Georgette Heyer

Zbrodnia wigilijna


Скачать книгу

trudno mi się schylić nawet o kilka centymetrów!

      Do rozmowy włączyła się panna Dean:

      – Moim zdaniem wszelkie ćwiczenia fizyczne są przeraźliwie nudne, nie sądzicie?

      – W twoim wieku nie powinny nudzić – mruknął Nathaniel.

      – Porcja soli zażyta o poranku to dla większości ludzi najlepszy początek udanego dnia – zauważyła Maud, podając filiżankę i łyżeczkę Stephenowi.

      Posławszy swojej szwagierce złe spojrzenie, Nathaniel natychmiast wrócił do rozmowy z Mottisfontem. Niespodziewanie Mathilda wybuchnęła gardłowym śmiechem i oznajmiła:

      – A więc sprawa jest jasna!

      Zaskoczona Maud popatrzyła na Mathildę, lecz w jej spojrzeniu nie widać było choćby iskierki humoru.

      – Sole działają na mnie bardzo dobrze – powiedziała.

      Valerie Dean, urzekająco piękna w kamizelce z dżerseju, która doskonale się komponowała z jej niebieskimi oczami, oceniła wzrokiem tweedowy żakiet i spódnicę Mathildy. Taki strój jedynie podkreślał jej brzydotę. Ta rzeczowa konkluzja sprawiła, że w jednej chwili Valerie ją polubiła. Przysunęła swoje krzesło bliżej sofy i zaczęła rozmawiać z Mathildą. Stephen, który mocno się starał być dla wszystkich uprzejmy, przyłączył się do rozmowy stryja z Mottisfontem, a Joseph, ogromnie zadowolony, że jego przyjęcie rozwija się w dobrym kierunku, uśmiechał się do każdego bez wyjątku. Jego zadowolenie było tak oczywiste, że Mathildzie znów zaiskrzyły się oczy. Zdecydowała się pomóc mu po herbatce wieszać papierowe łańcuchy.

      – Jestem szczęśliwy, że do nas przyjechałaś, Tildo – powiedział, kiedy ostrożnie wchodziła po stopniach chybotliwej składanej drabiny. – Bardzo bym chciał, żeby nasze rodzinne spotkanie było udane.

      – Jesteś najlepszym stryjem na świecie – odparła Mathilda. – Ale na miłość boską, zrób coś z tą drabiną! Przecież ona jest niebezpieczna. Dlaczego tak ci zależało na tej rodzinnej imprezie?

      – Pewnie mnie wyśmiejesz, jeśli ci powiem! – stwierdził Joseph, kręcąc głową. – Umocuj koniec tego łańcucha dokładnie nad obrazem, wtedy sięgnie do samego żyrandola. Drugi łańcuch pociągniemy do przeciwnego rogu.

      – Według rozkazu, Święty Mikołaju. Ale skąd pomysł tego spotkania?

      – Moja droga, czyż nie jest to czas ogólnej dobroci i czy sprawy nie przebiegają tak, jak chciałem?

      – To zależy od tego, czego chciałeś – odparła Mathilda, wciskając w ścianę pinezkę. – Jeśli chcesz znać moje zdanie, ktoś w tym domu popełni morderstwo, zanim się rozjedziemy. Cierpliwość Nata wobec małej Val wisi na włosku.

      – Bzdura, Tildo! – zawołał Joseph. – Bzdura i nonsens! W tym dziecku nie ma ani odrobiny złości, a jest taka śliczna, że chciałoby się ją schrupać!

      Mathilda zaczęła powoli schodzić z drabiny.

      – Nie sądzę, żeby Nat lubił blondynki – orzekła.

      – Tak naprawdę to nie ma znaczenia, co on sądzi o tej biednej małej Val. Najważniejsze jest to, że nie powinien się głupio kłócić ze Stephenem.

      – Jeśli mam przymocować ten koniec do żyrandola, przesuń trochę drabinę, Joe. Dlaczego miałby się z nim nie kłócić, skoro ma na to ochotę?

      – Bo naprawdę bardzo go lubi, a sprzeczki w rodzinie to zawsze rzecz godna pożałowania. Poza tym… – Joseph urwał i zaczął przestawiać drabinę.

      – Poza tym co?

      – Cóż, Tildo, chodzi o to, że Stephena po prostu nie stać na kłótnie z Natem.

      – No to mamy zmartwienie – uznała Mathilda. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Nathaniel w końcu spisał testament. Czy to Stephen wszystko odziedziczy?

      – Za dużo chciałabyś wiedzieć – stwierdził Joseph i dał jej lekkiego kuksańca.

      – Jasne! Jesteś bardzo tajemniczy, mam rację?

      – Nie! Jestem tylko pewien, że głupotą ze strony Stephena byłoby pozostawać z Natem w złych stosunkach. Powiesimy ten duży papierowy dzwonek pod żyrandolem czy może bardziej będą tam pasować jemioły?

      – Jeśli chcesz znać moje zdanie, Joe, i dzwonek, i jemioła wyglądają tak samo paskudnie.

      – Niegrzeczna dziewczynka! Co to za język? – zawołał Joseph. – Wy, młodzi, nie cenicie Bożego Narodzenia tak mocno jak moje pokolenie. Czy te święta dla ciebie w ogóle coś znaczą?

      – Nabiorą wielkiego znaczenia, kiedy się skończą – zapewniła go Mathilda, ponownie wchodząc na drabinę.

      1 Eheu fugaces – łac. „mkną chyże lata”; słowa z Ody II,14 Horacego (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

      2 Poloniusz – jeden z bohaterów Hamleta, dramatu Williama Szekspira.

      3 Si viellesse pouvait – fr. „gdyby starość mogła”.

      Dwa

      Paula Herriard zjawiła się w Manor dopiero po siódmej wieczorem, kiedy wszyscy przebierali się już do kolacji. O jej przyjeździe dał znać – nawet tym, którzy zajmowali najbardziej odległe sypialnie – ogromny harmider na parterze. Kiedy Paula gdzieś się pojawiała, wszyscy wokół natychmiast stawali na baczność. I to wcale nie dlatego, że tak sobie życzyła. Miała po prostu nadzwyczaj silną osobowość i mimochodem robiła wokół siebie dużo zamieszania. Ekspresyjna mała twarzyczka i ruchy jej ciała nie pozostawiały obserwatorom cienia wątpliwości: Paula była osobą, z którą bezwzględnie należało się liczyć. A Mathilda mawiała o niej z delikatną ironią, że ma wszelkie cechy doskonałej aktorki charakterystycznej.

      O kilka lat młodsza od swojego brata Stephena, pod żadnym względem nie była do niego podobna. Typem urody przypominała kobiety, które w XIX wieku uwieczniał na swoich obrazach Edward Burne-Jones. Miała gęste, mocne włosy, krótką i pełną górną wargę oraz ciemne oczy, rozstawione szeroko pod brwiami, które układały się tak, jakby ich właścicielka była wiecznie z czegoś niezadowolona. Paula wciąż sprawiała wrażenie, że gdzieś się śpieszy. Widać to było w niespokojnych ruchach, nagłych błyskach rozbieganych oczu i ciągle zmieniającym się układzie ust. Jej piękny głos brzmiał tak, jakby się wydobywał z najdoskonalszego instrumentu smyczkowego. Był łagodny, miękki i zarazem elastyczny, przez co Paula była doskonałą kandydatką do ról szekspirowskich. Zdecydowanie wyróżniał się na tle lekkich, metalicznych tonów, jakie wydawali z siebie współcześni jej Anglicy, którzy w ogóle nie dbali o wymowę samogłosek i wciąż okazywali dziwną obojętność wobec zasad odmiany wyrazów. Paula potrafiła też być stanowcza. O tym wszystkim przypomniała sobie Mathilda, kiedy usłyszała jej głos dobiegający z holu.

      W pewnej chwili uświadomiła sobie też, że Paula wypowiedziała jej imię.

      – W pokoju błękitnym? Och, biegnę na górę!

      Mathilda usiadła na stołku przed toaletką, czekając na wejście Pauli. Mniej więcej po minucie usłyszała jakby zdawkowe pukanie do drzwi i zanim zdołała krzyknąć „proszę!”, Paula wparowała do pokoju, a wraz z nią aura zniecierpliwienia i z trudem hamowanej energii.

      – Mathildo! Kochanie!

      – Uważaj na mój makijaż! – zawołała Mathilda i skutecznie uchyliła się przed jej uściskiem.

      Paula roześmiała się gardłowo.

      – Wariatka!