Jacek Ostrowski

Zaginiona kronika


Скачать книгу

usłyszał jakiś hałas. Zobaczył tego mężczyznę z bliznami. Nie czekał, wybiegł z domu.

      Jednego w tym momencie pragnął – być jak najdalej stąd. Nie oglądał się za siebie, tylko biegł. W duchu żarliwie się modlił, żeby silnik odpalił, żeby nie zrobił mu psikusa.

      Sam nie wiedział, kiedy dotarł do samochodu. Chyba ktoś tam na górze wysłuchał jego gorących modłów, bo silnik natychmiast zamruczał przyjemnie.

      Jacek wcisnął pedał gazu do deski i z piskiem opon ruszył z miejsca.

      Dopiero wtedy odważył się zerknąć do tyłu, i to jedynie przez lusterko.

      Ujrzał masywnego mężczyznę w długim, czarnym płaszczu. Stał bez ruchu na środku ulicy i patrzył w jego stronę.

      Jacek wpadł do domu jak burza. Musiał się napić. Sięgnął do barku. Walnął sobie setkę, wciąż myślał o tym, co stało się ledwie kwadrans temu. Nic z tego nie pojmował. To wszystko pewnie przez uderzenie w głowę, no bo jak to racjonalnie wyjaśnić? Znów sobie nalał.

      Zadzwonił telefon, ale na wyświetlaczu nie pokazał się numer dzwoniącej osoby.

      – Słucham.

      – Kpisz sobie ze mnie? Gdzie mój sztylet? Nawet nie wiesz, z kim zadarłeś. Jak chcesz jeszcze pożyć, to jedź do Płocka. Inaczej za dzień, może dwa, skończysz jak ten pod twoim oknem. Jeśli nie wierzysz moim słowom, to wyjrzyj na zewnątrz.

      Połączenie zostało przerwane.

      Jacek podszedł do okna. Na chodniku przed blokiem ktoś leżał. Sięgnął po lornetkę, teraz widział dobrze, to ten, który mu sprzedał sztylet. Poznał go od razu po tatuażach. Oczy miał otwarte, ale się nie ruszał. Ktoś podbiegł do niego, schylił się i zaczął krzyczeć, wołać pomocy. Po kilku minutach nadjechało pogotowie, później policja. Na koniec nieboszczyka ogrodzono czerwonym parawanem.

      „O co chodzi z tym Płockiem?” – zaczął się zastanawiać. Nie on pierwszy go tam wysyła.

      Nie ma na co czekać, w Warszawie robi się dla niego zbyt ciasno, musi wiać. Chwycił tylko najpotrzebniejsze rzeczy, wcisnął je do plecaka i wybiegł na ulicę. Przy zwłokach zebrał się tłumek gapiów. Minął ich i wtedy zderzył się z Moniką.

      Kobieta zatoczyła się, po czym przewróciła, uderzając głową o chodnik.

      – O cholera! Żyjesz? – krzyknął przerażony, widząc, że zalała się krwią.

      Nachylił się nad nią, by pomóc jej wstać.

      – Żyję. Nic mi nie jest – bąknęła, ale widać było, że jest ciut zamroczona i nie bardzo wie, co się z nią dzieje.

      Jacek z niepokojem patrzył na krew wyciekającą jej spomiędzy palców. Wciąż nerwowo zerkał po przechodniach, spieszył się, ale nie mógł jej tak tu zostawić. Coś musiał postanowić.

      – Odprowadzę cię do domu i opatrzę – rzekł głosem nieznoszącym sprzeciwu.

      – Będzie mi miło – szepnęła.

      Nawet nie wiedział, kiedy wsunęła mu rękę pod pachę i wsparła się na nim. Poszli w stronę jej bloku.

      Faktycznie, to było małe, płytkie rozcięcie, nawet nie do szycia, plaster z opatrunkiem załatwił sprawę.

      I tak oto zupełnie przypadkowo znalazł się w końcu u Moniki. Przeznaczenie?

      Rozglądał się po wnętrzu, urokliwe gniazdko sobie uwiła. Bardzo mu się tu podobało. Każdy szczegół był dobrany idealnie, meble w stylu prowansalskim, mnóstwo kwiatów, najwięcej storczyków. To pewnie od nich rozchodził się po mieszkaniu wspaniały aromat. W kącie na stoliku zobaczył maszynę do szycia, dziś już mało popularna umiejętność.

      Dorota nie miała takiego gustu. Wszystko kupowała jak najtańsze, najgorszego gatunku. Była bardzo oszczędna, wciąż się z nią o to pieklił, ale nic nie pomagało. Gadał jak do ściany.

      Nagle uwagę kobiety przykuł jego plecak.

      – Dokądś wyjeżdżasz? Urlop? Nic mi wcześniej nie wspominałeś.

      Wyglądała na zaniepokojoną. To było nawet miłe, ale nie mógł jej wyznać prawdy, należało coś zmyślić, na szybko jakiś kit wcisnąć.

      – Muszę na jakiś czas stąd zniknąć, zmienić klimat – odparł, co zresztą było zgodne z prawdą.

      – Czy to ma związek z mężczyzną?

      Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

      „O czym ona mówi? O kogo jej chodzi? Wzięła mnie za geja czy co?”

      – Nie rozumiem, o kim mówisz.

      – Uciekasz przed nim? – ciągnęła dalej.

      Rzucił jej niespokojne spojrzenie.

      – Przed nikim nie uciekam. Kogo masz na myśli?

      – Dziś jakiś mężczyzna zaczepiał twoich sąsiadów i wypytywał o ciebie. Nie wyglądał na przyjaciela. Byłam akurat z Luną na spacerze i przypadkowo usłyszałam rozmowę.

      – Jak wyglądał? Opisz go jakoś.

      – Nawet przystojny, w długim, ciemnym płaszczu, tylko ta twarz… Okropna. Mnóstwo na niej blizn. Wyglądał na gangstera. Można się go przestraszyć nawet w biały dzień.

      Jacek zbladł.

      – To on – wyrwało mu się.

      Spojrzała na niego czujnie.

      – Boże, widzę, że masz kłopoty! Czy to przez niego? Może mogę ci pomóc? Wiesz, że ja… Zamilkła w pół słowa, zmieszała się.

      – Co ja mam ci powiedzieć, jak sam nic z tego nie rozumiem? To jest tak popieprzone, że brak mi słów.

      – Spróbuj – starała się go zachęcić.

      – Jakiś świr mnie ściga. Wiem jedno: muszę stąd wiać, i to szybko. W przeciwnym razie mam przerąbane. To naprawdę nie są żarty, ten koleś, co leżał przed blokiem, to jego sprawka. To miało być dla mnie ostrzeżenie. Lepszego chyba nie potrzeba.

      – Jacku, w co ty się wplątałeś?! – wykrzyknęła przerażona. – Chyba to nie narkotyki? Mam kuzyna w policji, na pewno pomoże ci się z tego wyplątać. Damy radę.

      Spojrzał na nią zdumiony. O co go podejrzewa? Czy on wygląda na drugiego Pabla Escobara?

      – Czyś ty zwariowała? Gdybym się czymś takim trudnił, to nie jeździłbym starym, zdezelowanym mercedesem, tylko ferrari. Nie mam nic na sumieniu, nic nielegalnego. Kupiłem sztylet na portalu aukcyjnym, a teraz jestem ścigany przez poprzedniego właściciela. To jakiś popieprzony psychopata, grozi mi śmiercią.

      – Może chodzi o coś innego? Co ty w ogóle opowiadasz, przecież za to się nie zabija. Może po prostu oddaj mu ten sztylet?

      – Dotąd też tak myślałem, ale jak się okazuje, źle myślałem. W ogóle tego nie rozumiem. Pojadę do Płocka i zobaczę, co dalej, przynajmniej zyskam na czasie.

      – Dlaczego akurat do Płocka? – zdziwiła się. – To moje rodzinne miasto, ale ludzie uciekają stamtąd, a nie tam. W Płocku jest Orlen, który od lat zabija jego mieszkańców. Uciekniesz od jednego zabójcy i wpadniesz w łapy drugiego, i to jeszcze gorszego. Mało jest innych miejsc?

      – To nie tak. On chce, żebym tam pojechał, a przy okazji kogoś odszukam. Jeśli wierzyć snom, to ten ktoś może mi pomóc pozbyć się tego świra. Nie mam wyjścia, muszę spróbować. W każdym razie tu na pewno zostać nie mogę.

      – Kogo konkretnie szukasz? Mam tam znajomych. Może ktoś go zna? – śpiesznie wyjaśniła.

      – Nie, to jakieś czyste