empty-line/>
W. Scott, H. James i inni
Z duchami przy wigilijnym stole
ISBN 978-83-8202-139-4
Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2020
All rights reserved
Redaktor prowadzący
Dariusz Wojtczak
Redakcja
Tadeusz Zysk, Magdalena Wójcik
Projekt graficzny okładki
Aleksandra Zwolankiewicz
Łamanie
Grzegorz Kalisiak
Wydawnictwo Zysk i S-ka pragnie poinformować, że mimo podjętych wysiłków nie udało się nam skontaktować z Jerzym Płudowskim (lub jego prawnymi spadkobiercami), tłumaczem wiersza Johna Daya Modlitwa. W związku z tym prosimy osoby posiadające prawo do tłumaczenia wyżej wymienionego utworu poetyckiego o kontakt z wydawnictwem.
Wydanie I w tej edycji
Zysk i S-ka Wydawnictwo
ul. Wielka 10, 61-774 Poznań
tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67
dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
«Dusza z ciała wyleciała…»
Polski anonim z XV wieku
Dusza z ciała wyleciała,
Na zielonej łące stała,
Stawszy, silno zapłakała.
K niej przyszedł święty Piotr arzkąc1:
„Czemu, dusze, rzewno płaczesz?”
„Niewola mi2 rzewno płakać,
A ja nie wiem, kam3 się podziać.”
„Pojdzi, dusze moja miła!
Powiodę cię do rajskiego,
Do krolestwa niebieskiego.”
Ja gorę
Henryk Rzewuski
Po rozwiązaniu konfederacji barskiej, która pochłonęła tę szczupłą ojcowiznę, co spadła na mnie po moich antenatach, byłem w bardzo krytycznym położeniu. Zwyciężeni, nie mieliśmy czego dobrego się spodziewać od zwycięzców i przyszłoby mnie gdzieś szukać chleba po szlacheckich dworach, żeby nie pamiętał o mnie książę biskup krakowski Kajetan Sołtyk, że mnie Sołtykówna rodziła. Ten nieśmiertelnej pamięci książę rękę mi podał, przyjął mnie do siebie i dał mi ze swojej łaski wioskę w dożywocie, która dotąd mnie żywi i odziewa. Otóż książę Kajetan Sołtyk, nim został krakowskim, był kijowskim biskupem i miał znaczne biskupie dobra na Ukrainie. Przenosząc się w województwo krakowskie, zabrał ze sobą z tamtejszych stron niejakiego pana Pogorzelskiego herbu Krzywda, szlachcica z Ukrainy.
Wszyscyśmy bardzo lubili pana Pogorzelskiego, bo był mężem cnotliwym i światłym, a do tego wesołym, nadzwyczajnie grzecznym i uczynnym. Miał też swoje dziwactwa wedle opinii niektórych dworzan, ale ja tej opinii nigdy nie podzielałem. Prawda, że dziwne rzeczy o sobie opowiadał. Klął się przed nami, że razu jednego, jadąc przez Polesie, zatrzymał się przed karczmą, żeby dać koniom wytchnąć, lecz sam z karocy nie wychodząc. Otóż jakiś Poleszuk przybliża się do niego ze strzelbą i mówi:
– Panie, niech pan kupi moją rusznicę, ona się przyda do polowania.
– A wiele ty za nią chcesz?
– Tynfów trzydzieści, ani szeląga z tej ceny spuścić nie mogę.
– Czy tyś oszalał? Wszakże każdy element tej strzelby z innego kramu pochodzi, zamek sznurkiem przywiązany, rura skorodowana, pełna rdzy, a kolba, pożal się Boże. Takie obszarpaństwo przyłożyć do twarzy!
– To wszystko prawda, panie, ale za to cnotliwa.
– I jakaż w niej cnota?
– Jaka? Oto taka, że jak ją pan w dłoń weźmiesz i wymierzysz do celu, wprzódy ją nabiwszy, pomyślisz pan, co chcesz upolować, a wnet to zwierzę na celu obaczysz. Zaraz strzelić do niego trzeba, bo inaczej źle się stać może.
– Pokaż no tę fuzję, a czy nabita?
– Nabita, panie, niech ją pan spróbuje, tylko przypominam panu, żebyś z niej wystrzelił, bo jak ją pan odstawisz nabitą, w ręku pańskim się roztrzaska.
– Otóż – dodał – moi panowie, pokusa mnie wzięła spróbować strzelbę, przyłożyłem się do niej, pomyśliwszy o niedźwiedziu, aż tu widzę o kilkanaście kroków przed sobą Cygana prowadzącego niedźwiedzia na łańcuchu. Dałem ognia. Cygan i łańcuch znikły, a tylko duży niedźwiedź leży zabity. Zapłaciłem Poleszukowi tyle, co chciał. Gdyby trzy razy tyle zażądał za strzelbę, anibym się wahał, choćbym miał ostatnią koszulę oddać. Jadę dalej ze strzelbą w ręku, a ciągle ją próbując, naładowałem powóz rozmaitą zwierzyną. Aż mi przychodzi na myśl: a czy nie złego ducha to sprawa? Zaczynam się modlić. Po modlitwie uczułem jeszcze silniejsze przekonanie, że to jest dar czartowski. Wszystką zwierzynę wyrzuciłem z wózka i strzelbę także, aż spoglądam za siebie, a widzę, że strzelba za mną bieży. Kazałem się zatrzymać, wziąłem strzelbę i przywiązałem ją własną ręką do drzewa, jadę dalej, fuzja przy wózku biegnie. Przeląkłem się strasznie, a że już było blisko Uszomierza, położyłem obok siebie strzelbę na wózku i kazałem zawieźć się prosto do klasztoru tamtejszych ojców karmelitów. Tam przeorowi całą rzecz opowiedziałem i wręczyłem mu strzelbę. On na dziedzińcu klasztornym kazał ją spalić w mojej obecności. Otóż, moi państwo, taki smród siarki z tego ognia się rozszedł, że nie można było wytrzymać na dziedzińcu, a co jeszcze dziwniejsze, kiedy ogień wygasł, nie tylko że oprawa się wypaliła, ale ani zamku, ani lufy śladu nie pozostało, wszystko spaliło się jak słoma.
Innego razu opowiadał, że wyruszył pewnego dnia z chartami. Oddaliwszy się nieco z domu, baba zatrzymuje jego konie za cugle, prosząc o jałmużnę.
– Ja do kieszeni – prawi – bo ubogiego nie godzi się opuszczać. Azaliż nie znajdę jakiego miedziaka; był tylko półzłótek. Wtedy zaczynały się już złotówki, półzłótki i srebrne grosze.
Żal mi się zrobiło baby, ale i też półzłótka. Na naszej Ukrainie wszystkiego w bród, ale grosz drogi. Odzywam się sam do siebie, a głośno:
– Na srebrny grosz bym się zdobył, ale półzłótka mi szkoda. Zwróć grosz srebrny, a dam ci to, co mam w kieszeni.
A ona do mnie:
– Niechże pan mnie to da. Oto srebrny grosz.
Zamiana się zrobiła, a jej pieniądz schowałem do kieszeni. Cóż państwo powiecie? Nie mogłem się tego srebrnego grosza pozbyć. Co komu go oddam, znowu znajduję go w kieszeni. Nie mogłem pojąć, co to znaczy. Nie spotykałem ubogiego, któremu by go od zaraz nie oddał. Zawsze wracał do mnie. Aż jednego