Ken Follett

Zima świata


Скачать книгу

zareagował jeszcze bardziej histerycznie niż Göring.

      – Teraz już nie będzie litości! – wrzasnął, jakby zwracał się do publiczności na stadionie. – Każdy, kto wejdzie nam w drogę, zostanie zaszlachtowany! – Trząsł się z wściekłości, która rosła z każdą chwilą. – Wszyscy działacze komunistyczni będą rozstrzeliwani na miejscu. Komunistycznych deputowanych do Reichstagu należy powiesić jeszcze tej nocy. – Wyglądał tak, jakby za chwilę miał eksplodować.

      Była jednak w tym wszystkim pewna sztuczność. Nienawiść Hitlera sprawiała wrażenie prawdziwej, lecz jego wybuch wyglądał na przedstawienie odgrywane z myślą o tych, którzy znajdowali się w pobliżu, jego podwładnych. Grał, odczuwał emocje, jednak wyolbrzymiał je na potrzeby widowni. I robił to skutecznie. Lloyd widział, że wszyscy, którzy słyszeli jego słowa, wpatrywali się w niego jak zahipnotyzowani.

      – Mein Führer, oto szef mojej policji, Rudolf Diels. – Göring wskazał szczupłego ciemnowłosego mężczyznę stojącego obok niego. – Zdążył już aresztować jednego ze sprawców.

      Diels nie wpadł w histerię, zachowywał spokój.

      – Nazywa się Marinus van der Lubbe, jest holenderskim robotnikiem budowlanym.

      – Oraz komunistą! – dodał triumfalnie Göring.

      – Wyrzucono go z Holenderskiej Partii Komunistycznej za podpalenia – dodał Diels.

      – Byłem tego pewny! – powiedział Hitler.

      Lloyd widział, że Hitler za wszelką cenę, bez względu na fakty, pragnie oskarżyć komunistów o spowodowanie pożaru.

      – Z pierwszego przesłuchania, które przeprowadziłem, jasno wynika, że to pomyleniec – rzekł spokojnie Diels. – Działał w pojedynkę.

      – Bzdura! – ryknął Hitler. – Wszystko było z góry zaplanowane. Ale oni się przeliczyli! Nie rozumieją, że naród stoi po naszej stronie.

      Göring odwrócił się do Dielsa.

      – Od tej chwili policja zostaje postawiona w stan podwyższonej gotowości. Mamy listy działaczy komunistycznych: deputowanych do Reichstagu, członków lokalnych urzędów administracyjnych i aktywistów partyjnych. Aresztować wszystkich, i to jeszcze dziś w nocy! Nakazuję bezwzględne stosowanie broni, podczas przesłuchań nie można okazywać cienia litości.

      – Tak jest, panie ministrze – odparł Diels.

      Lloyd uprzytomnił sobie, że obawy Waltera były uzasadnione. Właśnie takiego pretekstu szukali naziści. Nie posłuchają nikogo, kto powie, że pożar został wzniecony przez szaleńca. Chcą ogłosić, że komuniści zawiązali spisek i dlatego trzeba ich zniszczyć.

      Göring spojrzał z niesmakiem na swoje ubłocone buty.

      – Moja oficjalna rezydencja znajduje się tylko minutę stąd, ale pożar na szczęście jej nie dotknął. Mein Führer, może powinniśmy się tam udać?

      – Tak, trzeba omówić wiele spraw – zgodził się Hitler.

      Lloyd przytrzymał drzwi wychodzącym. Kiedy odjechali, przekroczył policyjną barierkę i po chwili stał obok matki i von Ulrichów.

      – Gdzieś ty się podziewał?! – wykrzyknęła Ethel. – Zamartwiałam się o ciebie!

      – Wszedłem do środka.

      – Co takiego? Jak?

      – Nikt mnie nie zatrzymywał. Jest straszne zamieszanie.

      Matka uniosła ręce.

      – On w ogóle nie rozumie, czym jest niebezpieczeństwo.

      – Natknąłem się na Adolfa Hitlera.

      – Co mówił? – chciał wiedzieć Walter.

      – O wywołanie pożaru oskarża komunistów. Szykują się czystki.

      – Boże, miej nas w opiece – szepnął von Ulrich.

      III

      Thomas Macke wciąż czuł piekącą gorycz kpin Roberta von Ulricha. „Pański brat chce się wybić, tak jak pan”, szydził.

      Macke żałował teraz, że nie przyszła mu do głowy odpowiednia riposta: „A dlaczegóż by nie? Nie jesteśmy gorsi od ciebie, ty wystrojony pajacu”. Pragnął się zemścić, lecz przez kilka dni miał za dużo na głowie, by coś przedsięwziąć.

      Siedziba pruskiej tajnej policji mieściła się w okazałym, eleganckim gmachu w stylu klasycystycznym przy Prinz-Albrecht-Strasse 8. Mackego przepełniała duma, ilekroć przekraczał jego progi.

      Wszyscy mieli pełne ręce roboty. W ciągu doby po pożarze Reichstagu aresztowano cztery tysiące komunistów, z każdą godziną zgarniano kolejnych. Państwo niemieckie przechodziło proces oczyszczania z zarazy. Macke miał wrażenie, że berlińskie powietrze już smakuje lepiej.

      Jednak policyjne archiwa nie były aktualne. Ludzie się przeprowadzali, jedni wygrywali wybory, inni przegrywali, starcy umierali, ich miejsce zajmowali młodzi. Macke trafił do zespołu zajmującego się aktualizacją dokumentów; jego zadanie polegało na wyszukiwaniu nowych nazwisk i adresów.

      Był w tym dobry. Lubił rejestry, książki adresowe, plany ulic, wycinki z gazet, wszelkiego rodzaju zestawienia. Jego talentu nie doceniano w komendzie policji w Kreuzbergu, w której policjanci z sekcji kryminalnej po prostu katowali podejrzanych tak długo, aż ci podali nazwiska. Liczył na to, że tutaj jego przymioty zostaną dostrzeżone.

      Nie znaczyło to, że Macke miał coś przeciwko biciu podejrzanych. W swoim biurze na tyłach budynku słyszał krzyki mężczyzn i kobiet torturowanych w podziemiach, lecz to go nie zaprzątało. To byli zdrajcy, wywrotowcy i rewolucjoniści. Strajkami doprowadzili Niemcy do ruiny i ściągną na kraj jeszcze większe nieszczęścia, jeśli im się pozwoli. Nie miał dla nich ani krzty współczucia. Żałował jedynie, że wśród nich nie znajduje się Robert von Ulrich, że nie jęczy z bólu i nie błaga o litość.

      W czwartek drugiego marca o dwudziestej nadarzyła się okazja, aby się do niego dobrać.

      Macke odesłał ludzi do domu i zaniósł stos zaktualizowanych dokumentów swojemu szefowi, inspektorowi kryminalnemu Kringeleinowi, urzędującemu na górze. Następnie wrócił do archiwum.

      Nie spieszyło mu się do domu. Mieszkał sam. Jego żona okazała się kobietą niesubordynowaną i uciekła z kelnerem pracującym w restauracji brata, oznajmiła, że pragnie wolności. Nie mieli dzieci.

      Macke zaczął przeglądać papiery.

      Ustalił już, że Robert von Ulrich wstąpił do partii NSDAP w 1923 roku i odszedł z niej po dwóch latach. To samo w sobie nie znaczyło wiele, Macke potrzebował czegoś jeszcze.

      Układ archiwum nie był tak logiczny, jak pragnąłby tego komisarz Macke. Pruska policja w sumie go rozczarowała. Krążyła plotka, że Göring także nie jest nią zachwycony; podobno zamierzał oddzielić wydziały polityczny i wywiadowczy od regularnej policji i stworzyć z nich nową, skuteczniejszą formację. Macke uznał, że to dobry pomysł.

      Nie znalazł Roberta von Ulricha w żadnym spośród typowych dokumentów archiwalnych. Przyszło mu na myśl, że być może nie jest to kwestia czyjejś niedbałości. Może von Ulrich nie ma nic na sumieniu. Jako austriacki hrabia raczej nie mógł być komunistą czy Żydem. Najgorsze, co można było o nim powiedzieć, to to, że jego kuzyn Walter należy do socjaldemokratów. To nie zbrodnia – na razie.

      Macke uświadomił sobie, że powinien był przeprowadzić tę kwerendę przed spotkaniem z Robertem von Ulrichem. Zaczął działać, nie dysponując pełnymi informacjami, a to okazało się błędem. Naraził się na protekcjonalną drwinę i został upokorzony. Ale