Ken Follett

Krawędź wieczności


Скачать книгу

tekst piosenki The Twist i usiłowała przypomnieć sobie wers ze słowami my little sis, kiedy do pokoju nauczycielskiego wszedł zastępca dyrektora szkoły. Nazywał się Bernd Held i prawdopodobnie był najlepszym poza rodziną znajomym Rebekki. Szczupły, ciemnowłosy czterdziestolatek nosił na czole wyrazistą bliznę w miejscu, które przeciął odłamek; stało się to w ostatnich dniach wojny podczas obrony wzgórz Seelow. Uczył fizyki, lecz podzielał zainteresowanie Rebekki rosyjską literaturą; kilka razy w tygodniu jadali wspólnie kanapki w porze obiadu.

      – Słuchajcie – odezwał się. – Niestety, mam złe wiadomości. Anselm odszedł.

      Rozległ się szmer zdziwienia. Anselm Weber był dyrektorem szkoły i lojalnym komunistą, bo tylko tacy mogli piastować to stanowisko. Najwyraźniej jednak zachodnioniemiecki dobrobyt i swoboda wzięły górę nad zasadami.

      – Będę go zastępował, dopóki nie zostanie wyznaczony nowy dyrektor – ciągnął Bernd. Rebecca, podobnie jak reszta kadry dydaktycznej, wiedziała, że to on powinien zarządzać placówką, ponieważ ma odpowiednie kwalifikacje i umiejętności. Jednak był wykluczony z racji tego, że nie wstąpił do Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec, która w istocie była partią komunistyczną.

      Z tego samego powodu także Rebecca nie miała szans, by zostać dyrektorką. Anselm prosił ją, żeby zapisała się do partii, lecz nawet o tym nie myślała. Jej zdaniem to byłoby tak, jakby zamieszkała w szpitalu psychiatrycznym i udawała, że wszyscy pensjonariusze są zdrowi na umyśle.

      Bernd wyłuszczał zaistniałą sytuację, ona zaś zastanawiała się, kiedy zostanie mianowany nowy dyrektor. Za rok? Jak długo potrwa kryzys? Nikt tego nie wiedział.

      Przed pierwszą lekcją zajrzała do swojej przegródki pocztowej, ale nic w niej nie było. Korespondencja jeszcze nie dotarła. Może listonosz również wyemigrował do Niemiec Zachodnich.

      List, który miał wywrócić jej życie do góry nogami, wciąż był w drodze.

      Na pierwszych zajęciach omawiała rosyjski poemat Jeździec miedziany z liczną grupą siedemnasto- i osiemnastolatków. Lekcję taką prowadziła rok w rok, odkąd została nauczycielką. Jak zawsze podsuwała uczniom radziecką interpretację ideologiczną, tłumacząc, że w obliczu konfliktu między dobrem osobistym a powinnością społeczną autor wiersza, Aleksander Puszkin, opowiada się po stronie tej drugiej.

      W czasie przerwy obiadowej wzięła kanapkę i poszła do gabinetu dyrektora. Usiadła przy dużym biurku naprzeciwko Bernda i popatrzyła na półkę z tanimi glinianymi popiersiami: znalazły tam miejsce podobizny Marksa, Lenina oraz przywódcy wschodnioniemieckiej partii komunistycznej Waltera Ulbrichta. Bernd podążył za spojrzeniem koleżanki.

      – Szczwany lis z tego Anselma – rzucił z uśmiechem. – Przez całe lata udawał prawowiernego, a teraz fru!, i już go nie ma.

      – A ciebie nie kusi? – zaciekawiła się Rebecca. – Rozwiodłeś się, nie masz dzieci ani innych zobowiązań.

      Bernd rozejrzał się, jakby podejrzewał, że ktoś może słuchać rozmowy. Potem wzruszył ramionami.

      – Myślałem o tym, bo kto nie myślał? A ty? Przecież twój ojciec pracuje w Berlinie Zachodnim, prawda?

      – Tak, ma fabrykę telewizorów. Ale mama jest zdecydowana, by zostać na Wschodzie. Powiada, że problemy trzeba rozwiązywać, a nie przed nimi uciekać.

      – Poznałem ją, prawdziwa z niej tygrysica.

      – To prawda. Poza tym dom, w którym mieszkamy, należy do rodziny od pokoleń.

      – A co na to twój mąż?

      – Poświęca się pracy.

      – W takim razie nie muszę się obawiać, że cię stracę. To dobrze.

      – Bernd… – zaczęła Rebecca i zawahała się.

      – No, wyduś to.

      – Mogę ci zadać osobiste pytanie?

      – Naturalnie.

      – Odszedłeś od żony, bo miała romans.

      Bernd zesztywniał, ale odpowiedział:

      – Owszem.

      – Jak się dowiedziałeś?

      Skrzywił się, jakby poczuł nagły ból.

      – Wolisz, żebym nie pytała? – zaniepokoiła się Rebecca. – To zbyt osobiste?

      – Tobie mogę powiedzieć – odparł. – Spytałem wprost i przyznała się.

      – Dlaczego zacząłeś ją podejrzewać?

      – Świadczyło o tym wiele drobnostek…

      – Na przykład dzwoni telefon – wpadła mu w słowo Rebecca – ty odbierasz i przez kilka sekund nikt się nie odzywa, a potem rozłącza.

      Bernd potwierdził skinieniem głowy.

      – Małżonek drze kartkę na drobne kawałeczki i spuszcza w sedesie – ciągnęła. – W weekend ktoś wzywa go na niezapowiedziane zebranie. Wieczorami pisze coś przez dwie godziny i nie chce ci pokazać.

      – Ojej – odezwał się ze smutkiem Bernd. – Ty mówisz o Hansie.

      – Ma kochankę, prawda? – Rebecca odłożyła kanapkę, straciła apetyt. – Powiedz mi, co o tym sądzisz, ale szczerze.

      – Przykro mi.

      Bernd pocałował ją kiedyś; to było przed czterema miesiącami, w ostatni dzień semestru jesiennego. Żegnali się i życzył jej wesołych świąt Bożego Narodzenia, a potem ujął ją lekko za ramię, nachylił głowę i pocałował w usta. Poprosiła, by nigdy więcej tego nie robił, i oznajmiła, że nadal chce się z nim przyjaźnić. W styczniu oboje wrócili do pracy i udawali, że nic się nie wydarzyło. Parę tygodni później Bernd powiedział jej nawet, że umówił się na randkę z wdową rówieśniczką.

      Rebecca nie zamierzała rozbudzać w nim nadziei, wiedząc, że nie zdoła ich spełnić, lecz Bernd był jedyną osobą, z którą mogła porozmawiać poza rodziną, a tej na razie nie chciała martwić.

      – Byłam pewna, bardzo pewna, że Hans mnie kocha – wyznała z oczami pełnymi łez. – Bo ja go kocham.

      – Może on też cię kocha. Niektórzy mężczyźni po prostu nie potrafią oprzeć się pokusie.

      Rebecca nie wiedziała, czy Hans jest zadowolony z ich pożycia intymnego. Nigdy się nie skarżył, ale kochali się mniej więcej raz w tygodniu; ona uważała, że to za rzadko jak na nowożeńców.

      – Ja tylko pragnę własnej rodziny, takiej jak rodzina mamy, w której wszyscy znajdują miłość, wsparcie i poczucie bezpieczeństwa – tłumaczyła. – Myślałam, że mogę to mieć z Hansem.

      – Może nadal jest to możliwe – zauważył Bernd. – Romans nie musi oznaczać końca małżeństwa.

      – W pierwszym roku związku?

      – To źle wróży, zgadzam się.

      – Co mam robić?

      – Musisz go o to zapytać. Może się przyzna, może zaprzeczy, ale będzie wiedział, że jesteś świadoma tego, że coś się dzieje.

      – I co potem?

      – A czego byś chciała? Rozwieść się z nim?

      Pokręciła głową.

      – Nigdy bym nie odeszła. Małżeństwo to przyrzeczenie. Trzeba go dotrzymywać nawet wbrew własnym skłonnościom, a nie tylko wtedy, gdy ci to pasuje. Właśnie taki jest jego sens.

      – Ja postąpiłem zupełnie