Naprawdę to zrobiłeś…?
Z korytarza dobiegł go jakiś hałas.
Cholera! – napisał.
Co jest? – zapytał Wilde.
Dzieje się tu coś złego – odpisał Matthew i w tej samej chwili do piwnicy wpadł Crash, a zaraz za nim Kyle. Obaj mieli w rękach smartfony. Crash doskoczył do Matthew tak szybko, że ten zacisnął pięści, gotów się bronić. Ale Crash nagle się zatrzymał, uniósł dłonie w pokojowym geście i uśmiechnął się od ucha do ucha.
To był wredny uśmiech. Matthew poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła.
– Dobra, dobra – rzucił Crash tonem, który miał go uspokoić, ale od którego zrobiło mu się zimno, jakby pełzł po nim wąż. – Przystopujmy trochę.
Na pierwszy rzut oka Crash Maynard mógł uchodzić za przystojniaka – faliste ciemne włosy, uśmiech chłopaka z boysbandu, szczupła sylwetka, według najnowszej mody. Ale z bliska okazywało się, że nie ma w nim nic specjalnego, naprawdę, pod żadnym względem, poza jednym, który Hester, namawiająca kiedyś Matthew, żeby umówił się na randkę z jakąś bogatą dziewczyną, określiła zwięźle: „Jest piękna, kiedy stanie na swoich pieniądzach”.
Crash nosił zawsze srebrny sygnet z uśmiechniętą trupią czaszką, który wyglądał śmiesznie na jego smukłym gładkim palcu.
– Mógłbyś to wyjaśnić? – zapytał, nadal wrednie się uśmiechając i pokazując Matthew wyświetlacz swojego telefonu.
Palec z sygnetem – trupia czaszka zdawała się puszczać oko do Matthew – powędrował do strzałki na ekranie i nacisnął ją, puszczając nagranie wideo. Na wyświetlaczu pojawiło się logo znanej stacji telewizyjnej, a chwilę później Hester Crimstein.
„Ale najpierw mamy dla państwa najświeższe wiadomości”, powiedziała.
Na ekranie ukazała się fotografia Naomi.
„W Westville, w stanie New Jersey, zaginęła miejscowa dziewczyna i zwracamy się do państwa z prośbą o pomoc. Naomi Pine nie ma w domu od co najmniej tygodnia. Nikt jej nigdzie nie widział i nikt nie zgłosił się z żądaniem okupu, ale jej znajomi obawiają się, że nastolatka może być w niebezpieczeństwie…”
Matthew znów poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. W ogóle się nie spodziewał, że babcia poruszy tę sprawę w programie na żywo. A może miał taką skrytą nadzieję? Nie zdziwiło go, że ten apel – według zegara aplikacji popłynął w eter niespełna dwie minuty wcześniej – tak szybko dotarł do jego kolegów. Tak to teraz funkcjonowało. Ktoś mógł mieć alert ustawiony na Naomi Pine, któryś z rodziców mógł oglądać program i od razu wysłać esemesa do syna lub córki: „Czy ta dziewczyna nie chodzi do waszej szkoły?!?!”. Albo ktoś śledził CNN na Twitterze. Tak czy inaczej, tak to obecnie wyglądało: wiadomości rozchodziły się lotem błyskawicy.
Crash nadal się uśmiechał.
– To chyba twoja babka?
– Tak, ale…
Crash pokiwał na niego palcem z uśmiechniętą trupią czaszką.
– Ale…?
Matthew milczał.
– Powiedziałeś coś babci? – zapytał kpiącym tonem Crash.
– Że co? – Matthew udał, że obraża go sama taka sugestia. – Oczywiście, że nie.
Wciąż się uśmiechając – uśmiechem, który coraz bardziej przypominał ten z sygnetu – Crash dał krok do przodu, położył obie dłonie na ramionach Matthew i nagle, całkiem znienacka, uniósł kolano i kopnął go w krocze.
Matthew stanął na palcach.
Ból był natychmiastowy, oślepiający i przeraźliwy. W oczach stanęły mu łzy, a potem ugięły się pod nim nogi i runął na podłogę. Nie mogąc złapać oddechu, podciągnął kolana pod brodę i zwinął się w kłębek.
Crash pochylił się nad nim.
– Masz mnie za durnia? – szepnął mu prosto do ucha.
Matthew przywarł policzkiem do podłogi. Nadal nie mógł złapać tchu. Miał wrażenie, że coś w nim bezpowrotnie pękło i nigdy już nie da się tego naprawić.
– Przyjechałeś tu z Lukiem i Masonem. Mówią, że kiedy po ciebie podjechali, stałeś ze swoją babką.
Oddychaj, powtarzał sobie Matthew. Złap oddech.
– Co jej powiedziałeś?
Matthew zazgrzytał zębami i otworzył oczy. Kyle stał przy drzwiach na czatach. Nigdzie nie widział Sutton. Czy go wystawiła? Czy naprawdę zrobiłaby to, żeby…? Nie. Sutton nie mogła wiedzieć, że cała sprawa wyjdzie nagle na jaw… I na pewno by tego nie zrobiła…
– Matthew?
Podniósł wzrok, nadal czując rozdzierający ból w kroczu.
– Moglibyśmy cię zabić i uszłoby nam to na sucho. Chyba o tym wiesz?
Matthew w ogóle się nie poruszył. Crash zacisnął dłoń w pięść i pokazał mu srebrną trupią czaszkę.
– Co powiedziałeś swojej babce?
Rozdział 8
Dwa piętra nad piwnicą na wino, w okrągłej wieżyczce zachodniego skrzydła rezydencji, Dash Maynard i jego żona Delia siedzieli w burgundowych skórzanych fotelach uszakach przed gigantycznym gazowym kominkiem, w którym leżały ceramiczne polana „białej brzozy”. W dobudowanej trzy lata wcześniej wieżyczce mieściła się biblioteka, jakby żywcem przeniesiona z Pięknej i Bestii, z dębowymi regałami od podłogi do sufitu i jeżdżącą na miedzianych szynach drabinką.
Dash Maynard czytał biografię Teddy’ego Roosevelta. Historia zawsze go pasjonowała, choć nigdy nie chciał stać się jej częścią, co to, to nie. Zanim wspiął się na szczyt dzięki swojemu osławionemu programowi The Rusty Show, a potem całkiem nowemu formatowi telewizyjnemu, który media ochrzciły mianem game-ality, niezbyt zgrabnie łącząc w tym słowie elementy teleturnieju – game – oraz reality show, Dash Maynard, był uhonorowanym licznymi nagrodami dokumentalistą. Zdobył między innymi nagrodę Emmy za zrealizowany na zamówienie PBS dokument o masakrze w Nankinie w 1937 roku. David uwielbiał research, wywiady i filmowanie w plenerze, ale prawdziwe mistrzostwo osiągał w pokoju montażowym: potrafił przerobić niekończące się godziny nagrań we wciągającą opowieść.
Delia Reese Maynard, dziekan Wydziału Nauk Politycznych pobliskiego Reston College, sprawdzała prace semestralne studentów. Dash uwielbiał obserwować żonę, gdy czytała studenckie eseje – to, jak marszczyła brwi, zaciskała wargi i prawie niedostrzegalnie kiwała głową, kiedy usatysfakcjonował ją jakiś akapit. Latem tego roku Dash i Delia – DD, jak ktoś ich nazwał żartem – uczcili swoją dwudziestą piątą rocznicę ślubu, zabierając szesnastoletniego syna Crasha oraz czternastoletnie córki bliźniaczki, Kierę i Karę, na rejs własnym jachtem po Bałtyku. W dzień zarzucali kotwicę w odludnych zatoczkach przy tej czy innej wyspie, żeby popływać wpław, na skuterach wodnych i wakeboardzie, a wieczorami zwiedzali miasta, takie jak Petersburg, Sztokholm i Ryga. To była cudowna wycieczka.
Tamte chwile, rodzinne wakacje z dala od tego przeklętego kraju, wydawały się teraz Dashowi ciszą przed burzą.
Byli szczęściarzami. Wiedział o tym. Ludzie lubili ich zaliczać do „hollywoodzkiej elity”, ale Dash urodził się i wychował w wielorodzinnym domu w Bedford-Stuyvesant na Brooklynie. Jego rodzice