Jacek Ostrowski

Zaginiona kronika


Скачать книгу

pierwszy raz natknąłem się na imię Gracjan. To był oprych do zadań specjalnych. Zabijał lub porywał oponentów papieża, a nagrodą było rozgrzeszenie.

      – Nie robił tego za pieniądze?

      – Nie, dla niego nagrodą był sam akt odebrania komuś życia.

      – A jednak wariat, prawdziwy psychopata.

      – Może i tak. On święcie wierzył, że to, co robi, czyni ku chwale Chrystusa.

      – Chcesz powiedzieć, że powrócił z zaświatów? Nawet jeśli tak, to kogo ma zamordować? Przecież ten, na którego dostał ostatnie zlecenie, od dawna już nie żyje. To jakiś absurd.

      – Nie wiem, może ma inne zadanie. Nie wykluczam i takiego scenariusza.

      – Wybacz, ale teraz mnie rozśmieszyłeś. Nic się nie zmieniłeś przez te lata. Wierzysz, że zmartwychwstał?

      – Ty wierzysz, że Jezus to uczynił, wierzysz w niebo i piekło, wierzysz w anioły i demony, a kpisz, kiedy mówię, że być może Gracjan znów pojawił się na Ziemi, żeby czynić zło? Brak ci konsekwencji w myśleniu, mój przyjacielu. Twoja wiara jest wybiórcza, a co za tym idzie, gówno warta. Panie Boże, wybacz mi to określenie, ale nie mogłem się opanować. – Opat uczynił ręką znak krzyża.

      Toscanii przemilczał tę zgryźliwość.

      – Dobra. Moja wiara tu nie ma nic do rzeczy. Co radzisz? Zawiadomić policję?

      – Broń Boże. Oni tu nic nie wskórają. Przede wszystkim trzeba ustalić, jaką Gracjan miał ostatnią misję, ale tu ci nie pomogę, nie mam wstępu do watykańskich archiwów. Zleć swoim ludziom, żeby przeszukali wszystko, co dotyczyło Kaliksta Drugiego. Coś tam musi być. Działaj roztropnie, bo nie wiadomo, kiedy Gracjan uderzy i w kogo. Jeśli jest z innego świata, to zwykłe metody tu nic nie poradzą.

      – No tak, stara śpiewka, pewnie egzorcyzmy – mruknął Toscanii z przekąsem.

      Opat na to nie zareagował, jedynie na jego twarzy zagościł dziwny, tajemniczy uśmieszek.

      PŁOCK

      Jacka obudził dzwonek do furtki. Monika dalej spała. Wyjrzał przez okno i zobaczył, że na chodniku stoi jakiś mężczyzna.

      Ubrał się pośpiesznie i wyszedł przed dom. Teraz mógł się tamtemu dokładnie przyjrzeć. Wysoki, barczysty, włosy krótkie, wiek około czterdziestu lat, twarz ukryta pod czerwoną maseczką, wyglądał na policjanta.

      – Sierżant Kowalski – przedstawił się. – Pan jest Jacek Krawczyk?

      – Zgadza się. Co się stało?

      – Chciałbym z panem zamienić kilka słow. To jest dość pilna sprawa.

      – Proszę do środka. – Wpuścił funkcjonariusza na posesję. – Moja przyjaciółka jeszcze śpi, lepiej jej nie budźmy, porozmawiajmy tutaj. – Wskazał ręką ławkę przed domem.

      – To dobrze, bo przynoszę bardzo złe wieści. Porucznik Janusz Fabiański nie żyje. Dziś rano znaleziono jego zwłoki, a właściwie to, co z nich zostało.

      – Nie! – Usłyszeli głośny krzyk. To Monika stała w progu domu cała roztrzęsiona i blada. Nagle odwróciła się i z głośnym płaczem wbiegła do środka.

      Jacek chciał podążyć za nią, ale policjant złapał go za rękę.

      – Proszę poczekać. Musicie się stąd wynosić, i to już. Zabójca przypuszczalnie zna wasz adres i zapewne niebawem się tu zjawi. Możemy postawić kilku policjantów przed domem, ale nie ma gwarancji, że was przed nim uchronią. Wyjedźcie gdzieś w Polskę i przez jakiś czas do nikogo się nie odzywajcie.

      – Nie ma mowy, ja nigdzie się nie ruszam – odparł Jacek zdecydowanym głosem – a z Moniką porozmawiam. Spróbuję ją namówić do wyjazdu.

      – Nie mogę pana do tego zmusić, ale proszę się zastanowić. Dam panu moją wizytówkę. Patrol może was odwieźć nawet do Kutna na dworzec.

      Jacek odprowadził policjanta do furtki i poszedł do Moniki.

      Siedziała w fotelu i płakała. Podał jej świeżą chusteczkę i usiadł tuż przy niej.

      – Wyjeżdżasz. Sprawy zabrnęły za daleko. I tak bardzo dużo dla mnie zrobiłaś, ale na tym koniec. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby ci się coś złego przytrafiło – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.

      – Jacek, ale dlaczego on zabił Janusza? Czego od nas chce?

      Monika od nowa się rozbeczała.

      – Nie mam pojęcia, ale się już niebawem dowiem. Domyślam się, że zna nasz adres, i to od pierwszego dnia. Mimo to nie zrobił nikomu z nas krzywdy, a to znaczy jedno: on nas potrzebuje. Policja odwiezie cię do Kutna i stamtąd pojedziesz w sobie tylko znanym kierunku. Masz się ze mną nie kontaktować, najlepiej nie bierz ze sobą telefonu, żeby cię nie korciło, by dzwonić. Zgoda?

      Jedynie kiwnęła głową. Przetarła ręką oczy i poszła do łazienki jakoś się ogarnąć.

      Monika wyjechała jeszcze przed południem. Popłakała się przy pożegnaniu. Jackowi też było smutno. Przez te dwa szalone dni trochę przeszli razem.

      Wieczorem Jacek udał się na spotkanie z bandytą. Trafił tam bez problemu, charakterystyczna kamienica była kompletnie pozbawiona tynku. W środku okropnie zdewastowana, nawet kable wyrwano ze ścian.

      „Fajną chatę sobie wytrzasnął” – pomyślał Jacek z kpiną. Obszedł budynek i nic, dopiero kiedy zszedł poniżej parteru, usłyszał jakieś odgłosy.

      Zajrzał do ostatniej piwnicy. Zobaczył go, siedział na jakiejś skrzynce, odwrócony tyłem do niego. Musiał usłyszeć kroki Jacka, bo wstał i zwrócił się do niego twarzą.

      – Jesteś punktualny – odezwał się. Głos miał nieprzyjemny, szorstki, z obcym akcentem.

      – Zawsze. Czego chcesz ode mnie? Wyłóż karty na stół. Znudziła mi się ta zabawa w kotka i myszkę.

      – Hardy jesteś. To dobrze, nie lubię mięczaków. Chcę, żebyś szukał dla mnie kronik tego psa, Anonima. Jak je znajdziesz, to zniknę z twojego życia.

      – A skąd ja ci je wezmę? Przecież zginęły siedemset lat temu. To jest nierealne żądanie. Tak samo mógłbyś żądać ode mnie, żebym ci znalazł arkę Noego.

      – One gdzieś tu są i ty mi je znajdziesz. Inaczej zabawię się po swojemu z twoją kobietą. Dobrze się zastanów, zanim odmówisz. Już wiesz, że ze mną się nie pogrywa.

      – Myślałem, że chcesz sztylet? – powiedział Jacek, gdy nagle go oświeciło. – Z tym sztyletem to była ściema. Zwabiłeś mnie. Czemu akurat mnie?

      – Widzę, że jesteś nie tylko hardy, ale bystry. To, co o tobie mówią, to jednak prawda. Jeśli chodzi o sztylet, to na początku był zwykły przypadek, mogło trafić na innego kolekcjonera, ale ty najszybciej zwietrzyłeś okazję.

      – Posłuchaj, moje poprzednie śledztwa to pikuś przy tym, czego ty ode mnie oczekujesz. Jak mam tego szukać, nie mając żadnego tropu? Odpowiedz mi.

      – Coś wymyślisz. Życie twojej kobiety za kroniki. To powinno pobudzić twój umysł.

      – Co w nich takiego jest, że cię tak rozpalają?

      – To nie twoja sprawa. Znajdź je, a teraz się wynoś.

      Jacek, opuściwszy kamienicę, udał się na starówkę, dzierżąc w dłoni kartkę z adresem płockiego bibliofila.

      Akurat przed ratuszem świętowano stulecie obrony miasta przed bolszewikami, kręciło się tam mnóstwo ludzi. Nie każdy miał maskę, nie mówiąc już o utrzymaniu odpowiednich odstępów. Chyba ciut zapomnieli o koronawirusie.

      Budynek