Ken Follett

Krawędź wieczności


Скачать книгу

      – Zrujnowałeś mi życie, ty bandyto ze Stasi!

      Jedna z kobiet stojących na chodniku parsknęła szyderczym śmiechem. Wściekły Hans rozejrzał się, usiłując zlokalizować jego źródło, ale na próżno. To, że ktoś się z niego naigrawał, było najgorszą z tortur.

      – Odłóż makietę, zdziro! – pieklił się. – Pracowałem nad nią cały rok!

      – A ja przez rok walczyłam o nasze małżeństwo – odcięła się i uniosła makietę.

      – Rozkazuję ci! – wrzasnął.

      Z wysiłkiem wysunęła model za parapet i puściła.

      Odwrócił się w locie tak, że sklejka znalazła się u góry, a kwadryga na dole. Spadał długo, Rebecca miała wrażenie, że czas na chwilę stanął. A potem makieta rąbnęła w chodnik z odgłosem przypominającym zgniatanie papieru. Zapałki rozprysły się na wszystkie strony, fragmenty konstrukcji spoczęły bezładnie na mokrym betonie. Sklejka leżała nieruchomo, wszystko, co wcześniej na niej było, zniknęło jak zdmuchnięte.

      Hans przez dłuższą chwilę gapił się na resztki makiety z rozdziawionymi ustami.

      Potem się opanował i wyciągnął palec w stronę Rebekki.

      – Zapamiętaj moje słowa – rzekł zimnym głosem, który nagle ją przeraził. – Pożałujesz tego! Ty i twoja rodzina! Będziecie tego żałowali do końca swoich dni. Przyrzekam.

      Wsiadł do samochodu i odjechał.

      ROZDZIAŁ 2

      Na śniadanie matka podała George’owi Jakesowi naleśniki z borówkami i bekon z płatkami.

      – Jeśli pochłonę to wszystko, będę musiał przejść do wagi ciężkiej – oznajmił George, który ważył prawie osiemdziesiąt kilogramów i był gwiazdą zapaśniczej reprezentacji Harvardu w wadze półśredniej.

      – Jedz do syta i daj sobie spokój z zapasami – odparła. – Nie wychowałam cię, żebyś został tępym mięśniakiem. – Usiadła naprzeciwko niego przy stole w kuchni i nasypała płatków na talerz.

      Wiedziała, że George nie jest tępakiem. Niebawem miał ukończyć harwardzki wydział prawa. Zaliczył egzaminy końcowe i był niemal pewny, że je zdał. Teraz przyjechał do skromnego podmiejskiego domku matki w hrabstwie Prince George w Marylandzie nieopodal Waszyngtonu.

      – Chcę zachować dobrą kondycję – wyjaśnił. – Może zostanę trenerem szkolnej reprezentacji w zapasach.

      – Pozazdrościć pomysłu.

      Spojrzał na nią czule. Jacky Jakes miała kiedyś urodę; widział jej zdjęcia z czasów, gdy była nastolatką i marzyła o karierze filmowej. Nadal wyglądała młodo, jej skóra o barwie ciemnej czekolady się nie marszczyła. „Dobra czerń nie pęka”, mawiały murzyńskie kobiety. Jednakże usta uśmiechające się szeroko na starych zdjęciach teraz przybrały wyraz posępnej determinacji. Nie została aktorką, może nigdy nie miała szans. Nieliczne role czarnych kobiet na ogół przypadały ślicznotkom o jasnej cerze. Tak czy inaczej, jej kariera dobiegła końca, zanim się zaczęła, gdy w wieku szesnastu lat zaszła w ciążę. Urodziła George’a i jej twarz zmąciła troska, ponieważ przez dziesięć lat musiała go samotnie wychowywać. Pracowała jako kelnerka, mieszkała w malutkim domku na tyłach Union Station i wpajała synowi, że musi pracować, uczyć się i zabiegać o szacunek.

      – Kocham cię, mamo, ale i tak pojadę na Rajd Wolności.

      Zacisnęła usta z dezaprobatą.

      – Masz dwadzieścia pięć lat – odparła po chwili. – Zrobisz, jak zechcesz.

      – Wcale nie. Każdą ważną decyzję, którą podjąłem, najpierw omówiłem z tobą. I pewnie zawsze tak będzie.

      – Ale mnie nie słuchasz.

      – Nie zawsze. Mimo to jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam, nie wyłączając tych, które poznałem na Harvardzie.

      – A teraz mi słodzisz – odparła Jacky, lecz syn widział, że sprawił jej przyjemność.

      – Mamo, Sąd Najwyższy orzekł, że segregacja w autobusach międzystanowych i na dworcach jest sprzeczna z konstytucją, ale południowcy mają to za nic. Musimy jakoś zareagować!

      – I myślisz, że przejazdy autobusami coś zmienią?

      – Wsiądziemy tu, w Waszyngtonie, i pojedziemy na Południe. Zajmiemy miejsca na przodzie, będziemy korzystali z poczekalni tylko dla białych i prosili, by nas obsłużono w barach dla białych, a kiedy ktoś odmówi, powiemy mu, że prawo jest po naszej stronie, a on je haniebnie łamie.

      – Synku, wiem, że masz rację, nie musisz mi tego tłumaczyć. Rozumiem konstytucję, ale jak sądzisz, co się stanie?

      – Prędzej czy później nas aresztują, dojdzie do procesu i będziemy publicznie bronić swoich praw.

      Jacky pokręciła głową.

      – Chciałabym wierzyć, że pójdzie wam tak łatwo.

      – Co masz na myśli?

      – Dorastałeś jako dziecko uprzywilejowane – zauważyła. – W każdym razie tak było od czasu, gdy twój biały ojciec pojawił się w naszym życiu. Miałeś wtedy sześć lat. Nie wiesz, jaki jest świat większości kolorowych.

      – Przykro mi, że tak mówisz – odparł George. Czarni aktywiści wielokrotnie mu to wypominali, aż krew się w nim gotowała. – Biały bogaty dziadek płaci za moje wykształcenie, ale to nie czyni mnie ślepym. Wiem, co się dzieje obok.

      – W takim razie wiedz i to, że aresztowanie wcale nie jest najgorszą rzeczą, jaka może cię spotkać. A jeśli sprawy potoczą się naprawdę źle?

      George zdawał sobie sprawę, że matka ma rację. Uczestnicy Rajdów Wolności narażali się na coś gorszego niż więzienie. Chciał ją jednak uspokoić.

      – Odbyłem zajęcia z biernego oporu. – Wszyscy, którzy mieli uczestniczyć w Rajdach Wolności, byli doświadczonymi bojownikami. Poza tym przechodzili specjalne szkolenie, jego program obejmował rodzaj psychodramy, w której wcielano się w różne role. – Biały facet udający brutala przezywał mnie czarnuchem, popychał i szturchał, a potem wywlókł z sali za nogi. Pozwoliłem mu na to, chociaż mogłem jedną ręką wyrzucić go przez okno.

      – Kto to był?

      – Aktywista, bojownik o prawa obywatelskie.

      – A więc to nie było naprawdę.

      – Jasne, że nie. Grał swoją rolę.

      – No dobrze. – Jacky westchnęła. George wiedział, że myśli coś przeciwnego.

      – Nic mi nie będzie, mamo.

      – Nie powiem już ani słowa. Zjesz te naleśniki?

      – Spójrz na mnie – odparł George. – Mam kaszmirowy garnitur, krótko ostrzyżone włosy i buty wyglansowane tak, że można się w nich przeglądać. – George sam z siebie ubierał się elegancko na co dzień, lecz uczestników Rajdów Wolności instruowano, że mają budzić szacunek swoją prezencją i ubiorem.

      – Wyglądasz bardzo dobrze, tylko to kalafiorowate ucho. – George zniekształcił sobie prawe ucho za sprawą zapasów.

      – Kto chciałby zrobić krzywdę takiemu miłemu kolorowemu chłopcu?

      – Nawet sobie nie wyobrażasz… – zaczęła z nagłym gniewem Jacky. – Ci biali na Południu, oni… – George z przerażeniem zobaczył łzy