niewłaściwym miejscu – mówił dalej sierżant.
Enrique spojrzał na podporucznika Willarda. Coś go w nim niepokoiło – coś nie pasowało do całości.
– Jeśli istnieje tak duża separacja klas, więc w takim razie w jaki sposób zdobyłeś broń na mostku?
– Kto powiedział, że miałem broń? – odpowiedział podporucznik, a na jego skądinąd posępnej twarzy pojawił się cień dumy.
– Załatwiłeś bez broni mostek pełen arystokracji? – Enrique nie mógł tego zrozumieć.
– Oprócz noży i pistoletów istnieje też inna użyteczna broń. – Podporucznik uśmiechnął się i odchylił w fotelu. – Byłem mieszkańcem Corinair na długo przed tym, zanim zostałem takarańskim oficerem do spraw komunikacji. I jeszcze przez długi czas po zakończeniu kariery służbowej pozostanę obywatelem Corinair, podobnie jak inni żołnierze z Corinair służący również na tym statku. Jeden z nich zajmował się kontrolą środowiska. Gdy tylko kapitan zarządził atak, wiedziałem, że muszę coś szybko zrobić, aby ocalić swój świat. Wysłałem więc tajną wiadomość do mojego przyjaciela, żeby na mostku i górnych pokładach obniżył ciśnienie atmosferyczne i nasycenie tlenem. Ta’Akarowie są przyzwyczajeni do znacznie wyższego ciśnienia i zawartości tlenu. Zajęło to trochę czasu, ponieważ trzeba było to zrobić powoli, żeby nikogo nie zaniepokoić, ale w końcu osłabiło ich fizycznie i pogorszyło sprawność umysłową. Gdy nadszedł właściwy czas, dość łatwo pokonaliśmy obu takarańskich strażników i zdobyliśmy ich broń.
– A co z uderzeniem kapitana? – zapytał sierżant Weatherly.
– To była sprawa osobista. – Podporucznik uśmiechnął się jeszcze szerzej.
***
Komendant Dumar przez chwilę śledził obraz z kamer monitoringu znajdujących się na dachu. Zobaczył, że wszystkie pięć kalibri bezpiecznie wylądowało na platformie. Jego wzrok był jednak przede wszystkim skoncentrowany na bieżących raportach z akcji, przewijających się na dużym ekranie wbudowanym w stół planowania pośrodku centrum dowodzenia. W samej Aitkennie było aktywnych ponad dwadzieścia zespołów wzniecających konflikty między lojalistami a wyznawcami. Ponadto komunikaty z innych placówek na kontynencie informowały, że są tam prowadzone podobne operacje, choć nie tak skomplikowane jak w stolicy. W końcu znajdowała się tu siedziba rządu Corinair, więc jeśli miał go zdestabilizować, było to najodpowiedniejsze miejsce.
Zaledwie kilka minut po powrocie z misji, która doprowadziła do uwolnienia dowództwa „Yamaro”, kapitan de Winter wpadł do centrum dowodzenia. Jak każdy arystokrata, spodziewał się, że wszyscy będą mu się przyglądać z podziwem.
– Gdzie komendant? – ryknął. Dopiero po chwili zauważył dowódcę przy stole planowania.
Komendant wpatrywał się w wyświetlacze. Na głównym ekranie w co najmniej kilkunastu oddzielnych oknach były odtwarzane transmisje na żywo z rozmaitych źródeł. Większość pochodziła z ręcznych kamer cyfrowych, przekazujących dane do sieci planetarnej za pomocą połączeń mobilnych. Inne powadziły profesjonalne serwisy informacyjne, nadal działające w zrujnowanym mieście, którym zezwolono na kontynuowanie nadawania ze względu na ich zdecydowanie lojalistyczny punkt widzenia. Podczas katastrof zawsze używano mnóstwa kamer, które rejestrowały zdarzenia z każdego możliwego kąta widzenia. To znacznie ułatwiało zdobywanie bieżących informacji. Ponieważ komendant Dumar decydował, które agencje mogą nadal nadawać, mógł też odpowiednio manipulować mieszkańcami.
– Muszę z panem natychmiast porozmawiać! – stwierdził kategorycznie de Winter, zbliżając się do komendanta.
Jakby na znak całkowitego braku zainteresowania kapitanem i szacunku dla niego, dowódca odpowiedział, nie podnosząc nawet wzroku:
– W czym mogę panu pomóc, kapitanie?
– Potrzebuję okrętów i uzbrojonego personelu; najlepszego, jakim pan dysponuje.
– Ma pan na myśli ludzi, którzy właśnie uwolnili pana i pańskich oficerów?
Kapitan usłyszał sarkazm w głosie komendanta, ale na razie zdecydował się go zignorować. Gdyby przebywali na Takarze, ton dowódcy byłby pełen szacunku.
– Mogą być, jeśli nie ma pan nic lepszego pod ręką.
– A jakiego typu pojazdów pan potrzebuje, kapitanie?
– Co najmniej dwóch promów orbitalnych eskortowanych przez myśliwce i okręty.
– Przykro mi, że pana rozczaruję, kapitanie, ale obawiam się, że w tej konkretnej chwili nie mogę panu tego wszystkiego zapewnić.
– A kiedy będzie pan mógł? – zapytał kapitan.
– Za kilka dni, jeśli się nam poszczęści. Najprawdopodobniej potrwa to jednak kilka tygodni.
– Takie rozwiązanie mi nie odpowiada – zaprotestował de Winter, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej zdenerwowany z powodu lekceważącego zachowania komendanta.
– Przykro mi to słyszeć, kapitanie. – Dumar zastanawiał się, ile jeszcze może potrwać taka wymiana zdań, zanim pompatyczny arystokrata straci panowanie nad sobą.
– Komendancie, myślę, że nie rozumie pan sytuacji. – Sposób, w jaki kapitan wypowiedział to zdanie miał na celu zademonstrowanie wyższości. – Musimy odzyskać „Yamaro” i przechwycić ten obcy okręt!
– Ma pan na myśli ten okręt, który pana pokonał? – przerwał mu komendant. Wiedział, że to zdanie może być kroplą przepełniającą czarę wytrzymałości kapitana.
– Ci aroganccy kretyni nikogo nie pokonali, komendancie. W ostatniej sekundzie zbuntowała się przeciwko mnie moja własna załoga. Gdyby tak się nie stało, siedziałbym teraz na mostku „Aurory”, zamiast tracić czas na kłótnie o priorytetach operacji.
Przy ostatnim zdaniu kapitan prawie stracił panowanie nad sobą, więc komendant uznał, że nadszedł czas zakończyć rozmowę.
– Cóż, przynajmniej w tym się zgadzamy – odparł, wciąż wpatrując się w ekrany. – To była strata czasu.
– Komendancie, czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że mogę teraz wydać panu bezpośredni rozkaz?
Komendant miał już dość.
– Niestety, nie może pan tego zrobić, kapitanie – przerwał arystokracie, podnosząc głowę i odwracając się twarzą do rozwścieczonego kapitana. – Widzi pan, jestem planetarnym dowódcą operacyjnym zarządzającym wszystkimi działaniami przeciwko rebeliantom. Moim zadaniem jest podejmowanie wszelkich działań, jakie uznam za konieczne, żeby zapobiec aktom buntu lub rebelii przeciwko imperium. W takich sytuacjach mam pełne uprawnienia dowódcze. Kapitanie, tylko sam Caius może mi teraz wydawać bezpośrednie rozkazy.
Komendant miał rację, jednak spodziewał się, że kapitan Winter jeszcze bardziej się zdenerwuje.
– Zdobycie tego okrętu jest o wiele ważniejsze niż cokolwiek, co dzieje się teraz na tym małym śmiesznym świecie!
– Czy to dlatego zdecydował się pan go zbombardować z orbity? – zapytał dowódca.
– Komendancie, miałem odpowiednie uprawnienia. Nie chcę się panu tłumaczyć, ale było to konieczne, aby zmusić kapitana „Aurory” do ujawnienia się. Poza tym przecież odebrał pan sygnał ostrzegawczy.
– Tak, dziękuję, że wziął mnie pan pod uwagę, kapitanie.
– Komendancie… – kapitan złagodził ton – przepraszam, nie przekazano mi pana nazwiska.
Dowódca był zaskoczony zmianą zachowania rozmówcy.
– Dumar, komendant Travon Dumar – przedstawił