biedę zaczepiwszy, niełatwo się od niej odczepisz. Ja z zamku, czy w pole, czy do Krakowa, a głos czarta za mną. Dziś jeszcze, kiedy kazałem się pakować do Krakowa, a stamtąd na Ukrainę, słyszę ten sam głos:
– Panie Pogorzelski, waćpan się wybierasz na Ukrainę, żeby się mnie pozbyć, nie będzie nic z tego. Wielmożny Pan się pakujesz, a ja gorę.
– Powiedzże mnie, mój Pogorzelsiu, czy kto inny oprócz waści ten głos usłyszał?
– Otóż to, kęs za twardy dla mnie, że inni go słyszeli, bo żeby ja tylko jeden go słyszał, miałbym siebie za chorego i na tym koniec, ale oto przed kilku dniami w nocy tak mnie głowa zaczęła boleć, że obudziłem służącego, jak ja Rusina, i kazałem mu podać sobie herbaty z szafranem. On poszedł, sprawił się dość prędko i podaje mi na tacy imbryk z kipiątkiem i filiżankę, ja rękę wyciągam do herbaty, aż tu głos odzywa się:
– Panie Pogorzelski, waćpan chcesz pić herbatę, a ja gorę.
Mój Chwędko tacę z przyborem puścił z rąk na moje łóżko, że mnie oparzył, a sam uciekł, gwałtu krzycząc.
Jak państwo widzicie, byłem z innymi obecny przy tej rozmowie.
– To jest rzecz nadzwyczajna – odezwał się książę – ale na nic ci się nie przyda mnie opuścić, bo sam mówisz, że głos za tobą rusza, powędruje on z tobą i do Ukrainy.
– Mam nadzieję, że Najświętsza Panna Berdyczowska mnie od niego wybawi.
– Mój Pogorzelsiu, Najświętsza Panna tak u nas, jak i w Berdyczowie króluje, wszakże i nam Chrystus Pan dał moc złe duchy odganiać. Jedźże nazad do Samsonowa, a ja jutro do waści przybywam, pontificaliter6 wystąpię ze mszą w zamku przy moim podróżnym ołtarzu, wszystko mnie waść przygotujesz z moim kapelanem.
Nazajutrz pojechaliśmy za księciem biskupem do Samsonowa. Książę zajechał do dworku, bo zamek jeszcze nie był w pogotowiu, a tylko w nim mularze, stolarze i zduni pracowali. A pan Pogorzelski zawsze w swojej izbie rozprawiał się z głosem. Książę przenocowawszy, raniuteńko kazał się zawieść do zamku, gdzie my wszyscy na niego już czekali. Naprędce wzniesiono ołtarz porządny w sali już oczyszczonej, gdzie niemało narodu się zebrało. My na progu za panem Pogorzelskim przyjmowali księcia. I kiedyśmy go przeprowadzali do sali, w której miał święte tajemnice odprawiać, przechodząc, usłyszeliśmy wszyscy głos:
– Panie Pogorzelski, waszmość na mnie biskupa naprowadzasz, a ja gorę.
To trochę księcia biskupa zmieszało, wszakże kilka chwil tylko zatrzymawszy się, poszedł dalej.
Zauważyliśmy, że długo się modlił przede mszą, widać, że chciał pobudzić w sobie intencję, i wtedy, że tak powiem, jego twarz zdawała się rozjaśniać jakimś, dziwnym blaskiem świątobliwości; po czym pontificaliter miał mszę śpiewaną, a kler z nim przybyły, dworzanie i lud samsonowski odpowiadali. Pan Pogorzelski, krzyżem leżąc, mszy świętej słuchał. Po mszy książę biskup, zawsze przy ołtarzu, oparł się na pastorale, a wziąwszy krzyż w rękę, odezwał się na cały głos:
– Wszelki duch Boga chwali!
– I my go chwalimy – odezwali się wszyscy. Wtem, nie wiedzieć skąd, pojedynczy głos daje się słyszeć:
– Panie Pogorzelski, wy go chwalicie, a ja gorę.
Miarkujcie, moi państwo, jak my się wszyscy przestraszyli, chociaż to nie była noc, ale najwidniejszy poranek.
Książę biskup wziął się do egzorcyzmów. Jeszcze dziś żyją w Samsonowie wieśniacy, którzy to pamiętają, można ich zapytać, czy to, co mówię, jest kłamstwem. Książę po skończonym egzorcyzmie odezwał się:
– Duchu stworzony od Boga, w imię tego Boga, który się wcielił w łonie Dziewicy, a od którego otrzymałem pasterstwo tej trzody, przykazuję tobie, żebyś powiedział, kim jesteś i jaki mogę ci dać ratunek.
Na to przeraźliwy głos dał się słyszeć:
– Dla mnie już nie ma ratunku, byłem księciem na Zatorzu i stałem się sprawcą śmierci córki, zięcia i kapłana, który im ślub dał. Odkąd noga ludzka weszła do tego zamku, pokoju nie dam temu, co tym zamkiem zarządzać będzie, póki ciała moich ofiar nie pogrzebią w poświęconej ziemi.
– Gdzież są te ciała?
– W tym zamku, sprowadź architekta swojego, on je wynajdzie.
Sprowadzono z Krakowa natychmiast Bojanowskiego, nadwornego architekta księcia. Ten jak zaczął rozmierzać zamek, natrafił na podwójną ścianę, kazał ją wyłamać, rzeczywiście wąska izdebka się pokazała, w niej znaleziono trzy kościotrupy, dwa męskie, jeden niewieści. Widać, że książę kazał ich żywcem zamurować i że z głodu musieli umrzeć.
Książę biskup sprawił im wspaniały pogrzeb, ufundował kaplicę piękną, którą dotąd widzieć możecie w Samsonowie, i zostawił fundusz na kapelana, który odmawia po trzy msze na tydzień za spoczynek dusz ich trojga. I od czasu tego pogrzebu już pan Pogorzelski przestał być nagabywany od głosu.
Modlitwa
John Day
Spraw, by mnie strachy nie nękały
I czart nie pożarł wygłodniały,
Aby zły, chochlik, duch pijany
Nie rzucał mną o słup i ściany,
A strzeż mnie przed potęgą czarną,
Chociaż się inni do niej garną.
Gobelinowa komnata albo Dama w sukni z trenem
Sir Walter Scott
Oto kolejna historyjka z Keepsake z roku 1828. Usłyszałem ją przed wieloma laty z ust świętej pamięci panny Anny Seward, która pośród innych darów, czyniących z niej znakomitą towarzyszkę w jej wiejskiej posiadłości, władała też umiejętnością przedstawiania podobnych opowieści ze znakomitym efektem, w istocie o wiele większym, niż można by przypuszczać na podstawie jej literackich dokonań. Bywają takie pory i nastroje, gdy większość ludzi bez niechęci gotowa jest słuchać podobnych rzeczy; mnóstwo słyszałem najwybitniejszych i najmądrzejszych z moich współczesnych, którzy oddawali się owym narracjom.
Poniższa historia spłynęła spod pióra w tej samej – na ile tylko pamięć zezwoliła – postaci, w jakiej napłynęła do uszu autora, dlatego nie może on sobie rościć prawa do większych pochwał ani wystawiać się na surowsze oceny niż te, które są uzasadnione dobrym lub złym smakiem ludzi zatrudnionych przez niego przy doborze materiałów. Autor bowiem starannie unikał wszelkich ornamentacji mogących wpłynąć na prostotę opowieści.
Trzeba zarazem przyznać, że jest taki rodzaj traktujących o sprawach niezwykłych historii, które silniejsze wrażenie wywierają opowiedziane niż wtedy, gdy znajdą się w druku. Te same wydarzenia przedstawione w czytanym za dnia roczniku o wiele słabszy wywierają efekt od tego, który zyskuje narrator zwracający się do zasiadłych przy kominku słuchaczy spijających mu z ust słowa w najdrobniejszych, gwarantujących autentyczność opowieści szczegółach, on zaś ścisza głos w sposób zapowiadający, iż oto zbliża się część straszna i niezwykła. Z takich to przewag korzystał autor niniejszych zdań, gdy przed ponad dwudziestu laty słuchał, jak o opisanych tu zdarzeniach opowiada znakomita panna Seward z Litchfield, która pośród swych niezliczonych uzdolnień posiadła też