Jacek Ostrowski

Zaginiona kronika


Скачать книгу

dwd945q557dgb7d4g5bede1aa8cd0.jpg" alt="Zaginiona kronika"/>

      Spis treści

      Karta redakcyjna

      Dedykacja

      Prolog

      ZAGINIONA KRONIKA

      Epilog

      Redakcja

      Monika Orłowska

      Korekta

      Bożena Sigismund

      Projekt graficzny okładki

      Mariusz Banachowicz

      Zdjęcie wykorzystane na okładce

      © Iam Os/Unsplash

      © Ana Martinez de Mingo/Shutterstock

      Skład i łamanie

      Agnieszka Kielak

      © Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2020

      © Copyright by Jacek Ostrowski, Warszawa 2020

      Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

      Wydanie pierwsze

      ISBN 978-83-66644-39-7

      Wydawca

      Agencja Wydawniczo-Reklamowa

      Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

      ul. Borowskiego 2 lok. 24

      tel. 22 416 15 81

      03-475 Warszawa

      [email protected] www.skarpawarszawska.pl

      Konwersja: eLitera s.c.

      Książkę tę dedykuję mojej ukochanej żonie,

      która wspierała mnie dzielnie

      w tym szalonym przedsięwzięciu.

      .

      Wszystkie wydarzenia historyczne wymienione w tej książce oraz postacie, daty i miejsca są prawdziwe.

      Natomiast wszystkie postacie współczesne są wymyślone przez autora, a ich ewentualne podobieństwo do kogokolwiek jest zupełnie przypadkowe i niezamierzone.

      PROLOG

      Susza w Polsce trwała już od kilku lat. Stan wód z roku na rok zmniejszał się coraz bardziej, widmo jej braku zaglądało coraz śmielej Polakom w oczy. Szczególnie na Wiśle sytuacja była ciężka, a w Warszawie wyglądało to wręcz tragicznie.

      Z nurtu rzeki zaczęły się wyłaniać wielkie ławice piasku i błota.

      W końcu władze miasta zdecydowały się na drastyczne kroki, postanowiono poradzić sobie z płyciznami w prosty i dość skuteczny sposób. Na brzeg zjechały wielkie koparki na gąsienicach i zaczęły ryć dno, a dziesiątki wywrotek wywoziły piach.

      Nie było łatwo, co chwila należało prace wstrzymywać, a to przez najróżniejsze znaleziska, jedne bardziej, inne mniej ważne.

      Wydobyto zabytkowe rzeźby zrabowane przez Szwedów podczas słynnego potopu szwedzkiego, sporo elementów samolotów i dwa ruskie czołgi, czyli pozostałości po drugiej wojnie światowej.

      Po tygodniu z dna wykopano wielką bryłę torfu, z której, ku przerażeniu robotników, wystawała ludzka ręka. W oczy rzucał się dziwny tatuaż na nadgarstku. Składał się z trzech swastyk, których granice były ułożone w okrąg tworzący obraz słońca.

      Prace wstrzymano, wezwano policję i prokuratora. Obiekt pocięto ostrożnie na mniejsze kawałki, tak żeby wydobyć zwłoki, po czym przetransportowano je do miejskiego prosektorium. Tam miały czekać na sekcję, ale zanim do niej doszło, trup ku zaskoczeniu policji w tajemniczy sposób zniknął.

      Przeprowadzono bardzo wnikliwe śledztwo, przesłuchano wszystkich mających jakikolwiek kontakt z nieboszczykiem, ale mimo to zwłok nie odnaleziono. Tak, jakby się rozpłynęły w powietrzu.

      Po kilku miesiącach przysłowiowego dreptania w miejscu dochodzenie umorzono, sprawa trafiła do archiwum.

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Minął rok.

      Na Żoliborzu stała zapuszczona piętrówka. Chwasty sięgały okien, szyby zostały częściowo powybijane, a te, co jeszcze tkwiły w przegniłych ramkach, nie pamiętały wody i trudno było coś przez nie dojrzeć. Metalowe ogrodzenie, krwistoczerwone od wszechobecnej rdzy, wyglądało tak, jakby się miało za chwilę rozpaść. Na furtce wisiał łańcuch, a spinała go wielka staroświecka kłódka.

      Sąsiedzi dobrze znali ten dom, mijając go, przechodzili na drugą stronę ulicy. Czasem zerkali z lękiem w jego okna i szeptali sobie do ucha niestworzone historie z nim związane.

      Nikt tu nikogo nie widział od lat, nikt nieproszony nie odważył się przekroczyć jego progu.

      Pewnej nocy, tuż przed północą, na posesję wtargnęło dwóch wyrostków. Rozpruli siatkę, łomem wyłamali zamek u drzwi i weszli do środka.

      Długo tam nie zabawili. Po kwadransie uciekli w wielkim popłochu, z głośnym krzykiem.

      Jeden z nich wskoczył do odjeżdżającego tramwaju, drugi nie zdążył. Pobiegł między pobliskie bloki, żeby tam się skryć.

      Następnego dnia znaleźli go w czyjejś piwnicy, miał poderżnięte gardło, a twarz zastygła mu w tak potwornym wyrazie, jakby tuż przed śmiercią ujrzał prawdziwego upiora.

      W innej części Warszawy, nieopodal Pola Mokotowskiego, mieszkanie na trzecim piętrze jednego z wieżowców zajmował Jacek Krawczyk, trzydziestopięcioletni dziennikarz, historyk z zamiłowania i tropiciel zagadek z przeszłości. Mężczyzna bezdzietny, od pięciu lat rozwiedziony.

      – Znów pada, co za przeklęta pogoda! – mruknął Krawczyk pod nosem, zamknął z łoskotem okno i podszedł do biurka, na którym stał komputer z wielkim monitorem. Czas zajrzeć na portal aukcyjny.

      Szperanie było jego hobby. Od wielu lat myszkował po internecie w poszukiwaniu skarbów. Niestety, wciąż bez spektakularnego sukcesu.

      Inni coś znajdowali – a to obraz wybitnego malarza za psie pieniądze, a to komodę pamiętającą cesarza Napoleona za pół ceny czy wazę z czasów dynastii Ming półdarmo. Tylko on nigdy nic ciekawego nie miał w koszyku. Niemniej jednak nie tracił nadziei, codziennie włączając komputer, myślał: „może tym razem będzie lepiej”.

      Przeglądanie zawsze zaczynał od swojego konika, portalu poświęconego białej broni. Przez ostatnie kilkanaście lat zgromadził dość sporą jej kolekcję.

      Częściowo to przez nią Doroty i jego drogi się rozeszły. Żona miała serdecznie dość żelastwa w pawlaczach, pod stołem, pod łóżkiem, a nawet za sedesem. Kilka razy spadło jej coś ciężkiego na głowę, a raz została lekko ranna i wymagała kilkudniowej hospitalizacji.

      Wtedy przelała się czara goryczy.

      Któregoś razu Dorota pojechała na sympozjum do Gdańska, zauroczyła się kolegą po fachu, może dlatego, że nie miał żadnego hobby, i klamka zapadła.

      Żona Krawczyka wróciła do Warszawy i powiedziała: „dość!”, po czym spakowała walizy i tyle ją widział.

      Tym sposobem Jacek został sam.

      Teraz mijała trzecia godzina poszukiwań i nic. Lewą ręką mieszał bodajże czwartą kawę, prawą trzymaną na myszy przewijał