się, że pierwsi lokatorzy komnaty mogą żywić uprzedzenia, a zainspirowane nimi negatywne wrażenia staną na przeszkodzie memu zamiarowi, aby uczynić ją taką jak inne częścią domu. Muszę wyznać, drogi panie Browne, że twój wczorajszy przyjazd, miły i radosny z tysiąca jeszcze innych przyczyn, wydał mi się także znakomitą sposobnością, aby ukrócić niemiłe pogłoski szerzone o tym pokoju, jako że niewątpliwa była twoja odwaga, umysł zaś wolny od wszelkich przesądów w tej kwestii. Mówiąc inaczej, nie byłbym w stanie wymyślić sobie lepszego obiektu dla mego eksperymentu.
– Klnę się na mój honor – zapewnił nieco zbyt pospiesznie generał – że jestem nieskończenie zobowiązany jego lordowskiej mości i ogromnie wdzięczny, na jakiś czas bowiem dobrze popamiętam efekty tego, jak go pan zechciał, milordzie, określić, eksperymentu.
– O, nie, teraz jesteś niesprawiedliwy, mój przyjacielu – rzekł lord Woodville. – Wystarczy chwila zastanowienia, byś zdał sobie sprawę z tego, że niepodobna mi było przewidzieć możliwości udręk, na które zostałeś niefortunnie wystawiony. Wczorajszego ranka byłem absolutnym sceptykiem w kwestii zjawisk nadnaturalnych. Zarazem żywiłem przekonanie, że gdybym ci powiedział, jakie historie krążą o tym pokoju, już samo to skłoniłoby cię, abyś sam wybrał go na noc, ale wtedy nie mógłbym liczyć na nieuprzedzoną relację. Było to fatalne, może popełniłem błąd, lecz trudno obwiniać mnie o to, iż tak srogo zostałeś doświadczony, skoro spodziewałem się czegoś zupełnie innego.
– Że srogo, to prawda! – odparł generał, nabierając dawnego animuszu. – Przyznaję, iż nie mam prawa mieć za złe jego lordowskiej mości tego, że potraktował mnie pan zgodnie z moją własną opinią o sobie samym, to znaczy jako o człowieku stanowczym i odważnym. Ale, ale… widzę, że gotów już jest mój pocztowy zaprzęg, nie chcę więc milorda odrywać od jego uciech.
– Zaczekaj jeszcze, przyjacielu – sprzeciwił się lord Woodville. – Skoro nie możesz zostać z nami jeszcze jednego dnia, na co, istotnie, nie śmiem nastawać, to zechciej poświęcić mi jeszcze pół godziny. Pamiętam twoją dawną pasję do obrazów, a mam u siebie galerię portretów, niektóre pędzla Vandyke,a7, które przedstawiają dawnych posiadaczy tego majątku i zamku. Przypuszczam, że niektóre z nich wydadzą ci się godne uwagi.
Generał Browne przyjął zaproszenie, z pewnym jednak ociąganiem, bo nie ulegało wątpliwości, że pełną piersią miał odetchnąć dopiero wtedy, kiedy daleko za sobą zostawi zamek Woodville. Nie mógł jednak odmówić propozycji przyjaciela, trochę również dlatego, iż odrobinę wstydził się cierpkości, z jaką potraktował swego życzliwego gospodarza.
Tak więc generał, podążywszy za lordem Woodville,em amfiladą pokojów, dotarł do długiej galerii pełnej obrazów, które gospodarz kolejno objaśniał gościowi, podając personalia sportretowanych osób, a także dorzucając informacje o ich charakterach. Generała Browne,a mało interesowały te szczegóły, w większości takie, których można się nasłuchać w tracie zwiedzania każdej innej rodowej galerii. Oto kawaler, który się zrujnował, wziąwszy stronę rojalistów, oto dama, która odbudowała majątek, korzystnie wydając się za jednego z Okrągłogłowych, oto dziarski jegomość, który prowadził ryzykowną korespondencję z dworem na wygnaniu w Saint-Germain, oto inny, który podczas Chwalebnej Rewolucji zbrojnie wystąpił przeciw Wilhelmowi, a oto jeszcze inny, który w zależności od sytuacji stawał się albo wigiem, albo torysem.
Podczas gdy lord Woodville generałowi Browne,owi „wpychał te słowa do uszu tak, aby drażnić jego uczucia”8, dotarli do centrum galerii, a tedy gość znienacka się zatrzymał w pozie nie tylko najwyższego zaskoczenia, ale i trwogi, gdyż wzrok jego przykuł, ale też przyprawił o odruch wstrętu, portret wiekowej damy w staromodnej sukni z końca siedemnastego stulecia.
– Otóż i ona! – zawołał w głos. – Oto i ona: ta sama postać, te same rysy, aczkolwiek demoniczny wyraz twarzy jest jeszcze okropniejszy niż u owej przeklętej czarownicy, która nawiedziła mnie w nocy!
– Skoro tak rzecz się ma – odparł młody arystokrata – nie może już być najmniejszej wątpliwości co do okropnej zaiste realności widma. Oto masz przed sobą, generale, portret jednej z moich przodkiń, której rejestr złowrogich zbrodni spisany jest w rodzinnej kronice zajmującej osobne miejsce w księgozbiorze. Nazbyt przerażające byłoby wyliczanie ich wszystkich, niech wystarczy to, że w tej właśnie fatalnej komnacie dopuściła się nie tylko kazirodztwa, ale i wynaturzonego morderstwa. Na powrót więc odseparuje tę sypialnię tak, jak kierując się lepszym osądem, uczynili moi antenaci. A jak długo będzie to zależało od mojej decyzji, nie narażę już nikogo na zgrozę tak nadnaturalną, iż wstrząsnęła dzielnością nawet tak wielką jak twoja, generale.
Tak oto dwaj przyjaciele, którzy spotkali się z ogromną radością, rozstali się w zupełnie innym nastroju. Lord Woodville ruszył nakazać, by Gobelinową Komnatę pozbawić wszelkich udogodnień, a drzwi do niej zabić na głucho, generał Browne zaś – by w mniej czarownej okolicy i u jakiegoś mniej dystyngowanego przyjaciela szukać zapomnienia po straszliwej nocy, której doświadczył w zamku Woodville.
Strach
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
„Jak ci na imię?” „Nie wiem…”
„Skąd tu przychodzisz?” „Z bliska…
Tęsknię za ciepłem, za śpiewem,
za drżeniem w mocnych uściskach.
Jam dziewczę cud… Złotowłosa…
Lecz nie chcę wznosić zawoi,
bo ten oto pan, co się boi,
ujrzy mnie zmorą bez nosa…
Nie oślepiajcie mnie zdjęciem!
Pod sufit odpływam, blada…
Nonsens, strzeżony tak święcie,
chcecież przemocą wybadać?”
Duch z Hollow Field
Mrs Henry Wood
Odpowiadając na prośbę, aby na Boże Narodzenie napisać „coś o duchach”, przedstawiam opowieść o duchach zupełnie – jeśli wierzyć uczestnikom i świadkom – prawdziwą, a więc nie zmyśloną jak szereg innych.
Było poniedziałkowe popołudnie. W salonie obszernego domu mieszkalnego znajdującego się w prowincjonalnej mieścinie Hallow pewna dama cerowała przybrudzone muśliny i koronki. Była to podupadająca na zdrowiu właścicielka domu – pani Owen. Nagle otwarły się drzwi i weszła kobieta w średnim wieku, o twarzy wrażliwej, lecz surowej.
– Mam do pani delikatną prośbę i nie wiem, co pani na nią powie. Chciałabym jutro wziąć wolne.
– Wolne! – wykrzyknęła zaskoczona pani Owen. – Ale, Mary, jutro jest dzień prania.
– A jakże, nikt nie wie o tym lepiej niż ja. No, ale co poradzę, jak przychodzi do mnie siostra w sprawie ślubu Richarda. Że niby dla nich już sama moja obecność będzie się rachować. Mnóstwo wygaduje głupot, że niby to skończy trudne chwile między nami i uleczy nieporozumienia i że ona nie ruszy się do kościoła beze mnie. A te nieporozumienia… – dodała lekceważąco Mary Barber – …to jej chodzi o obu chłopaków, a nie o mnie.
– W takim razie, Mary, musisz iść.
– Nawet by mi to w głowie nie postało, proszę pani, gdyby nie robiła z tego takiego halo. Jeszcze nigdy