do tego czasu nabrał już biegłości w maskowaniu swoich błędów kaszlem bądź niespiesznym pociąganiem łyka herbaty albo mleka, jeśli miał tyle szczęścia, że akurat spożywał posiłek.
Jednakże książę nigdy nie napisał do niego żadnego listu. Zdaniem Simona ojciec tak bardzo przyzwyczaił się do ignorowania syna, iż fakt, że nie przynosi ujmy nazwisku Basset, nie miał większego znaczenia.
Po Eton naturalną koleją rzeczy Simon rozpoczął studia w Oksfordzie, gdzie zasłynął jako bystry student i rozpustnik. Prawdę mówiąc, na miano rozpustnika zasłużył nie bardziej od większości młodzieńców studiujących na uniwersytecie, ale lekki chłód w obejściu w jakiś sposób dopomógł mu zyskać tę opinię.
Simon nie wiedział dokładnie, jak do tego doszło, stopniowo jednak stał się dla rówieśników autorytetem. Był inteligentny i wysportowany, lecz wydawało się, że jego sposób bycia determinuje raczej wysoka pozycja społeczna. Nie mówił, kiedy słowa były zbędne, toteż ludzie uważali go za aroganta, którym powinien być przyszły książę. Wolał otaczać się tylko tymi kolegami, wśród których naprawdę czuł się dobrze, więc ludzie stwierdzili, że nadzwyczaj skrupulatnie dobiera sobie przyjaciół, tak jak powinien czynić to przyszły książę.
Nie był zbyt rozmowny, lecz kiedy już się odezwał, mówił ze swadą i często z ironią – jego poczucie humoru gwarantowało, że słuchacze będą chłonęli każde słowo. I znowu, ponieważ nie miał zwyczaju paplać na lewo i prawo, jak wielu członków socjety, ludzie tym bardziej czekali na to, co miał do powiedzenia.
Mówiono o nim: „nieskończenie pewny siebie”, „zabójczo przystojny” i „żywe wcielenie angielskiej męskości”. Mężczyźni chcieli znać jego opinię na każdy temat.
Kobiety mdlały u jego stóp.
Simonowi nie chciało się w to wszystko wierzyć, niemniej taki status przynosił mu zadowolenie. Korzystał z tego, czym go obdarzano, używając życia z kolegami i bawiąc się w towarzystwie rozmaitych ciepłych wdówek i śpiewaczek operowych, które łaknęły jego uwagi. A świadomość, że ojciec na pewno potępia jego zachowanie, dodawała każdej eskapadzie pikanterii.
Jak się jednak okazało, ojciec nie do końca to potępiał. Za plecami Simona książę Hastings zaczął się interesować jego postępami. Zażądał szczegółowych raportów z uniwersytetu i wynajął detektywa z brygady śledczej z Bow Street, aby ten informował go o każdym kroku jedynaka. Aż wreszcie książę przestał wypatrywać dowodów na upośledzenie umysłowe syna w każdym przychodzącym do niego liście.
Ustalenie dokładnej daty zmiany jego nastawienia byłoby niemożliwe, w każdym razie pewnego dnia książę uświadomił sobie, że mimo wszystko jego potomek okazał się całkiem udany.
Księcia rozpierała duma. Jak zawsze, dobre pochodzenie gwarantowało w końcu szlachetny owoc. Powinien był wiedzieć, że ród Bassetów nie może wydać na świat imbecyla.
Skończywszy Oksford z pierwszą lokatą w matematyce, Simon wraz z przyjaciółmi wrócił do Londynu. Wynajął, rzecz jasna, garsonierę, nie chcąc mieszkać z ojcem. A kiedy zaczął bywać w towarzystwie, coraz więcej osób błędnie tłumaczyło sobie jego częste milczenie arogancją, zaś wąski krąg przyjaciół – elitaryzmem.
Jego reputacja została przypieczętowana, w chwili gdy Beau Brummel – uznawany wówczas za króla towarzystwa – zadał mu dość skomplikowane pytanie na temat jakiegoś drobnego szczegółu najnowszej mody. Brummel wypowiedział je dość protekcjonalnym tonem i wyraźnie miał nadzieję wprawić młodego lorda w zakłopotanie. Cały Londyn wiedział, że Brummel za niczym nie przepada tak bardzo, jak za robieniem z przedstawicieli angielskiej elity skończonych głupców. Udając, że zależy mu na opinii Simona, zakończył pytanie przeciągłym:
– Nie sądzisz?
Kiedy tłum plotkarzy wstrzymał oddech i wybałuszył oczy, Simon, którego nic nie obchodziło wiązanie halsztuka Jego Królewskiej Mości, spojrzał na Brummela błękitnymi oczami i najzwyczajniej w świecie odparł:
– Nie.
Żadnego wyjaśnienia, żadnego tłumaczenia, po prostu: nie.
A potem odszedł.
Najdalej następnego popołudnia lord Clyvedon mógłby równie dobrze zostać nowym królem towarzystwa. Ironia była druzgocąca. Simon nie przejmował się Brummelem ani jego tonem i zapewne potrafiłby go upokorzyć w bardziej elokwentny sposób, gdyby tylko miał pewność, że zdoła wypowiedzieć się bez zająknięcia. Jednakże w tym konkretnym przypadku mniej znaczyło zdecydowanie więcej i lapidarna replika Simona okazała się dużo bardziej śmiercionośna niż jakakolwiek rozwlekła przemowa, którą mógłby wygłosić.
Wiadomość o błyskotliwym i zabójczo przystojnym pretendencie do tytułu księcia Hastings dotarła, naturalnie, do książęcych uszu. A chociaż ojciec nie od razu poszukał towarzystwa syna, wkrótce dało się słyszeć różne plotki i ploteczki, które ostrzegały Simona, że stosunki z ojcem mogą wkrótce ulec zmianie. Stary książę miał ponoć roześmiać się na wieść o incydencie z Brummelem i stwierdzić:
– Oczywiście. Simon to Basset. – Jeden ze znajomych wspomniał, że słyszano, jak książę piał z zachwytu nad pierwszą lokatą Simona w Oksfordzie.
Później zaś spotkali się twarzą w twarz na pewnym londyńskim balu.
Książę nie chciał dopuścić do tego, aby syn zrobił mu afront.
Simon się starał. Och, jak bardzo się starał. Ale nikt nie miał takich zdolności do miażdżenia jego pewności siebie jak jego własny ojciec i kiedy Simon patrzył na księcia, który mógłby być właściwie lustrzanym odbiciem jego samego, może tylko nieco starszą wersją, zesztywniał i nie zdołał wydobyć z siebie głosu.
Język mu zdrętwiał, usta miał jak zasznurowane. Czuł, że ta niemoc ogarnia go całego, bo raptem przestał czuć się dobrze we własnym ciele.
Książę wykorzystał chwilową niedyspozycję Simona i obejmując go wpół, rzekł z uczuciem:
– Synu.
Następnego dnia Simon wyjechał z kraju.
Wiedział, że nie zdoła unikać ojca, jeśli pozostanie w Anglii, a nie chciał odgrywać roli jego syna po tylu latach odrzucenia.
Poza tym londyńskie życie coraz bardziej zaczynało go nudzić. Mimo złej reputacji Simon wcale nie miał temperamentu prawdziwego rozpustnika. Lubił bawić się nocami w mieście tak samo jak wszyscy jego rozwiąźli przyjaciele, lecz po trzech latach spędzonych w Oksfordzie i roku w Londynie niekończąca się seria bankietów i towarzystwo prostytutek, no cóż, straciły urok świeżości.
A zatem wyjechał.
Teraz jednakże cieszył się z powrotu. Pobyt w domu miał w sobie coś kojącego; wiosna w Anglii przynosiła ze sobą spokój i pogodę ducha. A po sześciu latach podróżowania w samotności z radością spotkał się z dawnymi kompanami.
Pokonywał cichym krokiem korytarze, kierując się w stronę sali balowej. Nie chciał, aby go anonsowano; zapowiedź jego wejścia była ostatnią rzeczą, jakiej pragnął. Dzisiejsza rozmowa z Anthonym potwierdziła jego decyzję, aby nie udzielać się czynnie w londyńskiej socjecie.
Nie zamierzał się żenić. Nigdy. A skoro nie szukał żony, uczestnictwo w balach nie miało większego sensu.
Czuł się jednak zobowiązany do pewnej lojalności wobec lady Danbury po wielu uprzejmościach okazanych mu przez nią w okresie jego dzieciństwa, a ponadto, szczerze mówiąc, żywił do tej bezpośredniej starszej pani silny sentyment. Odrzucenie jej zaproszenia byłoby szczytem impertynencji, zwłaszcza że zaproszeniu towarzyszył odręczny dopisek lady witający młodego księcia Simona z powrotem w kraju.
Ponieważ Simon znał ścieżkę