Jacek Ostrowski

Zaginiona kronika


Скачать книгу

rozumu.

      Teraz należało sprawdzić, czy aby nie zginął z czyjejś kolekcji. To było bardzo stresujące zadanie. Z duszą na ramieniu usiadł przez komputerem, wszedł na odpowiedni portal i rozpoczął poszukiwania.

      Po godzinie odetchnął z ulgą, nikt nie zgłosił zaginięcia, sztylet okazał się „czysty”.

      Był cały w euforii, wreszcie szczęście mu dopisało. Wcześniej miał kilka wpadek, parę, wydawałoby się legalnych, zakupów musiał zwrócić właścicielom. Raz nawet stracił osiem tysięcy złotych, a to była dla jego kieszeni bardzo bolesna strata.

      Ponownie wziął sztylet w ręce.

      – Śliczny jesteś, skurczybyku – szepnął.

      Wstał od stołu i poszedł schować go do skrytki za szafą. Tam trzymał wszystkie swoje skarby, dokumenty, pieniądze i inne artefakty. Dostęp do niej był sprytnie zamaskowany, ewentualny włamywacz musiałby się dobrze nagłowić, żeby ją odkryć.

      Tego dnia Jacek wybrał się do redakcji i bardzo długo mu tam zeszło. Przez pandemię nazbierało się sporo zaległości, niestety nie wszystko dało się załatwić zdalnie.

      Ściemniało się już, kiedy wracał.

      Na trawniku przed domem zobaczył Lunę, była i jej pani. Przechadzała się, trzymając smycz w ręku. Dziś wyglądała jeszcze śliczniej niż zwykle. Poczuł silne łomotanie serca. Cholera, to jednak prawda, że stara miłość nie rdzewieje.

      – Dobry wieczór! – Uśmiechnął się szeroko.

      – Cześć – odparła i schyliła się, żeby uwiązać psa.

      Zadzwonił jej telefon i zaczęła z kimś rozmawiać.

      Nic tu po nim. Rad nierad poszedł do domu.

      Wjechał windą na trzecie piętro.

      Drzwi do jego mieszkania były naprzeciwko windy, więc od razu zauważył mnóstwo głębokich zarysowań na futrynie, ewidentne ślady włamania. Był przerażony. Ktoś się nie patyczkował, za pomocą łomu wyrwał zamki i wyważył drzwi z zawiasów.

      Przesunął je po cichu na bok i zastygł w bezruchu.

      Co tu robić? Przecież tam ktoś jeszcze mógł być. Zaczął nasłuchiwać, ale w mieszkaniu było cicho, żadnych, nawet najmniejszych, szmerów. Z duszą na ramieniu powoli zakradł się do środka.

      Wszystko było wywrócone do góry nogami, szuflady wyrwane z regałów i opróżnione, krzesła poprzewracane, nawet spłuczka rozmontowana. Cennych grafik przedstawiających starą Warszawę też nie oszczędzono i pozbawiono je ram.

      Z mocno bijącym sercem podszedł do szafy, by po chwili odetchnąć z ulgą – skrytki nie splądrowano, na szczęście.

      Załamany rozmiarem szkód, usiadł w fotelu. Miał wielką pustkę w głowie. „Co teraz robić? Wezwać policję, ale po co?” – zastanawiał się. I tak nikogo nie złapią, a zarwie pół nocy.

      Kto zadał sobie sporo trudu, żeby tu wejść i nic nie zabrać? Może ktoś go spłoszył, to było jedyne rozsądne wyjaśnienie.

      Zadzwonił telefon. Jacek spojrzał na wyświetlacz, nie znał tego numeru.

      – Słucham?

      – Musimy się spotkać – powiedział męski głos.

      – Kto mówi?

      – Kupiłeś pan ode mnie sztylet, chcę go z powrotem, i to pilnie.

      Teraz poznał głos chłopaka.

      – Jak to z powrotem? – Zaśmiał się. – Zapłaciłem tyle, ile żądałeś. Nie można tak sobie anulować transakcji. Tak to nie działa, kolego.

      – Muszę go mieć z powrotem. Koniecznie!

      Nagle Jacka oświeciło.

      – To ty mi splądrowałeś mieszkanie! Szukałeś sztyletu, nie znalazłeś, więc dzwonisz. To jest bezczelność. Zaraz powiadomię policję! – Zaczynał się coraz bardziej unosić.

      – Nie spinaj się, facet, zapłacę za zniszczenia i dam pięć stówek za nóż. Muszę go mieć z powrotem. To gardłowa sprawa.

      – Komu go zwędziłeś? Gorszemu bandziorowi od siebie, że teraz srasz w gacie ze strachu?

      – Nieważne, komu go zajebałem. Facet, oddaj mi nóż, bo marnie skończysz.

      – Grozisz mi? Chyba żartujesz?

      – Nie grożę, ale dobrze radzę. Jak właściciel nie odzyska go ode mnie, to przyjdzie po niego do ciebie. Wierz mi, z nim nie ma żartów. Wczoraj zabił mojego kumpla, zaszlachtował go jak świniaka. – Chłopakowi zaczął się łamać głos. – Proszę, oddaj mi ten nóż.

      To już było błaganie.

      Jacek czuł, że to nie przelewki, że sprawa jest naprawdę gruba. Chcąc nie chcąc w nią wdepnął. Poczuł lęk, ale przecież nie chciał się pozbyć tak cennej zdobyczy.

      – Przyjdź do mnie, to pogadamy – zaproponował po dłuższym zastanowieniu.

      – Zaraz będę.

      Musiał krążyć po okolicy, bo pojawił się po kilku minutach. Nieśmiało wszedł do środka. Jakoś brak mu było tej nieśmiałości, kiedy pruł zamki. Płochliwie rozejrzał się po mieszkaniu.

      – Może weźmiesz się do porządków? – warknął Jacek i postawił krzesło. Tamten bez słowa sięgnął po następne.

      – Kiedy naprawisz mi drzwi, a może zapłacisz za nie? Oczekuję jakiejś deklaracji.

      – Wszystko zrobię, ale niech pan odda mi ten przeklęty nóż. – Z kieszeni wyjął plik banknotów. Odliczył pięć stuzłotowych. Wyciągnął rękę w stronę Jacka. – Wystarczy?

      – Komu go zwędziłeś? Mów szczerze. Chyba mi się to należy.

      – Nie wiem, kim on jest. Chata stała pusta od lat. Prosiła się, żeby ją wyczyścić. Poszliśmy z Marcinem, z moim kumplem. Weszliśmy przez okno, wszędzie pełno pajęczyn, wydawało się, że to prosty włam. Złapaliśmy to, co da się szybko spylić, i chcieliśmy wiać, kiedy się pojawił. Nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, bo drzwi wejściowe były zamknięte. Wystraszyliśmy się jak diabli. Rzuciliśmy łupy i wypierdalaliśmy stamtąd. Tamten ruszył za nami. Marcina dorwał w piwnicy jakiegoś bloku, ponoć rozpruł go jak prosiaka, ja uciekłem. Dziś zadzwonił do mnie. Nie mam pojęcia, skąd miał mój numer telefonu. Kazał odnieść kozik, bo inaczej i mnie załatwi. Dał mi czas do wieczora.

      – Czemu nie poszedłeś na policję? Przecież zabił ci kumpla.

      – Facet, chyba żartujesz? Nie kabluję psom. My swoje sprawy załatwiamy sami, między sobą.

      – No to czemu nie wziąłeś kumpli i, jak powiadasz, nie załatwiłeś tego po swojemu?

      – Kurwa, facet, ty wciąż nic nie rozumiesz. To nie jest zwykły frajer. Takiego się nie boję. Ten zaś wie o mnie takie rzeczy, że gdyby poszedł do glin, to ja bym nigdy z pierdla nie wyszedł. Skąd to wie? On musi być ze służb, od takich lepiej trzymać się z daleka. To są najgorsze bandziory.

      – A ty jesteś niewiniątko. – Jacek zaśmiał się sarkastycznie. – Może da się z nim dogadać? – spytał.

      Tamten spojrzał na niego jak na idiotę.

      – Panie, chyba nie wiesz pan, co mówisz. To jest jakiś psychol. Podrzucę mu ten nóż, to może się ode mnie odpierdoli. Inaczej skończę jak Marcin, i to na bank. Sześć stów? Dobra, dam tysiaka, tylko oddaj mi go pan – skamłał.

      Jacek wiedział, że musi się zgodzić. Nie chciał mieć chłopaka na sumieniu, ale i nie zamierzał zdradzić swojej skrytki.

      – Wyjdź