Jacek Ostrowski

Zaginiona kronika


Скачать книгу

rację, prędzej potrzeba tu policji. Zadzwonię do Janusza, jeśli nie jest na służbie, to zaraz tu przyjedzie, opowiesz mu o wszystkim.

      – No nie wiem, może niekoniecznie? Z policją lepiej uważać. – Zawahał się. – Ufasz mu? Nie będę mieć dodatkowych problemów? A jeśli ten bandzior jeszcze bardziej się rozwścieczy i skończę jak ten tam?

      – Policja ma swoje sposoby. Zadzwonię, to pogadacie. – Monika sięgnęła po telefon.

      Kuzyn okazał się bardzo sympatyczny i chętny do pomocy. Niestety, potwierdził znalezienie jakiś czas temu poszlachtowanego chłopaka w piwnicy jednego z bloków na Żoliborzu, co jeszcze bardziej utwierdziło Jacka w przekonaniu, że należy stąd zniknąć.

      Janusz obiecał natychmiastową pomoc. Jutro rano patrol miał sprawdzić tamtą willę, a w południe Jacek miał się zgłosić na komendę w celu stworzenia portretu pamięciowego tego zbira. Szkoda, że nie można już było przesłuchać sprzedawcy sztyletu. Jeśli faktycznie go ukradł, to jego zeznania byłyby bardzo pomocne.

      Było już dobrze po północy, gdy Jacek opuścił mieszkanie Moniki i pod ochroną policjanta powrócił do siebie.

      Na klatce schodowej jak zwykle panowały ciemności. Wcześniej nie miał z tym problemu, ale teraz dojście do drzwi mieszkania było swoistą drogą przez nawiedzony dwór. Odetchnął z ulgą dopiero wtedy, kiedy znalazł się już w środku i zasunął ostatnią zasuwę.

      Zasnąć nie mógł. Pół nocy rzucał się jak ryba wyrzucona na brzeg. Z apteczki wygrzebał jakieś pastylki, pewnie przeterminowane, bo to jeszcze Doroty, ale kto by tam sprawdzał. Połknął dwie i popił je wódką. Od razu ścięło go z nóg.

      Drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stał mężczyzna z bliznami. W dłoni trzymał sztylet, ten, który Jacek kupił na aukcji. Skąd go wziął, skoro był schowany w skrytce za szafą?

      – Dałem ci, sukinsynu, szansę, ale z niej nie skorzystałeś. Posłuchałeś durnego starca. Teraz za to zapłacisz! – krzyknął.

      Ruszył w kierunku Jacka, przewracał krzesła, z impetem przesunął stół.

      Nie było dokąd uciekać. Był blisko, Jacek czuł płynący z jego ust obrzydliwy zapach niestrawionego czosnku. Widział jego żółte zepsute zęby. To już koniec. Wiedział, że tamten zaraz utopi sztylet w jego piersi, pogodził się z losem. Pomyślał jeszcze o Monice, szkoda, że nie zdążył się zdecydować, że zmarnował ten czas. Pomyślał też o tych, co odeszli. Już niedługo ich zobaczy. Zamknął oczy, czekał na ostateczny cios.

      Nagle się zbudził, cały zlany potem.

      Trzasnęło uchylone okno. Wydawało mu się, że zanim położył się spać, dokładnie je zamknął. Poderwał się z łóżka, by je domknąć.

      Już nie zamierzał kłaść się spać, poszedł do kuchni, wstawił wodę na herbatę, chciał tak dotrwać do rana.

      O świcie w końcu się jednak poddał i zasnął na krześle przy stole.

      Obudziło go dzwonienie i walenie do drzwi. Poderwał się na równe nogi, nie bardzo wiedząc, co się wokół niego dzieje. Zerknął na zegarek, była dziesiąta.

      „Cholera, ale już późno. To pewnie przez te pastylki”.

      Wyjrzał przez judasza, to Monika. Poznał od razu, choć maseczka skrywała jej pół twarzy. „Co ona tu robi?” Natychmiast odryglował zasuwy.

      Była bardzo podekscytowana. W ręku trzymała torbę podróżną.

      – Przed chwilą dzwonił do mnie Janusz, mamy uciekać. Zbieraj się, bo on tu zaraz będzie – mówiła szybko i dość chaotycznie. – Sprawa jest poważniejsza, niż sądził. Grozi ci niebezpieczeństwo. On cię naprawdę może zabić. Janusz, tak jak obiecał, rano wysłał patrol do tej willi, na Żoliborz. Po półgodzinie jeden z policjantów zadzwonił do bazy i prosił o pomoc. Kiedy przyjechały następne patrole, zastali jedynie pusty radiowóz, a po policjantach wszelki ślad zaginął. Co tam naprawdę się stało, tego nikt nie wie. W całej willi jest pełno krwi, zapewne ich. Pobrali próbki i dokładnie ustalą, do kogo należy, ale wszystko wskazuje na to, że policjanci padli ofiarą tego zabójcy. Musiał ich zaskoczyć, bo to byli doświadczeni funkcjonariusze. Obydwaj zanim wstąpili do policji, służyli w komandosach w Afganistanie. Powtórzyłam ci wszystko to, co mówił mi kuzyn. Miałeś rację, to jednak nie przelewki, komuś z półświatka przypadkowo wszedłeś w drogę, nadepnąłeś na odcisk, i to bardzo boleśnie, skoro nie waha się zabijać policjantów. – Urwała na moment, dla zaczerpnięcia oddechu, po czym dokończyła: – Jedźmy w takim razie do tego Płocka. Mam tam dom, odziedziczyłam go po dziadkach. Janusz będzie nas na bieżąco informować o sytuacji. Jak tylko dorwą zabójcę, to da znać. Mamy tylko za żadne skarby nie wracać wcześniej.

      „Zaraz, zaraz, tak nie może być – myślał. Lekkomyślnie wkręciłem ją w tę sprawę, a nie miałem do tego prawa. Nie mogę narażać Moniki. To jest wykluczone”.

      – Ten sukinsyn groził tylko mnie. Ty się w to nie angażuj – zareagował stanowczo. – Gdyby ci się coś stało, to nigdy bym sobie tego nie darował. Ciebie to nie dotyczy.

      – To miłe, ale już na to jest za późno. Jedziemy razem – odparła, wskazując coś palcem przez okno.

      Wyjrzał przez firankę na ulicę. Przed jej blokiem widać było sylwetkę mężczyzny, o którym mówili od wczoraj. Wypytywał o coś dziadków siedzących na ławce przed domem. Łatwo było się domyślić o co. Staruszkowie mocno gestykulowali i wskazywali palcami okna jej mieszkania.

      – Dobra, nie ma na co czekać – zdecydował. – Zaraz, a twój pies? Co z Luną?

      – Koleżanka się nią zajmie. Ma klucz i zabierze ją do siebie. Ma małe dzieciaki, będą szczęśliwe.

      – W takim razie zmywamy się stąd.

      Chwycił plecak, ona swoją torbę podróżną i ruszyli do drzwi. W progu Jacek się zatrzymał.

      – Poczekaj! Cholera, zapomniałbym o sztylecie.

      Wyjął go ze skrytki i zapakował do plecaka. Dopiero wtedy wyszli z mieszkania.

      Z bloku wymknęli się wyjściem przeciwpożarowym.

      Mercedesa miał zaparkowanego dwie ulice dalej. Dotarli do niego, sprawdzając, czy nikt ich nie śledzi.

      Monika spojrzała z ironią na samochód.

      – Znanego w kraju dziennikarza śledczego, można by powiedzieć celebryty, nie stać na lepszą furę?

      – Ten pojazd w odróżnieniu od nowych ma duszę. Za nic bym go nie zamienił za nowy model.

      Długo kluczyli ulicami Warszawy. Dopiero kiedy się upewnili, że nie ciągną za sobą ogona, skierowali się na trasę gdańską.

      Jechali w milczeniu, rozmowa się w ogóle nie kleiła. Każde z nich w duchu rozmyślało nad tym, co się wydarzyło. To wszystko spadło na nich niczym grom z jasnego nieba.

      Monika co i raz rzucała mu spłoszone spojrzenie.

      – Słuchaj, coś ci muszę wyznać – odezwała się w końcu.

      – Wal prosto z mostu, nie krępuj się. – Starał się dodać jej odwagi.

      – Nie powiedziałam ci wszystkiego. Janusz niezbyt ci wierzy. Uważa, że coś ukrywasz.

      – Tak, dobry kumpel mnie szuka, żeby mi oddać pieniądze, a przy okazji dla rozrywki morduje kilku policjantów – zakpił.

      – A może ty mu jesteś coś winien? On nie wierzy w tę historię z nożem.

      Oderwał wzrok od drogi, spojrzał na nią. O czym ona mówi? Przecież powiedział prawdę.

      – Ty też