. Szybkim pstryknięciem zapalił wygasłą fajkę.
– Tak, mamy za mało czasu, żeby udało się nam wrócić do domu – powtórzył jak echo mat, teraz bezbarwnym głosem.
– Skoro tak, to możemy przynajmniej jak najlepiej wykorzystać czas, który nam pozostał – zauważył Feng Fan z nutą nagłego entuzjazmu w głosie. Przygotowywało się do tego całe jego ciało, policzki płonęły z podniecenia.
– A co takiego chcesz zrobić? – zapytał kapitan.
– Wspiąć się na górę – odparł Fan z uśmiechem.
– Wspiąć się na górę? Wspiąć się…? – Zdumienie na twarzy pierwszego mata ustąpiło nagle wyrazowi niedowierzania. – Na tę górę? – wykrztusił, wskazując wznoszącą się nad nimi masę wody.
– Tak. Teraz jest to najwyższy szczyt na świecie. A tam, gdzie jest góra, zawsze znajdzie się ktoś, kto się na nią wespnie – odparł spokojnie Fan.
– A jak masz zamiar to zrobić? – zapytał pierwszy mat.
– Czy to nie oczywiste? Przy wspinaczce posługujemy się rękami i nogami, więc popłynę – wyjaśnił Fan z uśmiechem.
– Oszalałeś? – krzyknął pierwszy mat. – Chcesz przepłynąć dziewięć tysięcy metrów pod górę? Według mnie to zbocze wznosi się pod kątem czterdziestu pięciu stopni! To zupełnie co innego niż wspinaczka na górę. Będziesz musiał płynąć bez przerwy, bo jeśli choć na chwilę przestaniesz, ześlizgniesz się na dół!
Fan nie dał się odwieść od swego pomysłu.
– Chcę spróbować – powiedział.
– No to niech spróbuje – rzekł beznamiętnie kapitan. – Czy będzie lepszy czas na oddanie się swojej pasji? Jak daleko jest do podnóża tej góry?
– Z jedenaście mil morskich, czyli jakieś dwadzieścia kilometrów – odparł ktoś.
– Weź jedną z naszych łodzi ratunkowych – zaproponował kapitan Feng Fanowi. – Pamiętaj, żeby zabrać ze sobą dość wody i jedzenia.
– Dziękuję! – Fan wyraził płynącą z głębi serca wdzięczność.
– Wygląda na to, że los się do ciebie uśmiechnął – powiedział kapitan z krzywym uśmiechem i poklepał Feng Fana po ramieniu.
– Tak myślę – odparł Fan. – Kapitanie, nie powiedziałem ci jeszcze o jednym. Wśród tej czwórki wspinaczy na Evereście była moja dziewczyna. Kiedy przecinałem linę, w głowie pojawiła mi się jedna myśl: „Nie chcę umierać”. Jest jeszcze inna góra, na którą trzeba się wspiąć – rzekł, a w jego oczach widać było ból i entuzjazm.
Kapitan kiwnął głową.
– Płyń.
– A my? – zapytał pierwszy mat z zagubioną miną. – Co mamy robić?
– Pełną parą naprzód, jak najdalej od nadchodzącego sztormu. Zawsze to dzień życia więcej – odparł z zamyśleniem kapitan.
Feng Fan stał w łodzi, odprowadzając wzrokiem odpływający Otwarty Ocean. Wkrótce statek, który dawniej uważał za swój dom na resztę życia, znalazł się naprawdę poza jego zasięgiem.
Za jego plecami wznosiła się góra wody skąpana w niebieskim świetle statku obcych. Gdyby nie widział, jak się tworzy, można by mu było łatwo wmówić, że znajduje się tu od milionów lat. Ocean był bardzo spokojny, jego gładkiej powierzchni nie mąciła ani jedna fala. Mimo to Feng Fan czuł na twarzy podmuch bryzy, ale wiatr wiał w stronę spiętrzonej wody. Podniósłszy żagiel, Fan ruszył w drogę. Wiatr wkrótce się wzmógł i żagiel się wydął. Dziób łodzi pruł powierzchnię oceanu jak nóż, pędząc do obranego przez Fana celu.
Dwudziestokilometrowa podróż trwała nie dłużej niż czterdzieści minut. Gdy tylko Fan poczuł, że kadłub łodzi się wznosi, wskoczył do lśniącej, niebieskiej wody opromienionej światłem ze statku obcych. Po kilku wymachach ramion stał się pierwszą osobą na świecie, która płynęła zboczem góry.
Z miejsca, gdzie się znajdował, nie widział już szczytu. Podniósłszy głowę, zobaczył tylko bezkres pochyłej wody. Niemal wyobrażał sobie tytana za horyzontem, który podnosi ocean jak wielki wodny dywan.
Zaczął płynąć żabką, by oszczędzić jak najwięcej energii. Miał żywo w pamięci ostrzeżenie pierwszego mata. Szybko ocenił, że do szczytu jest około dziesięciu kilometrów. Był wytrzymały, więc gdyby płynął po powierzchni poziomej, łatwo pokonałby tę odległość, ale tutaj będzie miał pod górę.