czarne wraki popalonych samochodów w kręgach wytopionego śniegu. Patrole milicji, już stojące na głównych skrzyżowaniach w pełnym oporządzeniu.
Wyglądało to tak, jakby pod moją nieobecność cały NeoSybirsk dostał totalnego pierdolca.
Wytoczyłem się z zapchanego, dusznego tramwaju wprost w kałużę, z której z gracją przeskoczyłem w hałdę błota. Wreszcie dostałem się na chodnik, dociągnąłem suwak i potruchtałem na azymut.
Trzeba przyznać, że klimakurtka po przeglądzie grzała aż miło. Ciekawe, gdzie Olga znalazła speca… A może zrobiła to sama?
Ech, no właśnie – Olga. Niby pamiętałem, co się odwaliło i co to oznaczało, a jednak ta wiedza była jakoś tak… obok.
Bardziej zastanawiało mnie to, czy wróciła teraz do swojego apartamentu. Pewnie tak. Niby dlaczego miałaby zmieniać zwyczaje i zachowania?
A ja nawet nie mogłem do niej zadzwonić. Więc pojadę tam i będę patrzył w okna, nie mając odwagi zapukać do drzwi. I to wcale nie dlatego, że jestem nieśmiały. Po prostu nie było sensu teraz ściągać na nią moich problemów.
Dopóki szukał mnie NovaTek, wiedziałem, jak sobie z nimi radzić. Ale teraz? Przecież nie pociągnę dziewczyny na dno ze sobą.
Wszedłem pomiędzy znajome bloki, kierując się na podświetlone hologramy z numerami, jakoś odnalazłem drogę w tym labiryncie. Jak się szło piechotą, to odległości były ogromne! Z samochodu czy motocykla nie było ich czuć, a tutaj – kilometry po prostu!
Dotarłem wreszcie pod właściwy numer, wjechałem na piętro i stanąłem znów pod tymi samymi drzwiami co wczoraj. Wcisnąłem przycisk, kamerka zamrugała.
– Kulas, wpuść mnie! – warknąłem.
Wpuścił. I przez jedne drzwi, i drugie od razu, bez zabawy ze skanerami czy czujnikami. Wyjechał swoim wózkiem, po raz kolejny krytycznie pokazał na hologram, gdzie pulsował nadajnik czipa w moim ręku.
– Chudy, połowiczne brawa dostajesz. Tak, pozbyłeś się komunikatora, brawo. Ale nie, nie możesz tu przychodzić, dopóki… – zaczął mentorskim tonem, ale przerwałem mu poirytowany:
– Nie pierdol, tylko przyjrzyj się, na której ręce to mam.
Przyjrzał się. Uniósł brew i pokiwał głową z niechętnym uznaniem.
– No dobra, chylę czoła przed odwagą cywilną i straceńczą głupotą. Ty wiesz, Chudy, że za coś takiego jest instant zsyłka do kolonii karnej od dziesięciu lat w górę?
– Na wakacje pojadę sam, nie musi mi Federacja fundować. Ja tu o życie walczę, Kulas.
– Mhm. Jak już mówiłem, dobrze cię widzieć. Natomiast ty zapuść brodę lepiej, Chudy. Nie wiem, na solarium pójdź, usta zacznij malować? Niech coś odciąga uwagę ludzi, bo tak to przejebane masz, jak cię ktoś rozpozna.
Przywitaliśmy się tym razem nieco wylewniej, on pokazał mi wymownym gestem na kuchnię. Zrozumiałem w lot, wyciągnąłem nam z lodówki po piwie.
Rozsiedliśmy się w salonie – to jest ja przycupnąłem na krześle przy drzwiach, bo Kulas już i tak siedział. Psyknęły otwierane puszki, stuknęliśmy się, upiliśmy po łyku.
– Ja jebię, Kulas… – zagaiłem rozmowę.
– No dobra, to mów, co się w ogóle odwaliło.
Opowiedziałem mu pokrótce, co i jak. Wytłumaczyłem, kto się na Baryszewie zjawił, dlaczego, po co i co z tego wynikło.
Widziałem, że nie jest zadowolony, a momentami wręcz zły na mnie.
– Chudy, ja jebię! – wybuchnął w końcu. – To ja do ciebie wtedy dzwonię jedną ręką, drugą próbuję hakować zlecenie… które ty wystawiłeś na samego siebie?! I nie raczyłeś mi powiedzieć?!
– Sorry, Kulas, ale tak było trzeba. Nie mogłem pozwolić…
– A nie przyszło ci, bęcwale, do głowy, że ja też mogłem to zrobić? – zapytał z przekąsem.
Przyszło, a jakże.
Tylko wiedziałem, że i tak już miał swój wirtualny zgrzyt z Akułowem, więc nie było sensu dodatkowo go wystawiać na strzał. Poza tym jaki był sens wkładać wszystkie nośniki pamięci do jednego koszyka?
No i Mykoła dygnął to naprawdę od ręki, ot tak. Bez gadania, smęcenia, pierdolenia i narzekania wpiął się w gniazdo Strumienia, wywołał ekran i wprowadził, co trzeba.
Czasami aż się bałem tego, ile ten cyborg byłby w stanie zrobić.
– Przyszło – odparłem. – Natomiast potrzebowałem cię właśnie w roli tego, kto będzie próbował to powstrzymać, Kulas.
– No ale mogłeś powiedzieć!
Mogłem, fakt niezaprzeczalny.
– Kulas, mniejsza o większość, serio. Udało się, ja żyję, ty żyjesz. Część wrogów już nie.
– Chudy, ty się nie ciesz za bardzo, bo dla nas obydwu to może być stan przejściowy. W tej chwili, jak cię szukają, to naprawdę wszystko idzie na godziny.
– Będę miał w ciągu dnia, dwóch nowy komunikator. Czysty! – zastrzegłem od razu, widząc jego wzrok. – Ale i tak ci przyniosę, żebyś zerknął swoim okiem i sparował na jakimś bezpiecznym kanale komunikacji czy coś…
– Nie ma „bezpiecznych” kanałów, Chudy. A w ogóle po cholerę ci to? Przecież mówię ci: głowa nisko, niech się gównoburza przewali, zapomną o tobie. Co ty chcesz zrobić, człowieku?
Najprostszą wersją byłoby „zabić wszystkich”, ale bałem się to powiedzieć.
– Dokończyć to, co zacząłem, Kulas. Możesz mi posprawdzać, kto gdzie jest?
– Dokończyć, powiadasz. – Uniósł brew, pokręcił głową. – Chudy, to nie jest film sensacyjny, wiesz? To jest prawdziwe życie, jakbyś zapomniał. Tutaj jak dostaniesz kulkę, to umierasz, nie ma opcji „zabili go i uciekł”.
– Zaryzykuję mimo wszystko, jest dla kogo.
– Ach, no tak. Ty masz chociaż tę swoją dziunię.
Aż mi się pięść zacisnęła. Byłbym mu powiedział, co myślę o takim nazywaniu takich kobiet, ale potem pomyślałem sobie: a w dupie z nim.
Olga nie potrzebuje, żeby jej bronić przed durnym gadaniem. W ogóle nie potrzebuje. Obroni się sama.
Miałem nadzieję przynajmniej, że tak jest i tak będzie, a na wszelki wypadek i tak zamierzałem do niej zajrzeć. Tak jak powiedziała, musieliśmy poważnie porozmawiać.
– Ano, mam swoją dziunię. – Rozciągnąłem twarz w nieszczerym uśmiechu. – I psa mam, Kulas. I kilku przyjaciół, mam nadzieję.
– Jednego na pewno, Chudy. Ogarnę, zobaczę, co dam radę wykopać… Kto nas interesuje?
– Wszyscy, tak szczerze mówiąc. Zarnicki, Taran, Walera… Nie wiem, które z tych dwóch jeszcze żyje. Wołka możesz wykreślić z listy. No i docelowo Akułow.
Kulas spojrzał na mnie badawczo.
– Akułow – powtórzył.
– On siedzi na czubku tej całej piramidy i pociąga za sznurki, więc tak, Akułow. I jeśli dasz radę, posprawdzaj mi jeszcze, kiedy ten człowiek w ogóle się pojawił…
– Chudy, powoli, spokojnie. Od czego mam zacząć?
Nabrałem powietrza ustami, wypuściłem powoli przez nos.
– Nie wiem – sapnąłem.
– Nie no, to dojebany plan, kłaniam się nisko po samo piździsko.